Choć cel jest wyższy. Donald Trump marzy o pokoju. Nie udało się w Ukrainie, najpewniej nie uda się też na Bliskim Wschodzie. Dlaczego więc właśnie tam zmierza z pierwszą zagraniczną wizytą po ponownym objęciu urzędu? Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o... pieniądze. Dużo pieniędzy. Na trasie podróży prezydenta USA znajdą się Arabia Saudyjska, Katar i Zjednoczone Emiraty Arabskie – a stawką mają być dziesiątki miliardów dolarów w inwestycjach i lukratywne kontrakty dla amerykańskiego biznesu. Nieoficjalnie mówi się o pakietach inwestycyjnych o łącznej wartości ponad 2 bilionów dolarów.Ale cel, który Trumpowi szczególnie leży na sercu – historyczne porozumienie normalizujące stosunki między Arabią Saudyjską a Izraelem – wydaje się dziś bardziej odległy niż kiedykolwiek. „Normalizacja leży na półce. Nie będzie żadnych postępów, dopóki Izrael nie zakończy wojny i nie zgodzi się na powstanie państwa palestyńskiego” – mówi na łamach „Financial Times” saudyjski komentator Ali Shihabi.To chłodne stanowisko Rijadu obrazuje, jak głęboko zmienił się Bliski Wschód od ostatniej podróży Trumpa do Arabii Saudyjskiej w 2017 roku. Wtedy Mohammed bin Salman był młodym, reformującym księciem, entuzjastycznie witającym amerykańskiego prezydenta w Rijadzie. Dziś to doświadczony lider, który rozumie, że wojna Izraela z Hamasem grozi „zapaleniem” całego regionu, a gniew arabskich społeczeństw może zburzyć kruchą równowagę geopolityczną.Petrodolary zamiast pokojuPomimo napięć politycznych, wizyta Trumpa ma mieć wyraźnie gospodarczy charakter. Zapowiedziano liczne fora inwestycyjne, spotkania z liderami największych funduszy suwerennych oraz amerykańskimi gigantami technologicznymi – do Rijadu mają przylecieć m.in. Elon Musk, Sam Altman, Mark Zuckerberg i Larry Fink. We wtorek odbędzie się duże forum gospodarcze poświęcone sztucznej inteligencji, energetyce i innowacjom, które ma zakończyć się ogłoszeniem szeregu wspólnych projektów.Arabskie monarchie od lat preferują współpracę z republikańskimi prezydentami. Cenią ich transakcyjny styl i mniejsze zainteresowanie prawami człowieka. Trump doskonale wpisuje się w ten schemat. Już teraz Arabia Saudyjska zapowiedziała inwestycje o wartości 600 miliardów dolarów w ciągu czterech lat. ZEA przebiły ten plan – deklarując, że przez dekadę ulokują w USA 1,4 biliona dolarów. Katar ma ogłosić własny pakiet, którego wartość może sięgnąć kilkuset miliardów.Czytaj też: Rewolucja w cenie leków. „Jedno z najważniejszych rozporządzeń w historii”W Waszyngtonie pojawiły się jednak pytania o realność tych kwot – zwłaszcza w kontekście spadających cen ropy i rosnących wydatków wewnętrznych monarchii Zatoki. Eksperci przypominają, że nawet przy najbardziej optymistycznym scenariuszu, ulokowanie tak wielkiego kapitału w krótkim czasie będzie niezwykle trudne.Kontrowersje etyczneW cieniu rozmów o miliardach dolarów, pojawił się również temat, który wzbudził kontrowersje w samej Ameryce – możliwość przyjęcia przez USA luksusowego Boeinga 747-8 od Kataru jako tymczasowego następcy Air Force One. Wartość maszyny to około 400 milionów dolarów. Pomysł został ostro skrytykowany przez Demokratów jako przykład „jawnej korupcji”, a także jako potencjalne naruszenie konstytucyjnej klauzuli o wynagrodzeniach (emoluments clause), która zakazuje przyjmowania darów od zagranicznych rządów bez zgody Kongresu.Czytaj też: Air Force One z... Kataru? Trump tłumaczy się z „prezentu”Trump twierdzi, że samolot to tylko rozwiązanie tymczasowe – bo projekt nowego Air Force One budowanego przez Boeinga w USA ma kilkuletnie opóźnienie. Jak donosi „New York Times”, po zakończeniu prezydentury maszyna miałaby trafić do fundacji Trumpa i służyć jako część „prezydenckiej biblioteki”.Gaza w tleChoć w centrum wizyty mają być inwestycje i kontrakty, żaden przywódca nie uniknie tematu wojny w Gazie. Trwający od 19 miesięcy konflikt Izraela z Hamasem przyniósł katastrofalne straty ludności cywilnej i wstrząsnął opinią publiczną w całym świecie arabskim. Mohammed bin Salman nazwał działania Izraela „ludobójstwem” i podkreślił, że Rijad nie zgodzi się na żadne zbliżenie z Tel Awiwem, dopóki nie powstanie państwo palestyńskie.To zrujnowało nadzieje Trumpa na rozszerzenie tzw. porozumień Abrahama – serii umów normalizujących stosunki Izraela z kilkoma arabskimi krajami, które prezydent podpisał w trakcie pierwszej kadencji. Arabia Saudyjska miała być „perłą w koronie” tego procesu – jako najważniejszy kraj sunnickiego islamu, którego przykład mogłyby naśladować kolejne państwa.To się nie wydarzy.Podczas wizyty Trump usłyszy także żądania, by USA powróciły do rozmów z Iranem na temat jego programu nuklearnego. Arabia Saudyjska i ZEA zbliżyły się w ostatnich miesiącach do Teheranu, obawiając się, że ewentualny amerykański atak na Iran mógłby sprowokować niszczycielskie odwetowe uderzenia – właśnie w Rijadzie czy Abu Zabi.To efekt rozczarowania z czasów pierwszej kadencji Trumpa. W 2019 roku, po zmasowanym ataku rakietowym na saudyjskie instalacje naftowe, Biały Dom zareagował wyjątkowo ostrożnie – co w oczach regionalnych sojuszników USA uznano za dowód na brak lojalności i przewidywalności.Dziś Arabia i ZEA nie tylko nie zachęcają USA do agresji wobec Iranu, ale wręcz mediują, próbując łagodzić napięcia. W podobnej roli występuje Katar, który pośredniczy w rozmowach między Izraelem a Hamasem, a także między Waszyngtonem a Moskwą.Gospodarczy showEksperci są zgodni: Trump przyjedzie na Bliski Wschód z nadzieją na medialny sukces i pokaz siły. Na pewno ogłosi wielkie inwestycje i będzie witany z królewskimi honorami. Jeśli chodzi o scenę polityczną, niemal na pewno wyjedzie z pustymi rękami: bez przełomu w sprawie Iranu, bez normalizacji stosunków z Izraelem, bez końca wojny w Gazie.– Nie da się uniknąć rozmów o Gazie, ale głównym tematem będą inwestycje – mówi jeden z zachodnich dyplomatów, cytowany przez „Financial Times”. – Saudyjczycy chcą zrobić interesy, nie tracić kapitału politycznego.Jeśli Hamas dotrzyma słowa i uwolni przed wizytą Trumpa ostatniego żyjącego amerykańskiego zakładnika – Edana Alexandera – może to posłużyć jako symboliczny sukces prezydenta. Ale wizerunek Trumpa jako globalnego rozgrywającego Bliskiego Wschodu – wydaje się dziś mocno przesadzony.