Kim był Michał Marks? Michał Marks, polski Żyd z Grodzieńszczyzny, zaczynał od chodzenia po domach, a skończył jako współzałożyciel jednego z najsłynniejszych domów towarowych w historii Wielkiej Brytanii – sieci Marks & Spencer. Wniósł ze sobą etos handlu rodem z Wielkiego Księstwa Litewskiego – z jego dynamiką, użytecznością i wiarą w to, że obopólny zysk tworzy wspólnotę. W Leeds te wartości zapuściły korzenie. Pięć prawd ekonomii w jednej linijceNiektóre hasła znikają bez echa. Inne działają jak soczewka: skupiają idee, emocje i wartości. Takie właśnie jest zdanie: „Don’t ask the price – it’s a penny” (Nie pytaj o cenę – wszystko za pensa) – pozornie banalne, jakby zdjęte z koszyka z przeceną, a jednak zawiera rewolucyjny manifest.Po pierwsze – egalitaryzm. Ustalona cena eliminuje grę statusów. Nikt nie negocjuje, nie potrzebuje poprawnej angielszczyzny ani śmiałości. Wszyscy są równi wobec pensa.Po drugie – użyteczność. Chodzi nie o to, by sprzedać cokolwiek, ale dokładnie to, czego potrzebuje klient. Strategia pensa nie jest promocją, lecz precyzyjnie dostrojoną ofertą.Po trzecie – zaufanie. Jasność zasad tworzy relacje. Bez niepewności, bez podejrzeń. Brak pytania o cenę staje się wyrazem zaufania – do sprzedawcy, do marki.Po czwarte – ciągły ruch. Skala zamiast marży. Jeden pens nie daje zysku, ale setki pensów – już tak. To logika wielkiego bazaru: intensywny obrót zamiast ekskluzywności.I po piąte – tożsamość. Hasło staje się marką, a marka – instytucją. Stabilną, rozpoznawalną, wiarygodną.I to legło u podstaw jednej z najbardziej rozpoznawalnych firm handlowych świata. Czy jej założyciel, Michał – a może Michaił albo Michael – myślał wtedy o tych wartościach? Zapewne nie. Choć kiedy zapisywał na kartonie „Don’t ask the price – it’s a penny”, odtwarzał w Leeds pięć prawd ekonomii Wielkiego Księstwa Litewskiego.Od Słonima do Kirkgate Market. Początki imperiumMichał Marks urodził się pod koniec lat 50. XIX w. w Słonimie na Grodzieńszczyźnie. Ziemie te należały wówczas do imperium rosyjskiego. W pierwszej połowie lat 80. XIX w. wyemigrował do Anglii. Według jednej z wersji – najpierw zatrzymał się w Londynie, według innej – wyruszył z portu w Lipawie (dziś Łotwa) i wysiadł w Hull. Był to czas, kiedy taka destynacja zyskiwała popularność wśród Żydów ze Środkowej i Wschodniej Europy, którzy zazwyczaj uciekali od pogromów. Przecinali oni później Anglię wszerz koleją i z Liverpoolu płynęli dalej za ocean. Po drodze było przemysłowe Leeds, słynące z coraz silniejszej żydowskiej diaspory i tam niektórzy próbowali szczęścia. Do Leeds przyjechał również Marks, a w 1891 r. i inny polski Żyd, Harris Sumrie, czyli „nasz Hugo Boss”, ale to już odrębna historia.Czytaj też: Szaszłyki na szampurach, menu Stalina i... rosyjskie zbrodnieMarks pracował najpierw jako domokrążca. Chodził wokół Leeds od wsi do wsi i sprzedawał mydło i powidło. Jego podstawowa zasada była prosta: szybko upłynnij z zyskiem, a gotówkę przeznacz na nowy towar. Szczęściło mu się i w 1884 r. otworzył pierwszy stragan w Leeds, w Kirkgate Market. To największa w Europie hala targowa, monumentalna, w stylu wiktoriańskim, dziś mieści 800 stoisk. I tam właśnie, jako że słabo mówił po angielsku, na swoich towarach umieszczał ceny. Inni tego nie robili, u nich trzeba było pytać, targować się. Marks w jednej części stoiska miał rzeczy droższe, w drugiej – wszystko za pensa. Zawiesił więc szyld: „Don’t ask the price – it’s a penny!”.Biznes eksplodował. Marks przestał handlować towarami droższymi i skoncentrował się na sprzedaży hurtowej taniej drobnicy. Zyskał taką popularność, że zaczął zatrudniać sprzedawców i otwierać kolejne sklepy, zwane Penny Bazaar. W 1894 r. do spółki dołączył Tom Spencer, który wniósł kapitał i zajął się logistyką. Od tej pory na to przedsięwzięcie mówiono już Marks & Spencer. Jego założyciel kontynuował ekspansję: Manchester, Liverpool, Sheffield, Cardiff, Bristol, Londyn… W 1903 r. firma miała ponad 40 sklepów.Marks zmarł w 1907 r. w wieku niespełna 50 lat. Firmę przejął jego syn Simon, który rozwinął ją w globalne imperium handlowe – zapewne znane nam wszystkim. Choć od kilku lat samych sklepów w Polsce już nie ma.Zakodowane w błocie i snach. Pięć wartości MarksaMimo to pięć prawd Michała Marksa pozostaje uniwersalnych. Zostały przez wieki wydeptane w błocie targowisk, odczytane z twarzy klientów i utkane z doświadczenia migrantów, którzy znali głód, zimno, szyderstwo i śmierć bliskich. To kod, w jakim zapisały się wielokrotnie przeżywane historie o przetrwaniu, wspólnocie, rozsądku i godności. Każda zyskuje własne imię: egalitaryzm, użyteczność, zaufanie, ciągły ruch, tożsamość. Czerpią z krainy, zwanej Wielkim Księstwem Litewskim, mozaiki języków, religii i kultur. Tam, gdzie człowiek modlił się po rusku, sądził się po polsku, handlował po żydowsku, a śnił po litewsku.Przyjrzyjmy się im kolejno.Egalitaryzm – „wolni z wolnymi, równi z równymi”W poczynaniach Żyda ze Słonima, Michała Marksa, odbijały się echa nieoczywistej równości Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Nie była to równość powszechna, lecz szlachecka – zamknięta w granicach jednego stanu – ale na tle feudalnej Europy fenomen. Jak twierdził Stanisław Krzemiński, historyk i członek Rządu Narodowego w powstaniu styczniowym, synonimem tej egalitarności stała się idea jagiellońska. Ta zaś pierwotnie nie była koncepcją geopolityczną, a społeczną, opierała się na „równości […] pomiędzy warstwami panującymi” w Rzeczpospolitej oraz na „usankcjonowaniu praw osobistych, […] swobody wyznania”. Ta swoista federacja szlachty – litewskiej i koronnej – dawała namiastkę prawdziwej wspólnoty obywatelskiej, której kwintesencją była polska szesnastowieczna formuła „wolni z wolnymi, równi z równymi”.Z perspektywy Leeds, gdzie Marks sprzedawał z walizki guziki i koronki, brzmiało to może jak żart. Ale jego doświadczenia Żyda, potomka mieszkańców wielonarodowego pogranicza, mieściły się i w angielskiej przestrzeni. W nim samym łączyła się też pamięć republikańskiego Słonima i wdrażała w praktyce ulicznego handlu. Tak, aby „skutkiem dobrze ułożonego towarzystwa” – parafrazując Staszica – nawet na targu w Yorkshire i choćby za pensa stała się „obywatelska równość, wolność i pokój”.Użyteczność – Grodzieńszczyzna w walizceW świecie, z którego pochodził Michał, rzeczy miały sens tylko wtedy, gdy były przydatne. Poleska bieda rzadko kiedy spoglądała w kierunku estetyki. Za to znała kategorię funkcji, użyteczności. Łyżka, widelec, koszula – wszystko miało swoją wartość nie z tytułu marki, ale z tytułu użycia. Marks przeniósł tę mentalność do Anglii i do sprzedaży. Nie interesowały go luksusy, interesowała go logika potrzeb.Czytaj też: Gorzałka, poślice i... Tego o Konstytucji 3 maja nie uczą w szkoleJego pierwsze stoiska oferowały setki drobiazgów, które mogły się przydać każdemu: mydło, guziki, świeczki, kubki, szpilki. Produkty były różne, ale łączyła je ich funkcjonalność. Nic na pokaz. Wszystko do użycia. Ta „filozofia drobiazgu” z czasem przerodziła się w Penny Bazaar, koncept, w którym każdy produkt kosztował tyle samo: pensa. Tak narodziła się praktyczna utopia – tysiące przedmiotów za jedną monetę, a każda z tych rzeczy mówiła: „jestem ci potrzebna”.W tej praktyczności ukryty był nie tylko zmysł handlowca, ale też etos – światopogląd wyniesiony z kresowej codzienności. Pół żartem, pół serio można by też powiedzieć, że Marks wybrał taki, a nie inny model biznesowy, bo nie lubił pewnej tradycji, rozpowszechnionej na Grodzieńszczyźnie i Polesiu. W książce etnografa Czesława Pietkiewicza „Kultura duchowa Polesia Rzeczyckiego” (1938) czytamy:„W zwyczaju jest na otrzymane pieniądze pluć kilkakrotnie przed schowaniem, szczególnie wtedy, kiedy się ma do czynienia z większą sumą, w celu odwrócenia uroku”.Małych kwot, groszy, kopiejek i pensów, ta reguła nie dotyczyła.Zaufanie – rozwijane jak zwój ToryZaufanie nie było dla Michała Marksa wartością abstrakcyjną, a narzędziem pracy. Gdy zaczynał handlować w Leeds, nie miał nic poza językiem: jidysz, rosyjskim, odrobiną niemieckiego i wiecznie kulawą angielszczyzną. A jednak to zadziałało. Z czasem zyskał zaufanie kupców, bo nie zawodził: wracał, płacił, zamawiał. Słowo po słowie, rachunek po rachunku, zbudował coś więcej niż relację biznesową. Dziś powiedzielibyśmy, m.in. za noblistą Kennethem Arrowem, że zaufaniem posługiwał się jak „niewidzialną walutą” i tym samym niwelował koszty transakcyjne i optymalizował płynność procesu.Skąd miał ku temu kompetencje? Marks pochodził z kultury, która od pokoleń rozwijała zaufanie jak zwoje Tory: z namysłem, warstwa po warstwie. W tradycji Żydów Wielkiego Księstwa Litewskiego, zdolność do analizy, systematyczność i poszanowanie słowa pisanego nie były tylko cechami cnotliwymi, lecz egzystencjalnymi. Z tej samej ekonomicznej „szkoły” wywodzili się późniejsi analitycy finansów czy twórcy spółdzielni kredytowych. To nie był przypadek, że w tym akurat środowisku narodziła się forma handlu oparta na kolektywnym zaufaniu jako przeciwwadze dla ryzyka.Pisał o tym również Werner Sombart; dodajmy, że ten niemiecki ekonomista, jak Heidegger sympatyzował później z hitlerowcami i jego prace nie miały wtedy większej wartości. Zatem Sombart jeszcze w latach 20. XX w. widział w Żydach naród „wybrany do kapitalizmu”. Nie musiało to dotyczyć wszystkich Żydów, ale na pewno odnosiło się do tych, mieszkających na ziemiach Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Ci zbudowali swoje strategie handlowe na micwie, a więc żydowskich przykazaniach, księdze przychodów i rozchodów oraz własnej pamięci. W tym sensie Marks nie był wyjątkiem, lecz typowym przedstawicielem swojej społeczności.Ciągły ruch – między językami, kulturami, rolamiRuch był wpisany w żydowskość od biblijnej wędrówki Abrahama, przez średniowieczne wygnania, aż po doświadczenia współczesności. Choć mobilność Michała Marksa była częścią charakterystycznej fali. Po zamachu na cara Aleksandra II w 1881 r., przeprowadzonym przez polskiego szlachcica spod Bielska Podlaskiego, Ignacego Hryniewickiego, Rosję zalała fala antyżydowskich napaści, przy biernej postawie władz. W odpowiedzi ruszyła masowa emigracja: z Kijowa, Odessy, Wilna, Białegostoku, a także niewielkiego Słonima. W ciągu kilkudziesięciu lat kraj opuściły 2 miliony Żydów. Większość kierowała się do Ameryki. Marks, jak wspomnieliśmy, był wśród tych kilku procent emigrantów, którzy znaleźli dla siebie miejsce w Anglii. Pozornie przemyślana strategia, ale czy tak było w istocie?Wojciech Konończuk w artykule „«Wykazują najwyższą skłonność do emigracji»: exodus Żydów z Imperium Rosyjskiego” przywołuje przypadek trzydziestosześcioletniego Mosze Tannenbauma, emigranta z Bielska [Podlaskiego], który w 1854 r. z Hamburga popłynął do nowego Orleanu. „Prawdopodobnie był to pierwszy przypadek – pisze – gdy mieszkaniec tego podlaskiego sztetlu wybrał się w podróż przez Atlantyk. [Ponadto] nie wiadomo, czego […] szukał w ówcześnie trzecim największym mieście amerykańskim, ani czy osiedlił się tam na stałe”.Czytaj też: „Źli” Niemcy i Chrobry-buntownik. Komuniści absurdalnie przepisali historięNie będzie więc przesadą, jeśli powiemy, że wśród tej społeczności ważna była sama mobilność. Żydzi zamieszkujący niegdysiejsze Wielkie Księstwo Litewskie mieli głębokie poczucie, że jest ona kluczowa, aby przetrwać i tak wpisała się w ich kulturowe DNA. Jak mawiał urodzony w Wilnie Abraham Cahan, literat i redaktor nowojorskiego „Forverts”, „Żyd rusza się nie dlatego, że chce – ale dlatego, że wie, że musi”.Marks oczywiście wiedział to dobrze, ale dla niego ruch miał też głębszy wymiar. To był ruch między językami: od jidysz i rosyjskiego do angielskiego, między kulturami: od żydowskiej wspólnoty do angielskiej klasy robotniczej, między rolami: od biednego imigranta do założyciela marki, która stała się instytucją. I dlatego odniósł sukces.Tożsamość czy tożsamościNie Michał Marks nie miał jednej tożsamości. Urodził się w Słonimie, mieście, w którym przecinały się różne światy. W połowie XIX w. kluczowe były tam dwa nurty: Mickiewiczowski romantyzm, który głosił, że los jednostki splata się z historią wspólnoty, oraz chasydyzm, reprezentowany przez rabina Abrahama Weinberga, założyciela słonimskiej dynastii cadyków. Weinberg (1804-1884) był nie tylko uczonym, ale także organizatorem, założył jesziwę, a pod koniec życia pomagał żydowskim rodzinom przenieść się do Erec Izrael. Dla jego społeczności wiara i działanie szły w parze.Z takim bagażem tożsamości Michał Marks wyjechał do Anglii, gdzie założył firmę, która nie była jednoznacznie żydowska, angielska czy polska, czerpała z różnych tradycji. Nazwa „Marks & Spencer” to nie przypadek: jedno nazwisko z pogranicza Europy, drugie z centrum brytyjskiego świata handlu. Tożsamości, które Marks przywiózł ze sobą, nie były dla niego przeszkodą, ale zasobem. Umiał rozmawiać z robotnikami, bo znał biedę. Rozumiał migrantów, bo sam nim był. Cenił przejrzystość, bo dorastał w miejscu, gdzie nic nie było dane raz na zawsze.Zupełnie tak, jakby opisał to działający w Leeds wiek później kolejny polski Żyd, Zygmunt Bauman. Tym razem nie przedsiębiorca, lecz naukowiec, uwzględniony na liście stu najbardziej wpływowych intelektualistów na świecie (wg szwajcarskiego think tanku Gottlieb Duttweiler Institute). Bauman mówił o tożsamości jako czymś płynnym, zmiennym, uzależnionym od naszych wyborów. Możemy więc zbudować tożsamość z pożytkiem dla siebie i innych, lub – przeciwnie – dać się ponieść skomercjalizowanemu światu i stać się produktem tożsamościowym.Wybór, jakiego dokonał Marks, zdaje się oczywisty. Łącząc różne tożsamości, pokazał, że prawdziwa siła nie tkwi w stałych etykietach, lecz w zdolności do twórczego, dynamicznego kształtowania siebie w relacji z otaczającym światem.Zamiast zakończenia – wszystko za pensa. Czyli ile?„Wszystko za pensa” mawiał nasz rodak, bo niewątpliwie Michał Marks, mimo że zmarł już jako Anglik, był również Polakiem. Tak też napisano w brytyjskiej Wikipedii, gdzie przeczytamy: „polsko-żydowski przedsiębiorca”. W rosyjskiej wersji mówi się, że był litwakiem, ale litwacy, w wersji popularniejszej, to ogół litewskich Żydów, albo w wersji ściślejszej – rosyjscy Żydzi, którzy pod koniec XIX w. przybyli na obszar Królestwa Polskiego. Rodzina Marksa do żadnych z tych grup raczej nie należała. Co znajduje potwierdzenie w hebrajskiej wersji hasła: „Marks urodził się w czerwcu 1859 roku […] na terenie dzisiejszej Białorusi, w rodzinie polskich Żydów”.Tak więc „wszystko za pensa” mawiał nasz rodak. Ale czym był ów pens? Dzisiaj w Polsce mniej już jest sklepów reklamujących się „wszystko po 5 zł” albo „wszystko po 10 zł”, ale wciąż można je spotkać m.in. na naszych bazarach. Więc w przeliczeniu na złotówki, jak można by zapisać hasło Michała Marksa „Don’t ask the price – it’s a penny”?Obliczmy. 150 lat temu funt szterling dzielił się na 20 szylingów, a 1 szyling na 12 pensów. Zatem w funcie znajdowało się aż 240 pensów. Oczywiście siła nabywcza pieniądza była inna, ale na branżowych stronach ekonomicznych są gotowe kalkulatory. Za ich pomocą wyliczamy – 1 funt z 1884 r. to bagatela 159 funtów w roku 2025. Dzielimy to na 240, a więc dawną liczbę pensów w funcie i mamy odpowiedź – 1 pens za czasów Marksa to 66 pensów dzisiaj.„Nie pytaj o cenę – powiemy – wszystko po 3 zł i 30 groszy”.