Rocznica katastrofy w Lesie Kabackim. Nic nie wskazywało, że 9 maja 1987 roku dojdzie do tej tragedii. Na pokładzie samolotu Ił-62M „Tadeusz Kościuszko” znajdowały się 183 osoby. Wszyscy zginęli. Załoga do ostatniej chwili desperacko walczyła o to, by bezpiecznie wylądować. Zabrakło 40 sekund. To miał być bezpieczny, rutynowy lot z Warszawy do Nowego Jorku. Niebo nad Warszawą było błękitne, bez chmur, nie wiał wiatr. Przelot samolotu Ił-62M „Tadeusz Kościuszko” rozpoczął się o godz. 10.07 rano 9 maja 1987 roku. Maszyna wystartowała z Okęcia.Ił-62M najmłodsza maszyna latająca przez AtlantykNa pokładzie znajdowała się 11-osobowa załoga i 172 pasażerów. Wszystko przebiegało tak, jak trzeba. Ił-62M był najmłodszym latającym przez Atlantyk samolotem pod banderą PLL LOT. Dzień wcześniej wrócił z rejsu do Chicago, bez problemu otrzymał zgodę na kolejny lot. Pilotami, którzy usiedli za sterami, byli Zygmunt Pawlaczyk i Leopold Karcher. Obydwaj pilotowali wojskowe samoloty, ale mieli również doświadczenie w lotach pasażerskich. Pawlaczyk miał mieć wolny dzień, jednak kolega poprosił go o zastępstwo.O godz. 10.41, gdy maszyna znajdowała się nad miejscowością Warlubie, nagle coś wstrząsnęło samolotem. W kokpicie rozległ się alarm. Załoga stwierdziła awarię dwóch silników. Najpierw zapalił się jeden, potem ogniem zajął się drugi. W kadłubie doszło do dekompresji, na pokładzie wybuchł pożar. Kapitan błyskawicznie podjął decyzję o powrocie maszyny do Warszawy. Gdy trwał manewr zawracania, okazało się, że ster nie działa prawidłowo. Załoga miała problemy ze zrzutem paliwa, co przy awaryjnym lądowaniu jest koniecznością.„Opuszczamy w niebezpieczeństwie!”W drodze powrotnej do Warszawy piloci zastanawiali się nad awaryjnym lądowaniem w Modlinie. Przeciążony paliwem samolot, lecący tylko na dwóch silnikach, tracił wysokość. Ił-62M musiał zejść do poziomu 4 km. To miało wyrównać ciśnienie między kadłubem a otoczeniem maszyny. – Opuszczamy w niebezpieczeństwie! Nie wiemy, co się stało. Dwa silniki obcięło! Opuszczamy się! – informował wyraźnie zdenerwowany kapitan Pawlaczyk wieżę w Warszawie. Instalacja przeciwpożarowa zadziałała, więc wydawało się, że sytuacja jest w miarę opanowana. Poza Modlinem rozważane było również lądowanie w Gdańsku. Ostatecznie padło jednak na Okęcie, ze względu na to, że było lepiej przygotowane do ewentualnej akcji ratowniczej.„Usiądź głęboko w fotelu, zapnij ciasno pas…”O godz. 11.00 Ił-62 M znajdował się niecałe 90 km od stolicy. Kapitan zarządził przygotowanie pasażerów do awaryjnego lądowania. Szefowa stewardes Maria Berger-Senderska o godz. 11.02 rozpoczęła wydawanie im instrukcji dotyczących postępowania w czasie awaryjnego lądowania.Czytaj też: „Czarna wołga”, polityczna zemsta, okup. Tak porywano dzieci w czasach PRL„Usiądź głęboko w fotelu, zapnij ciasno pas, pochyl tułów jak najniżej, obejmij ciasno kolana rękoma, nogi mocno oprzyj o podłogę” – instruowała pasażerów.Około godziny 11.04 udało się w końcu zrzucić część paliwa. Gdy załoga szykowała się do awaryjnego lądowania, zauważono, że na pokładzie nie ma jednej ze stewardes – Hanny Chęcińskiej. Najprawdopodobniej w momencie dekompresji kobieta znajdowała się w pomieszczeniu technicznym i zginęła w pożarze tylnej części kadłuba. Jej ciała nie odnaleziono później na miejscu katastrofy. Nad Józefosławiem, 10 km od lotniska Okęcie, zaczęły odpadać przepalone elementy samolotu. W luku bagażowym maszyny wybuchł kolejny pożar. – A u nas pożar jest znów... – oznajmił Pawlaczyk.O godzinie 11.08 okazało się, że w podchodzącym do lądowania samolocie nie wysuwa się podwozie. Płomienie zaczęły wydostawać się na zewnątrz kadłuba. Ci, którzy widzieli katastrofę, wspominali, że Ił-62M raz wznosił się, raz opadał. Spowodowane było to kolejną awarią, która tym razem dotyczyła układu sterowania. Kapitan informował wieżę: – Kręcimy w lewo. Zrobimy wszystko, co możemy.Zabrakło 40 sekundO godz. 11.12 Ił-62 z prędkością 470 km na godzinę ściął pierwsze drzewa Lasu Kabackiego. „Dobranoc! Do widzenia! Cześć! Giniemy!” – to były ostatnie słowa kapitana zarejestrowane przez czarną skrzynkę. Do wylądowania na Okęciu załodze zabrakło tylko – a może aż – 40 sekund.Na miejscu katastrofy wybuchł pożar. Widok był, jak wspominali świadkowie, makabryczny. Fragmenty maszyny porozrzucane były na przestrzeni prawie 400 metrów. Między nimi znajdowały się porozrywane i spalone ciała pasażerów, książki, buty, fragmenty ubrań. Wśród przedmiotów dało się też dostrzec drewnianą łyżką pomalowaną w ludowe wzory, konserwę z szynką, paczkę papierosów. Komuś udało się znaleźć Biblię, a w niej wpis: „Dn. 9.05.1987 r. Awaria w samolocie co będzie Boże, Halina Domeracka 02-647 Warszawa ul. R. Tagore”.Wśród osób, które pojawiły się na miejscu katastrofy, był operator telewizyjny Jerzy Ernst. 9 maja 1987 roku był na zdjęciach w Sali Kongresowej, gdzie odbywały się obchody Dnia Zwycięstwa. Pamięta, że w pewnym momencie do generała Wojciecha Jaruzelskiego podszedł jego współpracownik Wiesław Górnicki i szepnął mu coś do ucha. – Po chwili generał ogłosił tragiczną wiadomość o katastrofie samolotu pasażerskiego. Ofiary uczczono minutą ciszy – wspomina w rozmowie z tvp.info Ernst. Ekipa telewizyjna prosto z Pałacu, ubrana w garnitury, ruszyła terenowym służbowym mercedesem w stronę lasu kabackiego.„Żywym ogniem paliły się fragmenty maszyny i drzew”– Kiedy dotarliśmy na miejsce, teren ogrodzony był już biało-czerwoną taśmą. Wokół było mnóstwo gapiów i funkcjonariuszy. Jeden z nich został przydzielony nam jako przewodnik – wspomina operator. Dodaje, że to, co zobaczył, pamięta do dziś. – Wokół żywym ogniem paliły się fragmenty maszyny i drzew, unosił się nisko pełzający dym. A pośród pozwalanych i połamanych drzew leżały fragmenty samolotu i ludzkie szczątki – opowiada.Czytaj też: Pochody, przemowy i czekolada z nyski. 1 maja, czyli „imieniny” PRL– Nagie ciała zmieszane z ziemią i popiołem. Ręce bez dłoni, korpusy bez głów, nogi do kolan. Przerażający widok – wspomina. Miejsce katastrofy obszedł kierowany przez funkcjonariusza oraz dziennikarza, filmując miejsce. – W pewnym momencie mundurowy przewodnik pokazał potężną postać leżącą wśród szczątków i wyjaśnił, że to ciało pierwszego pilota, który był bardzo postawnym mężczyzną. Dramatyczny widok – opowiada Ernst. Przyznaje, że zastanawiał się, co czuli pasażerowie, gdy samolot zaczął spadać. – Dużo później mi wyjaśniono, że najprawdopodobniej potracili przytomność przy pierwszych uderzeniach o drzewa – mówi.Udało mu się również zrobić zdjęcia z lotu ptaka. Wsiadł do helikoptera i robił ujęcia miejsca katastrofy. Kręcił je przywiązany linami, wychylając się poza maszynę. Gdy helikopter zrobił gwałtowny zwrot, spadł mu z nogi but. Resztę pracy operator wykonał z torebką foliową na stopie.Strona rosyjska nie chciała przyjąć wyników raportu o katastrofieKatastrofa Ił62-M „Tadeusz Kościuszko” była badana przez specjalnie powołaną komisję rządową. Odrębne śledztwo prowadziła również prokuratura. Jako główną przyczynę tragedii wskazano wady konstrukcyjno-technologiczne silnika. Z kolei bezpośrednią przyczyną okazała się awaria łożyska podpory pośredniej wału silnika. Na skutek zatarcia łożyska i miejscowego wzrostu temperatury doszło do pęknięcia wału podczas zwiększenia mocy silnika. Turbina jednego z silników rozkręciła się i rozpadła. Strona rosyjska dłuższy czas nie chciała przyjąć wyników raportu do wiadomości. Twierdziła, że katastrofę spowodowały błędy pilotów, a wszelkie uszkodzenia silników powstały dopiero w wyniku zderzenia maszyny z ziemią.Gdy pożar na miejscu katastrofy został ugaszony, a ciała przeniesione do specjalnego namiotu, rozpoczęła się ich identyfikacja zwłok. W tamtych czasach odbywało się to na podstawie przedmiotów osobistych, fragmentów odzieży oraz zdjęć twarzy zniekształconych czy poparzonych w wyniku pożaru na pokładzie. Zidentyfikowano tylko 121 osób. Wszystkie zostały pochowane w rodzinnych miejscowościach. Reszta pasażerów Ił-62M „Tadeusz Kościuszko” spoczęła w zbiorowej mogile.Jedna z ulic warszawskiej dzielnicy Ursynów nosi imię pierwszego pilota tego samolotu, czyli Zygmunta Pawlaczyka. Aby uczcić pamięć zabitych w Lesie Kabackim, postawiono krzyż i tablicę z nazwiskami wszystkich ofiar.Spacerowicze odnajdywali fragmenty samolotu oraz ciałW „Dzienniku Telewizyjnym” informowano o katastrofie, ale też o tym, że służby szybko poradziły sobie z ugaszeniem pożaru oraz posprzątaniem terenu. Równie błyskawicznie zniknęły kosztowności i pieniądze, które mieli przy sobie pasażerowie. Służby zrzucały winę na okolicznych mieszkańców. Ci z kolei twierdzili, że nie mieli dostępu do miejsca tragedii, a znaleziska przywłaszczyło sobie ZOMO. W tej sprawie wszczęte zostało przez śledztwo. Zarzuty wobec funkcjonariuszy nie zostały potwierdzone, mimo że rodzina Haliny Domareckiej miała dowody w postaci pokwitowań z banku. Kobieta powinna mieć przy sobie 400 dol. i 10 tys. zł. Pieniędzy jednak nigdy nie znaleziono na miejscu katastrofy.Pod koniec maja 1987 roku część Lasu Kabackiego, w której doszło do tragedii, została ponownie udostępniona. Spacerowicze wciąż odnajdywali tam przedmioty należące do pasażerów, fragmenty samolotu oraz ciał. – Znaleźliśmy tutaj po dwóch tygodniach jeszcze trochę szczątków ludzkich, które złożyliśmy pod prowizorycznym krzyżem – wspominał w rozmowie z portalem haloursynów.pl Zdzisław Rowiński, emerytowany pracownik PLL LOT.Katastrofa samolotu Ił-62M „Tadeusz Kościuszko” była drugą z udziałem tego typu maszyny. Do pierwszej doszło w 1980 roku. Podczas podchodzenia do lądowania rozbił się Ił-62 „Mikołaj Kopernik”. Wśród 88 osób, które zginęły, była m.in. piosenkarka Anna Jantar. Te modele samolotu wycofano z użytku dopiero na początku lat 90.Czytaj też: „Nieboszczyk nie straszy”. Kulisy zawodu grabarza-pogrzebnika