Analiza Marcina Ogdowskiego. Konflikt indyjsko-pakistański „rozejdzie się po kościach”. Nie będzie z tego wielkiej wojny, bo Indie szykują się na większą rozgrywkę – z Chinami – pisze Marcin Ogdowski. Indyjskie uderzenie na Pakistan kosztowało Delhi pięć samolotów. Maszyny zostały zestrzelone przez pakistańskie lotnictwo i obronę powietrzną. Trzy utracone odrzutowce to MiG-i i Suchoje – a po trzech latach zmagań w Ukrainie nie najlepsze parametry i ograniczona żywotność na polu bitwy eks-sowieckich konstrukcji nie powinny zaskakiwać. Ale Pakistańczykom udało się strącić także dwa myśliwce produkcji francuskiej. Nie istnieją maszyny „niezestrzeliwalne”, niemniej Miraże i Rafale uchodziły dotąd za trudne do pokonania. Tymczasem spadły, i co istotne – rażone rakietami chińskiej produkcji.Militarni eksperci żartują, że wyniki indyjsko-pakistańskiego starcia najbardziej martwią Francuzów. Atut niezawodności sprzętu to klucz do sukcesu na rynku zbrojeniowym, zestrzelone samoloty mogą więc przynieść francuskim firmom i państwu wymierne straty finansowo-wizerunkowe. Oczywiście, sprzęt obsługują ludzie, a ci mają różne kompetencje. Najoględniej rzecz ujmując, piloci sił powietrznych Indii nigdy nie należeli do światowej czołówki. Mógł więc zawinić czynnik ludzki, nie sprzętowy, niekoniecznie zresztą związany z umiejętnościami pilotów. Być może misja, w której użyto francuskich samolotów, była po prostu źle zaplanowana. Nie chcę tego przesądzać, za mało wiemy, tym niemniej w Paryżu, i nie tylko, musiały się zapalić czerwone lampki.O tym, że Chińczycy zbroją się na potęgę, wiemy co najmniej od początku tego wieku. Nikt nie kwestionował imponującej ilościowej skali wzrostu potencjału ChRL, ale powszechną była sceptyczna postawa w odniesieniu do jakości chińskich systemów. Nie wiedzieliśmy, „co one potrafią”, a potoczne doświadczenie z popularną „chińszczyzną” skłaniało ku refleksji, że pewnie niewiele. Fakt, iż chińska armia i chińskie uzbrojenie nie testowały się dotąd w prawdziwej wojnie, gruntował takie postrzeganie spraw. Oczywiście, test, do którego doszło nad Kaszmirem, może być niczym przysłowiowa jaskółka, która wiosny nie czyni. Trudno w oparciu o pojedynczy incydent wyciągać generalne wnioski, ale trudno go też zignorować. Zwłaszcza w krajach, które mają z Chinami „kosę” i stoją w obliczu mniej lub bardziej odległej konfrontacji z Państwem Środka.Drugorzędna rola na „własnym oceanie”Do grona takich krajów należą Indie, co skłania mnie do wniosku, że konflikt indyjsko-pakistański „rozejdzie się po kościach”. Nie będzie z tego wielkiej wojny, bo Indie szykują się na większą rozgrywkę – z Chinami właśnie. Z tej perspektywy patrząc, poważniejsza wojna z Pakistanem byłaby dla Indii marnowaniem potencjału. Co innego „poszturchiwanie się”, testowanie własnych kompetencji militarnych – i jednoczesna realizacja zadań politycznych, związanych z koniecznością zachowania wiarygodności – dla których bezpieczne ramy wyznacza atomowy pat. I Delhi i Islamabad nie zrobią sobie nadmiernej krzywdy, bo oba kraje mają arsenały jądrowe, których jednoczesne użycie nie wyłoniłoby zwycięzcy. Będziemy więc mieli do czynienia z „wojną na smyczy”, czymś na wzór konfliktu między Izraelem a Iranem, realizowanym tak, by strony mogły „sprzedać” swoje działania jako sukces, zarazem nie zadając sobie nadmiernych strat.Czytaj też: Beczka prochu wybuchła. Czwarta wojna wisi na włoskuKaszmir, gdzie jątrzy się indyjsko-pakistański spór, choć propagandowo ważny, nie ma bowiem takiego znaczenia jak Ocean Indyjski. Delhi dysponuje potężną armią – to 1,3 mln żołnierzy wyposażonych m.in. w 3,5 tys. czołgów, 1,2 tys. samolotów i ponad 600 śmigłowców. Ale Indie intensywnie rozbudowują też marynarkę wojenną, liczącą w tej chwili ponad 170 okrętów. Do służby wchodzą kolejne okręty podwodne (budowane na francuskiej licencji jednostki typu Scorpène), ale co najważniejsze, pod indyjską banderą pływają też lotniskowce. Nowy INS Vikrant oraz starszy, poradziecki INS Vikramaditya. Marynarka naciska na budowę trzeciego lotniskowca, który już otrzymał nazwę – Vishal. I właśnie z tych lotniczo-morskich poczynań i planów najprościej wyczytać skalę ambicji Indii. Delhi nie zamierza grać drugorzędnej roli na „własnym” oceanie. Pech chciał, że stanowi on „wrota do Chin”, że nie sposób pominąć go na drodze, jaką pokonują statki z chińską banderą, przewożące strategiczne towary z Afryki.Ostateczny i pośredni cel ChinChińska marynarka wojenna ma w linii dwa lotniskowce – Liaoning i Shandong. Tak jak Hindusi, tak i Chińczycy wybrali się swego czasu na zakupy do dawnego ZSRR. Późniejszy Liaoning nabyty został w 2002 roku z rzekomym zamiarem przerobienia okrętu na park rozrywki. Dekadę później wszedł do służby, a doświadczenia z jego modernizacji posłużyły chińskim inżynierom przy budowie Shandonga, pod banderą od 2019 roku. Shandong jest kopią Liaoninga, z tą różnicą, że od początku do końca powstał w Chinach. Od początku też przewidziano dla niego rolę jednostki przejściowej – mimo planów rozbudowy flotylli lotniskowców, Liaoning pozostanie „jedynakiem”. Chińskie ambicje ma realizować Fujian i jego następcy (trzy kolejne okręty powstaną do 2035 roku).Fujiana zwodowano w lipcu 2021 roku, obecnie przechodzi próby morskie. Nim trafi do aktywnej służby minie jeszcze co najmniej rok-dwa, ale Pekin już dziś chwali się, że najnowsze dziecko ich przemysłu stoczniowego pod względem zdolności bojowych dorówna amerykańskim superlotniskowcom. Przy takim postawieniu sprawy może się wydawać, że lęki Hindusów zostały źle zaadresowane – że Chińczycy nie zerkają łakomym wzrokiem na „ich” ocean, a bardziej w stronę Pacyfiku, gdzie pierwsze skrzypce gra flota Stanów Zjednoczonych. Otóż niezależnie od globalno-mocarstwowych zamiarów Chin, kraj ten nadal pozostaje uzależniony od transportu surowców energetycznych i towarów drogą morską, głównie przez obszar Oceanu Indyjskiego. I bez odpowiednio silnej floty nie jest w stanie samodzielnie kontrolować najważniejszych szlaków, narażając się na blokadę w sytuacji konfliktu. Są więc Indie – tak jak Tajwan, Japonia i Korea Południowa – potencjalnym zagrożeniem dla ChRL. Zatem – choć ostatecznym celem pozostają USA – droga do globalnej dominacji i tak wiedzie Chiny przez konfrontację z indyjską marynarką wojenną.Czytaj też: Kolejne wybuchy w Pakistanie. Indie atakują dronami