Jak wyglądały obrady Sejmu Wielkiego? Nie wszyscy wrócili z majówki, król podniósł dłoń i... uchwalono konstytucję. Kobiet nie było w ławach sejmowych – ale wszędzie indziej już tak. W rocznicę uchwalenia „Ustawy Rządowej” opowiadamy o trzech sprawach, które zazwyczaj wypadają z podręcznikowej narracji. Do tego tajny załącznik: o rewelacyjnych rewolucyjnych restauratorach i garncu gorzałki za 6 złotych polskich. 1. Mazurki i baby? Raczej gorzałka i pochmielWłaściwie to nie była majówka a ferie związane z Wielkanocą, która w 1791 r. wypadła wyjątkowo późno, bo 24 kwietnia. Potem taki termin powtórzył się jeszcze dwa razy, w 2011 r. i 1859 r. oraz wypadnie znów w 2095 r. Wróćmy jednak do wydarzeń sprzed 234 lat. Jak pisał Jerzy Łojek, wybitny znawca okołotrzeciomajowych kontekstów, świąteczna przerwa stała się niezwykle ważnym elementem misternego planu, którego realizacja doprowadziła do uchwalenia „Ustawy Rządowej”, a więc pierwszej polskiej konstytucji. Przy czym „międzynarodowe położenie Polski było ówcześnie tego rodzaju, że usprawiedliwiałoby zwołanie sesji sejmowej nawet w niedzielę wielkanocną”. Zapewne przeciwnicy zmian wiedzieli o tym i mimo wszystko próbowali trzymać rękę na pulsie.Piszemy „mimo wszystko”, bo podróże szlachty wyglądały zawsze podobnie i opis, jaki znaleźliśmy u Kajetana Koźmiana, mógł jeden do jednego odpowiadać sytuacji z przełomu kwietnia i maja 1791 r. A zatem przyszły poeta jako szesnastolatek zmierzał do Lublina. Był sierpień 1788 r. i na rogatkach miasta, „wyjechawszy za Wrotków”…„… niezmierny obóz jak koczowisko hordy Tatarów szatry [z węg. namiot] na kijach płachtami okryte, budy z gałęzi, przed nimi gorejące płomieniem ogniska, przy których zarzynano i pieczono na rożnach całe ćwierci wołów. A w środku to przy stołach, to przy zydlach, to na ziemi w kuczkach siedzące tłumy pożerające strawę. Inni przy beczkach piwa i miodu, przy kuflach gorzałki, z wrzaskiem i hałasem, szklankami, garnkami, dzbankami raczący się trunkiem i wykrzykujący wiwaty. Były i koła próbujące pałaszów [tj. walczące ze sobą]”.W rzeczy samej Tatarzy? Skądże, to lubelska, podlaska i brzeska szlachta, która zjeżdżała na sejmik. Ktoś powie – sejmik, a nie sejm. Słusznie, ale z książki „Lublin i Lubelskie w ostatnich latach Rzeczypospolitej” dowiadujemy się, że właśnie pod tamtymi namiotami, przy tamtych beczkach kształtowała się grupa, która niebawem odegrała ważną rolę w oporze przeciw reformom Sejmu Wielkiego.Czytaj też: Konstytucja 3 maja. Najważniejsze informacje o dokumencieA jak poucza ponadczasowa prawda: posłowie zmieniają poglądy, ale przyzwyczajenia – rzadko. Musieli to wiedzieć także stronnicy Stanisława Augusta i dlatego, kiedy przerwa wielkanocna rozluźniła już czujność oponentów, niespodziewanie przesunęli jeszcze obrady z 5 na 3 maja. Ten manewr, dyskretny a precyzyjny sprawił, że na głosowanie zdążyli ci, którzy mieli zdążyć.2. Chciał zabić 6-letniego synaKról Stanisław August podczas obrad odczytał projekt konstytucji i zrobił to z Premedytacją. Oczywiście nie znaczy to, że towarzyszyła mu dama o takim imieniu, o paniach będzie niżej. Słowo to celowo piszemy dużą literą, bo plan reformatorów, jak przystało na Sejm Wielki, to istne szachy 3D. Choć samo uchwalenie ustawy – kolejne mistrzostwo, tym razem w zarządzaniu chaosem.Ale po kolei. Wielogodzinna sesja 3 maja przypominała bardziej spektakl niż obrady. Zamiast uporządkowanej debaty – napięcie, dramat i retoryka granicząca z farsą. Marszałek Małachowski pozwalał zabierać głos niemal każdemu i sejmowa scena zamieniła się w teatr. Kulminacją był występ posła Jana Suchorzewskiego, czołgał się po podłodze, ciągnąc za sobą 6-letniego syna. „Zabiję własne dzieci tu, na miejscu – wrzeszczał – aby nie dożyły niewoli, którą ten projekt gotuje!”. Na obrazie „Konstytucja 3 Maja 1791 roku” Matejko uwiecznił go leżącego przed królem, jedną ręką trzyma wyrywającego się chłopca. Mimo to stronnicy monarchy mieli większość (na 182 obecnych posłów, za było 110) i opozycja była coraz bardziej bezsilna. Próbowano więc zagrać kartą legalizmu, argumentować, że projekt nie przeszedł wszystkich formalnych etapów. Przypominano, że bez jawnego głosowania nie można mówić o przyjęciu ustawy. Ale tłum nie słuchał. Król – zmieszany i pełen skrupułów – próbował przywołać posłów do porządku. W pewnym momencie, gdy chciał tylko unieść dłoń, by zabrać głos po raz czwarty, zinterpretowano jego gest jako wyraz aklamacji, czyli „klamka zapadła”, przyjmujemy bez głosowania, wszyscy za. „Podniósł rękę – czyli się zgadza!” – zakrzyknęli zwolennicy konstytucji i ruszyli w jego stronę. W tej chwili nie było już odwrotu.Król zrozumiał, że sytuacja go przerosła, a równocześnie dostał niezwykłą szansę. Zamiast protestować, przeszedł do działania. Poprosił biskupa krakowskiego o odczytanie ślubowania. „Przysięgłem Bogu – żałować tego nie będę” – wykrzyknął monarcha. Sala eksplodowała. „Wiwat król! Wiwat konstytucja!” – niosło się z każdej strony. Orszak ruszył do katedry św. Jana, by tam ponownie złożyć uroczystą przysięgę.I tak uchwalono pierwszą w Europie nowoczesną konstytucję. Bez formalnego liczenia kto za, kto przeciw, ale z narodowym uniesieniem, które zamieniło politykę w liturgię. Nie wszystko było planowane, nie wszystko czyste. Ale wszystko – jak się wydaje – wydarzyło się w jedynej możliwej chwili. Istny „decydujący moment” – powiedzą dziadersi, a młodsi, z angielska „the tipping point”.Czytaj też: „Konstytucja 3 maja była aktem woli przetrwania”3. Nie było posłanek? Były pośliceA czy kobiety brały udział w tworzeniu konstytucji? Formalnie – nie. Nie ma też o nich nic a nic w samym tekście „Ustawy Rządowej”. W tej kwestii nie wnosiła ona ożywczego powiewu do krajowego prawodawstwa. Panie długo jeszcze nie mogły być posłankami, nie miały prawa wyborczego, ba, nie postrzegano ich jako obywateli państwa, choć uważano je za część narodu. Na marginesie powiedzmy tylko, że sporo działo się we Francji. Tam niejaka Olimpia de Gouges już we wrześniu 1791 r. ogłosiła „Deklarację praw kobiety i obywatelki” i przekonywała: „Skoro kobieta może zgodnie z prawem zawisnąć na szubienicy, winna również mieć prawo stanąć na mównicy”. Twierdzenie to okazało się jednak błędne i Olimpii ścięto głowę.Ale wróćmy na nasze podwórko. Oczywiście – powiemy wszyscy – była taka jedna, za sprawą której w Rzeczypospolitej działo się niemal wszystko. A ten margines, który nie zależał od niej, to działania podejmowane przeciw niej – tak jak było to w przypadku Konstytucji 3 Maja. Stanisław August poznał ową damę jeszcze w 1755 r. w Petersburgu jako Sophie Friederikę Augustę von Anhalt-Zerbst. Został jej kochankiem, a później, za jej sprawą, królem Polski. „Miodowe […] lata skończyły się już w 1766 r.” – przekonuje prof. Andrzej Nowak – i monarcha próbował wybić się na niezależność. Czy mu się udało? Raczej nie. Konstytucja nie przełożyła się na doraźną poprawę sytuacji w kraju, Polska została podzielona między mocarstwa, a król na żądanie carycy Katarzyny II – bo o niej tu mowa – dokładnie w dniu jej imienin, 25 listopada 1795 r. złożył abdykację.Byłaby więc tylko jedna dama związana z Konstytucją 3 Maja? Na dodatek – taki złol? Absolutnie nie. Nieznany świat kobiet czasów Sejmu Wielkiego odkrywa przed nami prof. Agata Roćko. Analizuje ona pamiętniki Wirydianny Fiszerowej i pokazuje, że kobiety nie tylko były obecne, ale aktywne – i to na wielu frontach. Kim była sama Wirydianna? „Magnatką z Poznańskiego, primo voto Kwilecką, secundo voto Fiszerową”, przedstawia ją Roćko. Żyła w latach 1761-1826. Jej barwne wspomnienia, napisane po francusku, ukazały się drukiem dopiero w 1934 r. jako „Dzieje moje własne i osób postronnych. Wiązanka spraw poważnych, ciekawych”. I stamtąd dowiadujemy się, że to, iż kobiety nie siedziały w ławach sejmowych, nie oznaczało, że były nieobecne. Z galerii sejmowej obserwowały i komentowały przebieg obrad. Jak pisała Fiszerowa – bywało, że posłowie biegali na górę, by radzić się dam i wracali na dół z „wzmożonym animuszem”. Kobiety nie tylko wspierały swoich mężów, synów i teściów, ale nierzadko pisały im przemowy, redagowały projekty i doradzały politycznie. Sama Wirydianna była autorką wielu wystąpień, które wygłaszał jej teść Franciszek Kwilecki, a potem chodziła na obrady, by śledzić reakcje na własne słowa.Powstały też kobiece loże wpływu, „Szarmantki” i „Elegantki”, zaś cytowany już Koźmian członkinie tych lóż nazywał „poślicami”. To w ich salonach dyskutowano o konstytucji, to one przekonywały młodych posłów, agitowały, intrygowały, projektowały nawet mundury dla wojska i organizowały patriotyczne przyjęcia. Miłość ojczyzny była u nich wręcz ostentacyjna – przebierały się w szlacheckie kontusze, ścinały upudrowane loki, nosiły kokardy i wstęgi z hasłem „Król z Narodem – Vivat Król, Naród z Królem – Vivat Naród”. Wiadomo, że Izabela Czartoryska krzyczała na posłów, którzy używali zbyt wiele francuszczyzny. Aleksandra z Lubomirskich Potocka prowadziła dyplomację w Berlinie, Zofia Potocka mediowała między stronnictwami, zaś Katarzyna Kossakowska ozdobiła pałac iluminacją dla uczczenia konstytucji.Więc to, że konstytucja pominęła kobiety, nie znaczy, że kobiety pozwalały się pominąć.Czytaj też: Tak wyglądali polscy królowie. Sztuczna inteligencja i historia na nowoZałącznik 1. Nomen omen konstytucjaA na zakończenie, niejako w załączniku czeka nas wizyta u restauratora, gdzie zamawiamy gorzałkę jak za czasów restauracji Burbonów. Istna rewolucja w konstytucji, choć może na odwrót – konstytucja rewolucji. Rozwiążemy to zamieszanie z poplątaniem, czyli zajmiemy się trzema słowami i brzuchem.Czym było samo wyrażenie konstytucja? Dziś to najważniejsza ustawa w państwie, ale ma też i inne, rzadkie znaczenie – „zespół podstawowych cech budowy ciała, charakterystycznych dla danego osobnika” (za Słownikiem PWN). Możemy też powiedzieć przenośnie, dajmy na to tak: „kiedy wszyscy jadą nad wodę, ja sprawdzam pocztę służbową, taka moja konstytucja”. I w tym znaczeniu słowo to znalazło się również w Konstytucji 3 Maja. Np. znajdziemy je w rozdziale X, swoją drogą dziś wyjątkowo archaicznym, a więc „Edukacja dzieci królewskich”, gdzie czytamy:„[dot. specjalnej podstawy nauczania dzieci króla] aby jednostajnie w wychowaniu ich prawidła wpajały ciągle i wcześnie w umysły przyszłych następców tronu religią miłość cnoty, ojczyzny, wolności i konstytucyi krajowej”.Tu konstytucja, pisana małą literą oznacza właśnie „niezbędne składniki”. Specjalista z zakresu prawa konstytucyjnego, prof. Ryszard Małajny uważał, że takie rozumienie zachowało się i dziś w kulturze politycznej Wielkiej Brytanii, gdzie konstytucja „nie jest ustawą zasadniczą [, a] polega […] na równowadze między trzema niezależnymi władzami: królem, lordami i gminami”. Przy czym w czasach I Rzeczpospolitej wyrazem konstytucja oznaczano wszystkie uchwały sejmu walnego i dlatego dokument przyjęty 3 maja 1791 r. zdecydowano się nazwać, „Ustawą Rządową”, aby pokazać, że nie jest to jedna z wielu konstytucji. Słowo „rząd” nie oznaczał tu ministrów i ich prezesa, ale poprzez nie – jak czytamy na senackim portalu – „rozumiano wówczas ustrój, organizację władzy państwowej”.Załącznik 2. Rewolucja i restauracjaByłyby jeszcze dwa słowa do omówienia: rewolucja i restauracja. Dziś, gdy mówimy pierwsze, myślimy o tłumach, przemianach ustrojowych czy kwiatach w lufach karabinów, ale też informacjach przekazywanych w social mediach czy bólu brzucha po śniadaniu. Kiedy mówimy drugie, widzimy stolik z obsługą lub rzadziej, dobrze odnowione płótno. W czasach uchwalenia Konstytucji 3 Maja było zgoła inaczej.W XVIII w. słowo „rewolucja” było gorętsze i już w początkach osiemnastego stulecia zaczęło wręcz parzyć. Jak pisał Emanuel Roztworowski w „Ostatnim królu Rzeczypospolitej”, „rewolucja jest bunt, powstanie, rokosz, zamach stanu, przewrót pałacowy”. Historyk, wybitny znawca Sejmu Wielkiego, w tym kontekście podawał maksymę Michała Czartoryskiego: „extremis malis, extrema remedia” – „na skrajne choroby, skrajne lekarstwa”. Rewolucję rozumiano więc nie tylko jako proces radykalny, ale jako konieczną kurację dla państwa w stanie zapaści. Jak zauważa prof. Zofia Zielińska, badaczka m.in. epoki stanisławowskiej, Konstytucję 3 Maja postrzegano więc jako „genialną, samoograniczającą się rewolucję”, czyli projekt zmian głębokich, ale przeprowadzanych od wewnątrz, w imię stabilizacji. Czytaj też: „Niedługo wypłata w czterech banknotach Panie Areczku”. Sprawdzamy popularnego postaA restauracja? W XVIII w. nie kojarzyła się jeszcze z obiadem à la carte. Była ideą powrotu do ładu, do świetności, do dawnej formy rządów, jak w znanym z francuskiej historii okresie, ledwie o 23 lata późniejszym od „Uchwały Rządowej”, czyli restauracji Burbonów. Dodajmy też, że króla Stanisława Augusta nazywano „restauratorem”, a on sam chętnie tak o sobie myślał. W dokumentach z epoki czytamy o nim jako o „wskrzesicielu oświecenia powszechnego i restauratorze dawnego wolnego rządu” (za Hugonem Kołłątajem). Nie oznaczało to bynajmniej cofania się w czasie, lecz próbę pogodzenia wolności szlacheckiej z nowoczesnym ustrojem.Konstytucja 3 Maja byłaby więc i rewolucją, i restauracją zarazem. Nie tylko w języku polityki. Niczym dobra restauracja: podawała znane dania, ale w nowej formie. I jak rewolucja: serwowała szybko, zdecydowanie i bez pytania wszystkich o zgodę. Króla oraz pozostałych autorów „Ustawy Rządowej” moglibyśmy więc określić rewelacyjnymi rewolucyjnymi restauratorami.Załącznik 3. BrzuchyI już na sam koniec coś dla brzucha. Co mógł zjeść i wypić poseł 3 maja 1791 r. w Warszawie? Niewątpliwie zależało to od zasobności sakiewki, bo nie dostawał, jak dziś diety poselskiej za udział w posiedzeniach sejmu. Przyjeżdżał na miejsce obrad i utrzymywał się na własny koszt, lub częściej żył z zrzutki, jaką wcześniej zrobili szlachcice podczas sejmików, kiedy decydowali, kto ich będzie reprezentować na sejmie walnym. Oczywiście magnaci nie musieli sięgać po takie rozwiązania, bo stać ich było, gdyby mieli taki kaprys, choćby przez sto lat utrzymywać się w najznamienitszych pałacach stolicy. Co nieco o cenach i pieniądzach epoki możemy jednak wydedukować z „Dziennika posiedzeń i ustaw Sejmu Wielkiego (1788-1792)”. Przykładowo z akt przegłosowanych i opublikowanych podczas sesji 12 kwietnia 1791 r. dowiadujemy się o „nowelizacji przepisów dotyczących podatku lądowego, który zastępuje dawny podatek skórowy” i właściciele zwierząt hodowlanych zobowiązani zostali do następujących opłat:„Za ubój wołu 18 złotych, krowy lub jałówki 14 złotych, młodych byków i cieląt 6 złotych, cieląt 2 złote, tucznika 3 złote, chudego wieprza 1 złoty, kozła czy kozy 1 złoty, barana, owcy lub jagnięcia 20 groszy”.Dużo to czy mało w przeliczeniu na dzisiejszą złotówkę? Zajrzyjmy do jeszcze jednego źródła. Z „Gazety Pisanej”, a właściwie gazetki, przepisywanej odręcznie i kolportowanej w Warszawie, z wydania z 14 listopada 1791 r. dowiadujemy się, że „Król będzie płacił na utrzymanie ubogich w Warszawie co miesiąc 250 zł, prymas 8 zł”. Wciąż niewiele to wyjaśnia, chociażby dlatego, że nie wiemy, ilu było ubogich. Ale dorzućmy do tego informacje, które odgrzebaliśmy na forum historycznym, zgodnie z którymi czeladnik murarski w czasach stanisławowskich zarabiał dziennie 20 groszy miedzianych, woźny 2 złote polskie tygodniowo, a garniec gorzałki, tj. 3,77 litra, kosztował 6 złotych polskich; każdy złoty polski dzielił się wówczas na 30 groszy miedzianych.W głowie się kręci od tych obliczeń. A może Państwo, szanowni Czytelnicy, zechcecie nam z tym pomóc?