Część 2. rozmów o Rumunii. Po 10 latach zakończyła się prezydencja Klausa Iohannisa, etnicznego Niemca z Siedmiogrodu, na fotelu prezydenta Rumunii. To, kto zastąpi go w Pałacu Cotroceni, interesuje nie tylko mieszkańców tego kraju. Ze szczególną ciekawością – mieszającą się z przerażeniem – obserwują to także bratni Mołdawianie. Dlaczego ta dekada nie była taka, jaka być miała i co mówi nam to o obecnej Rumunii? Także z polskiej, unijnej i natowskiej perspektywy. – Polacy w ogóle mają trochę krótką, a właściwie wybiórczą pamięć historyczną. Wiedza na temat polsko-rumuńskich związków jest dosyć słaba i w dodatku zatruta rozmaitymi stereotypami. Po upadku komunizmu, kiedy wyszło na jaw, do jakiego stopnia komunizm – szczególnie jego ostatnia dekada – zrujnował Rumunię, Polacy z wielkim uwielbieniem oddali się uprawianiu pogardy wobec Rumunów – ocenia w rozmowie z portalem TVP.Info były ambasador RP w Mołdawii i Rumunii Bogumił Luft. Wróćmy do Piłsudskiego, czyli wielki sojusz polsko-rumuński Doświadczony dyplomata (w Rumunii spędził ponad sześć lat, w Mołdawii kolejne dwa), przypomina, że jeszcze w okresie międzywojennym, zwłaszcza przed śmiercią marszałka Józefa Piłsudskiego, Rumunia była absolutnie najważniejszym partnerem zagranicznym Polski w tej części Europy, podpisano ważne umowy o współpracy obronnej. – To upodobanie marszałka Piłsudskiego brało się z prostej geograficznej obserwacji, że Polska i Rumunia to dwie stosunkowo największe siły między Europą Zachodnią a Związkiem Sowieckim. Teraz kiedy pojawiła się kolejna odsłona zagrożenia ze wschodu, ten układ odzyskuje znaczenie – dodaje nasz rozmówca. Dziś o Rumunii mówi się mało albo wcale. Nawiązuje się co najwyżej do wyborczego zamieszania po anulowaniu wyborów prezydenckich z listopada 2024 roku. Kto będzie rządził tym krajem, prawdopodobnie nie będzie jasne do ostatniej chwili, bo ostatnie miesiące pokazały, że rumuńskim sondażom nie wolno ufać. Czytaj więcej: Rumuni tęsknią za dyktatorem. Kto jest kim w (powtórzonych) wyborach na prezydenta W marcu tego roku minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski pojawił się w Bukareszcie – jak sam mówił: u naszych „bliskich sojuszników” – i spotkał się z premierem Marcelem Ciolacu oraz swoim rumuńskim odpowiednikiem Emilem Hurezeanu. Nie zabrakło deklaracji o tym, że współpraca polsko-rumuńska jest „ważniejsza niż kiedykolwiek”. Młodszy a kluczowy brat w NATOZdaniem Bogumiła Lufta ta współpraca jest znacznie większa, niż publicznie się o tym mówi. – O ile Polska rzeczywiście z racji swojego położenia odgrywa pewną rolę w regionie północno-bałtyckim, o tyle rzadko zdajemy sobie sprawę, jak wielką rolę Rumunia odgrywa dla NATO – od dłuższego czasu również dla Stanów Zjednoczonych – w regionie Morza Czarnego, zwłaszcza od czasu, kiedy „chybotać” zaczęła się trochę Turcja. A do sojuszu z Ameryką i NATO Rumunia się bardzo dobrze nadaje – wskazuje były dyplomata. I wylicza: na południu kraju drugą część amerykańskiej tarczy antyrakietowej (tej samej, która znajduje się nad polskim morzem, w Radzikowie); powstającą pod Konstancą nad Morzem Czarnym największą bazę NATO w Europie, gdzie stacjonować ma 10 000 żołnierzy wraz z rodzinami. Podobnego zdania jest ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich, zajmujący się od dawna Rumunią Kamil Całus, wskazując, że obok Polski Rumunia jest najistotniejszym na wschodzie Europy członkiem NATO. Zwraca uwagę też na konsekwencje zamieszania wokół wyborów prezydenckich. Ukraina kontra Rosja. Wielu ma żal do Kijowa Nie przewiduje jednak, by Rumunia – bez względu na to, który z kandydatów będzie nią rządził – przestała być krajem prozachodnim i pronatowskim. – Problemem może być tylko radykalna rumuńska prawica, która ma trochę inną percepcję Rosji. Oni jak najbardziej uważają Rosję za zagrożenie, ale – mam wrażenie – nie tak bardzo egzystencjalne jak widzimy to w Polsce. I co ważne: dla Rumunii, a szczególnie radykalnej prawicy, Ukraina nie jest tak ważna jak dla Polski. Ukraina jest państwem problematycznym, z którym Rumunia wielokrotnie popadała w konflikty – dodaje ekspert OSW. Spór z Ukrainą ma jeszcze inny wymiar, co uwidoczniło dojście radykałów do głosu w Rumunii: uważają, że Kijów nie dba o prawa mniejszości rumuńskiej zamieszkującej ten kraj, a mniejszość rumuńska – przypomina Kamil Całus – to druga największa po mniejszości rosyjskiej w Ukrainie. Rozdzielona tożsamość, czyli między Rumunią a Mołdawią Na tym problemy z mniejszościami się nie kończą. Specyficzna sytuacja jest także między Rumunią a Mołdawią, ponad sześciokrotnie mniejszym sąsiadem, który przy okazji ubiegłorocznego referendum dotyczącego członkostwa w Unii Europejskiej także miał swoje doświadczenia związane z rosyjską ingerencją. – Z jednej strony w pewnym sensie Rumuni i Mołdawianie dzielą tożsamość, ale tak naprawdę ta wspólna tożsamość istniała ponad dwa wieki temu. Później się trochę rozjechała, a po stronie mołdawskiej kształtowała się bardzo długo w państwie rosyjskim – wskazuje Bogumił Luft. Były ambasador RP przypomina, że mołdawskie referendum akcesyjne do UE wprawdzie zostało wygrane przez zwolenników integracji zachodniej, ale bardzo niewielką przewagą głosów. – I rzeczywiście ingerencja rosyjska była tam jeszcze bardziej widoczna, widoczna właściwie gołym okiem. Pieniądze zwyczajnie rozdawano ludziom, żeby głosowali na partie rosyjskie – dodaje. Czytaj więcej: Mołdawia w przełomowym momencie. „Kochają Rosję za pieniądze” Dziś w Mołdawii w sposób szczególny „żyją” tym, co dzieje się na drugim brzegu Prutu. Dużo bardziej niż w jakimkolwiek innym miejscu na świecie. Z punktu widzenia ich polityki zagranicznej Rumunia to jeden z trzech podstawowych filarów – obok USA i Unii Europejskiej. „Mołdawianie osobno nie istnieją”? Dla rządzącej Mołdawią prozachodniej partii Działania i Solidarności to, kto rządzi – i kto będzie rządził – w Bukareszcie, kto będzie prezydentem tego kraju, bezpośrednio przekłada się na pozycję międzynarodową samej Mołdawii. Jak dodaje, mniej więcej 30 procent społeczeństwa mołdawskiego w tej chwili to są osoby deklarujące się jako Rumunii, co w gruncie rzeczy stanowi niecałą połowę etnicznych Mołdawian. Część z nich mówi: „jesteśmy Rumunami, ale Rumunami inaczej”. Wielu z nich ma też pewne poczucie, że w samej Rumunii są traktowani trochę jako uboższy krewny – biedniejszy, może głupszy brat. „To przeraża prozachodnich polityków w Kiszyniowie” – Pod tym względem w Mołdawii zainteresowanie Rumunią jest ogromne i jest też ogromna obawa, wynikająca z zamieszania związanego z unieważnieniem pierwszych wyborów, a także dość dużego poparcia dla kandydata uważanego dość powszechnie za kandydata prorosyjskiego (Calina Georgescu – red.), deklarującego sympatie wobec Władimira Putina. To wszystko prozachodnich polityków z Kiszyniowa wręcz przeraża. Równie mocno co perspektywa potencjalnego zwycięstwa George Simiona, uważanego za radykalnego nacjonalistę, mówiącego często o konieczności zjednoczenia Mołdawii i Rumunii – wylicza ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich. Zauważa jednak, że z perspektywy stolicy Mołdawii, Kiszyniowa, to skomplikowany temat, bo nie jest tak, że prozachodnie władze co do zasady są stanowczo przeciwne kwestii zjednoczenia. Jest to jednak element destabilizujący: „Każdy polityk rządzący w Bukareszcie, mówiący o zjednoczeniu i Mołdawii i Rumunii, daje tak naprawdę paliwo propagandowe dla sił prorosyjskich w Mołdawii”. Zarówno Kamil Całus, jak i Bogumił Luft w naszej poprzedniej rozmowie o zawiłościach rumuńskich wyborów zgodnie wskazywali, że poparcia dla tak skrajnych postaci jak Calin Georgescu i George Simion, świadczy o zmęczeniu klasą polityczną rządzącą w Bukareszcie. Niemiec z Siedmiogrodu. Zmarnowana dekada Klausa Iohannisa Nie jest to jednak przypadek byłego już prezydenta Klausa Iohannisa (10 lutego 2025 r. złożył rezygnację, po przedłużonym z powodu anulowanych wyborów ponad 10-letnim urzędowaniu). On co najwyżej „nie wpasował się w gusta” Rumunów. Warto przy tym wiedzieć, skąd w ogóle się wziął, i co poszło nie tak. Dziś Niemców mieszka tam najwyżej kilka tysięcy. Na stanowisko mera Sybiny Iohannis został wybrany jednak nie przez krajan, a przez Rumunów i szybko stał się znany w całym kraju, co dość niespodziewanie doprowadziło do jego zwycięstwa w wyborach prezydenckich w 2014 roku. – Wzbudził wielkie nadzieje. I rzeczywiście się one nie spełniły, ale przyczyn tego jest wiele. Ci, którzy go nie lubią, powiedzą, że przyczyną jest on. Tu wychodzi też ciekawa prawda o Rumunii. Mianowicie Iohannis, któremu komunizm w sensie kulturowym i osobistym był obcy, ma inną mentalność, inaczej funkcjonuje. Nie wpasowywał się zupełnie w gusta rumuńskiego społeczeństwa – dodaje Luft. Rumuni uwielbiali jego poprzednika. „A on, jak to Niemiec…” Jak ocenia, świetnie w tej roli sprawdził się jego poprzednik Traian Băsescu (rządził krajem od 2004 do 2014 r.), uwielbiany przez Rumunów, którego parlament dwukrotnie usiłował poddać impeachmentowi i dwa razy społeczeństwo w referendum przywracało go z powrotem na fotel prezydencki. „Niemiecki” prezydent Rumunii też nie odnalazł się w Bukareszcie po przeprowadzce z Siedmiogrodu. – I sam był chyba trochę rozgoryczony tym faktem. Najgorsze były ostatnie lata drugiej kadencji, kiedy rzeczywiście dosyć kłuło w oczy, że wybierał się głównie w egzotyczne podróże, a jego zainteresowanie prezydenturą zdawało się maleć – podsumowuje Bogumił Luft. ***Czy Rumunia w końcu znajdzie prezydenta, który spełni jej oczekiwania – pierwsza tura (powtórzonych) wyborów prezydenckich 4 maja. Przegląd kandydatów z komentarzami Bogumiła Lufta i Kamila Całusa – w tym artykule.