Rozmowa z prof. dr hab. Kariną Stasiuk-Krajewską. – Przekazy dezinformacyjne żerują na wiarygodności mediów tradycyjnych. W interesie Rosji jest celowe rozsiewanie tych przekazów. Chodzi o to, żeby zbudować wiarygodność przekazów dezinformacyjnych i zatrzeć granicę między tradycyjnymi mediami, a fałszywymi treściami – mówi dr hab. Karina Stasiuk-Krajewska, prof. Uniwersytetu SWPS, CEDMO w rozmowie z portalem TVP.info na temat rosyjskiej akcji dezinformacyjnej przed wyborami prezydenckim w Polsce. Ostatni raport grupy Alliance4Europe ujawnił nową odsłonę akcji dezinformacyjnej Rosjan, pt. „Doppleganger”. Polega m.in. na udostępnianiu artykułów prawdziwych mediów – w tym także portalu TVP.Info. – tak by wpisywały się w cele rosyjskich propagandzistów. Innowacyjna strategia? Dr hab. Karina Stasiuk-Krajewska, SWPS: Na pewno łatwiejsza i skuteczniejsza niż tworzenie treści od podstaw. Przekazy dezinformacyjne żerują na wiarygodności mediów tradycyjnych. W interesie Rosji jest celowe rozsiewanie tych przekazów. Chodzi o to, żeby zbudować wiarygodność przekazów dezinformacyjnych i zatrzeć granicę między tradycyjnymi mediami, a fałszywymi treściami. Wtedy odbiorca zaczyna się gubić i nie wie, gdzie są rzetelne i wiarygodne informacje. Jest to także łatwiejsze, bo nie trzeba tworzyć treści – one już są. Do takiej informacji wystarczy dopisać krótki opis i podbić jego popularność komentarzami pod postem. Czy wybór artykułów i stron, których używają propagandziści ma jakieś zabarwienie ideologiczne? Narracji zgodnych z interesami dezinformacyjnymi Rosji przed wyborami w Polsce jest więcej w mediach prawicowych. Zatem takich stronach jest prawdopodobnie więcej treści, które można potem zmanipulować. Ale w raporcie przygotowanym przez Alliance4Europe doskonale widać, że propagandziści używają różnych mediów. Kryterium doboru nie jest określony charakter medium, tylko to, czy treść w nim opublikowana nadaje się do założonych celów dezinformacyjnych. Zobacz również: Muzułmanie modlą się w Warszawie? Poseł Konfederacji wprowadza w błądTo nie przypadek, że akcja nasila się parę tygodni przed wyborami prezydenckimi? We wszystkich krajach demokratycznych – przed wyborami – obserwujemy nasilenie działań dezinformacyjnych. Najogólniejszym celem przekazów dezinformacyjnych jest zbudowanie braku zaufania do demokracji i polaryzowanie społeczeństw. Takie akcje mają pokazać, że demokracja nie funkcjonuje tak jak powinna. Moment przed wyborami jest idealny. Dlaczego? Bo to kluczowy czas dla społeczeństw demokratycznych. Osoby odpowiedzialne za dezinformację podważają wiarygodność kandydatów i kandydatek. Mogą również podważać procesy wyborcze. Widzieliśmy to przy wyborach parlamentarnych z 2023 roku, kiedy pojawiły się narracje, że wybory mogły być sfałszowane i nie należy ufać ich wynikowi. To jest bardzo niebezpieczne, bo uderza w samą istotę procesu demokratycznego. Podstawowy cel to destabilizacja? A następnie podważenie wiarygodności instytucji demokratycznych. No i wreszcie polaryzacja, czyli podgrzewanie konfliktów społecznych. Zobacz także: Rosjanie ingerują w polskie wybory. Nowy raportJakie narzędzia ma państwo, żeby walczyć z tym rodzajem dezinformacji? Problemem z walką z tymi przekazami, tzw. FIMI (zagraniczne manipulacje informacjami i ingerencje w informacje) jest fakt, że nie są nielegalne. Lokują się w tzw. szarej strefie, dlatego trudno znaleźć narzędzia, żeby z nimi walczyć. W tym przypadku dużą rolę odgrywają platformy społecznościowe, które mają środki, żeby weryfikować takie treści. Niestety nie zawsze z nich korzystają. Sytuacja jest trudna formalnie, bo problem jest bardzo złożony w kontekście prawnym. Ale – w mojej ocenie – ostatnio pojawiło się w Polsce na poziomie państwowym oraz na poziomie regulacji wiele istotnych inicjatyw, które wspierają przeciwdziałanie dezinformacji, jak na przykład Rada Konsultacyjna do spraw Odporności na Dezinformację Międzynarodową przy Ministerstwie Spraw Zagranicznych.Zarówno w polskim, jak i europejskim prawodawstwie? W przypadku europejskiego prawodawstwa opieramy się na DSA, czyli Akcie o usługach cyfrowych, który reguluje, np. działalność platform. Problem polega na implementowaniu jego przepisów na poziomie krajów członkowskich. A przede wszystkim – na przestrzeganiu jego przepisów przez platformy cyfrowe, które wciąż są głównymi nośnikami tego rodzaju przekazu. Zobacz też: „Sprawdzamy”. PiS gra Centrami Integracji CudzoziemcówW ostatnim czasie najpopularniejsze strategie walki z dezinformacją to fact-checking i debunking, tzn. weryfikacja treści dezinformacyjnych i rozbrajanie narracji dezinformacyjnych zanim pojawią się w obiegu medialnym. Jakie jest najskuteczniejsze narzędzie do walki z dezinformacją? Obie wymienione strategie są dosyć podobne i polegają na tym, że osoby, które posiadają narzędzia i odpowiednie kompetencje (tak zwani fact-checkerzy) udowadniają, że dany przekaz jest fałszywy lub zmanipulowany. To bardzo ważna działalność, ale problem polega na tym, że odbiorcy mediów niekoniecznie się nią interesują. Trzeba pamiętać o tym, że na końcu procesu dezinformacyjnego jest zawsze odbiorca. To od jego wiedzy i kompetencji medialnych zależy, czy przekaz będzie skuteczny.Podstawą do tego, żebyśmy byli mniej podatni na dezinformację jest budowanie kompetencji odbiorcy. Zarówno w kwestii wiedzy o świecie, żeby odbiorca miał na przykład świadomość, jak wyglądają procesy wyborcze w Polsce i nie dawał się nabierać, chociażby na narracje, że Ukraińcy przejmą nam wybory, bo pójdą tłumnie zagłosować. Trzeba mieć wiedzę, że jest to proceduralnie niemożliwe. Niestety z ogólną wiedzą o świecie nie stoimy w Polsce dobrze, co pokazują rozmaite badania, na przykład Eurobarometr. Na co więc powinniśmy zwrócić szczególną uwagę jako odbiorcy mediów? Przede wszystkim powinniśmy być czujni w kontaktach z przekazami medialnymi, zwłaszcza w mediach społecznościowych. Jeśli coś nas porusza i idealnie trafia w nasze poglądy, to powinna nam się zapalić czerwona lampka, że możemy mieć do czynienia z dezinformacją – skrojoną pod nas.Kluczem jest krytyczne myślenie i kompetencje techniczne. Osoby zajmujące się sprawdzaniem fałszywych informacji , np. fact-checkerzy używają często prostych i ogólnodostępnych narzędzi. Na własną rękę można na przykład, jednym w zasadzie kliknięciem, sprawdzić, czy dane zdjęcie w materiale jest aktualne, czy wzięte z zupełnie innego kontekstu np. sprzed pięciu lat. Zobacz również: Ujawniono dowody, że Hitler przeżył wojnę? To dezinformacjaCzy moderacja treści w mediach społecznościowych jest najskuteczniejszą strategią ochronną? Tak, chodzi o zwiększoną świadomość i odpowiedzialność platform społecznościowych i rozwijanie mechanizmów obronnych, polegających na monitorowaniu i usuwaniu treści dezinformacyjnych. Z drugiej strony pojawia się kwestia wolności słowa, której nie możemy ignorować, bo stanowi podstawową wartość w systemach demokratycznych. Jesteśmy w systemowej sprzeczności, ponieważ nie ulega też wątpliwości, że wolność słowa jest wykorzystywana do szerzenia dezinformacji.W tym przypadku kontrola państwa i platform byłaby czymś wskazanym, ale z drugiej strony musimy pamiętać o tym, że wolność słowa jest fundamentem naszych systemów medialnych. Oczywiście mamy tutaj w pewnym zakresie jasne przypisy, na przykład dotyczące mowy nienawiści czy szerzenia treści rasistowskich, a ostatnio także dezinformacji medycznej. Ale te przepisy nie odnoszą się do wszystkich przypadków, nie zawsze dają podstawy do usunięcia treści dezinformacyjnych. Czy to buduje pole do nadużyć? Tak, dlatego przepisy powinny być bardzo precyzyjne. Zarówno na poziomie unijnym, jak i krajowym. Ale i tak najważniejsza jest kwestia ich późniejszego stosowania, co – jak wiemy choćby z raportu – nie zawsze ma miejsce. Czytaj więcej: Ofiary jako sprawcy. Tak dezinformują rosyjskie trolle