Jak kucharz wszedł w narkobiznes. To był ciekawy dzień w procesie Roberta Sz. ps. Śledź vel „RS77” i sześciu innych osób odpowiadających między innymi za udział w zorganizowanej grupie przestępczej, udział w obrocie znacznymi ilościami substancji psychotropowych i środków odurzających. Nadto dwóch członków gangu oskarżono za „udział w bójce i pobiciu przy użyciu niebezpiecznego narzędzia oraz o spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu w postaci trwałego zeszpecenia”. Wspomniany „Śledź” miał stać na czele wspomnianej grupy. Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga, która oskarżyła podsądnych, oparła część materiałów dowodowych na wyjaśnieniach „skruszonych” przestępców. Nazywani są oni w półświatku pogardliwie „sześćdziesiątkami”, od artykułu 60 Kodeksu karnego, który zakłada możliwość nadzwyczajnego złagodzenia kary dla przestępcy ujawniającego śledczym okoliczności przestępstw, w których brał udział lub o nich wie. Czasem określa się tę instytucję tak zwanym małym świadkiem koronnym. Pierwszy ze świadków Krzysztof Z. nie pojawił się w sądzie, gdyż jak poinformował areszt śledczy, w którym przebywa „odmówił wyjścia z celi, bo jest chory”. Czytaj także: Nie tylko gruzińskie gangi zadomowiły się w Polsce „Chciałem szybko wyjść na wolność” Pojawił się za to Krzysztof Ch. Ten 42-letni kucharz z zawodu, był wyraźnie zdenerwowany i czuć było bijący od niego strach. Nic dziwnego, w śledztwie opowiedział o wielu przestępstwach i popełniających je osobach. Jeszcze przed złożeniem zeznań wymieniał z jednym z oskarżonych znaki. Pokazał mu kciuk uniesiony w górę i zaraz potem rozpoczął się jego „występ”. Już na wstępie powiedział, że korzysta ze swojego prawa (jako podejrzany w innym z wątków śledztwa) i odmawia składania zeznań. Na te słowa podsądny, z którym wymieniał znaki, stwierdził zrezygnowany: „ja pie…ę”. Krzysztof Ch. zastrzegł od razu, że nie potwierdza żadnych swoich zeznań złożonych w śledztwie. – Chciałem wyjść na wolność i pożegnać się z rodziną. Mówiłem to, co przeczytałem w zeznaniach innych osób – podkreślił. Sędzia odczytała więc wyjaśnienia złożone przez Ch. po jego zatrzymaniu. Początkowo szedł w zaparte, odmawiając jakiejkolwiek współpracy. Jednak w lipcu 2023 roku nie był już tak zdecydowany, aby chronić kompanów. „Przemyślałem swoją sytuację i poprosiłem o kontakt z prokuratorem, bo chciałem złożyć wyjaśnienia” – mówił mężczyzna śledczym. Czytaj także: Bossowie „Pruszkowa” na wolności. Sąd był litościwy dla gangsterówSetki kilogramów mefedronu Popłynęła opowieść o tym, jak po pracy w jednym z warszawskich barów sushi stał się ważnym trybem w narkobiznesie. To za sprawą podjęcia pracy w klubie sztuk walki w Markach, który jak się później okazało, pełnił dodatkowo rolę magazynu narkotyków. Był grudzień 2021 roku, gdy pryncypał Ch., niejaki Karol, zaproponował mu handlowanie kokainą. Dostarczył 50 gramów narkotyku, a były kucharz sprzedawał go po 300-350 zł za tak zwaną torbę (od pół do grama), zarabiając na każdej sztuce około 50 zł lub 100 zł, gdy doliczał koszt dowozu. Kolejnym etapem wsiąkania w narkobiznes było porcjowanie mefedronu. Formalnie mefedron to substancja chemiczna o wzorze 4-MMC. Jednak po tą nazwą na rynku funkcjonują również pochodne mefedronu (3-MMC, 2-MMC) oraz najbardziej dostępne: klefedron (4-CMC) i klofedron (3-CMC). Za kilogram podzielonego towaru Ch. dostawał 200 zł. Pierwsza z poważniejszych dostaw – 50 kg „kryształu” przyjechała do Marek z Torunia. A potem towar trafiał z tego kierunku regularnie. Do obowiązków Krzysztofa Ch. doszły kursy do Torunia z pieniędzmi za narkotyki. Jak wyjaśniał, za pierwszym razem dowiózł 100 tys. zł, które na hasło „Batman” przekazał dwóm mężczyznom opisanym przez niego jako „członków bojówki Elany Toruń”. Podczas kolejnych spotkań z tymi ludźmi, dalej obowiązywały hasła związane z superbohaterami. Jak twierdził Ch. w prokuraturze, od stycznia do maja 2022 roku grupa odebrała 20 razy po 50 kg mefedronu i trzy razy po 100 kg. Rosły też sumy, które zawoził dostawcom. I tak w kwietniu 2022 roku było to 500 tys. zł, a miesiąc później już 580 tys. zł. Czytaj także: Kolejne zatrzymania w sprawie „gangu trucicieli” Piątak na kilogramie Zyski jego pracodawców musiały być ogromne, bo towar kupowali po 3 zł za gram, a sprzedawali o 5 zł drożej. Ten sam narkotyk był oferowany u dilerów za 30 do 50 zł. Przy okazji wyjaśnień Ch. można się było dowiedzieć jakie obroty mają uliczni handlarze narkotykami. „W bramie przy ulicy Kowieńskiej dziennie sprzedawano: 200 porcji heroiny o wadze 0,2 grama za 50 zł, 200 porcji mefedronu po 30 zł, 50 porcji marihuany po 50 zł, 20 półgramowych porcji amfetaminy po 40 zł i 5 porcji kokainy po 80 zł” – wyliczał „skruszony”. Świadek wspominał jeszcze o wyprawach po BMK, prekursor do produkcji amfetaminy i rożnych transakcjach narkotykowych. Opowiedział śledczym, że w klubie w Markach pojawiał się u „Śledzia” Andrzej Z. ps. Słowik, osławiony boss pruszkowskiej mafii, ale nie miał informacji by był on zaangażowany w jakieś narkotykowe interesy z jego kompanami. Czytaj także: Gruzińskie gangi rozpanoszyły się w stolicy. Mają swoje specjalizacje Oczywiście na zakończenie odczytywania tych wyjaśnień, świadek wyraźnie zaznaczył, że nie potwierdza tego, co mówił prokuraturze. Nie wyraził też zgody, aby biegła psycholog (obserwująca przesłuchanie przed sądem) przeprowadziła z nim rozmowę diagnostyczną. Ekspertka ma przygotować opinię co do zdolności postrzegania i odtwarzania spostrzeżeń świadka. Sąd nie zgodził się na uchylenie aresztu wobec Roberta Sz. Warunkowo – w zamian za poręczenia majątkowe – przychylił się do takiego wniosku trzech innych podsądnych. Kacper K., zawodnik MMA, który odpowiada z wolności, prosił sąd o uchylenie zakazu opuszczania kraju. Powiedział, że stara się odbudować swoją reputację, między innymi biorąc udział w walce charytatywnej. A przede wszystkim jego nowy pracodawca zaproponował mu stanowisko dyrektorskie, które wiązałoby się z wyjazdami zagranicznymi. Sąd wyraził na to zgodę.Odlotowa pralka Z ustaleń Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga i CBŚP wynika, że organizacja przestępcza, do której należeli oskarżeni. handlowała narkotykami na ogromną skalę. Prym w tych strukturach miały wieść grupy „markowska” i „praska”. Za dystrybucją narkotyków i dopalaczy odpowiadali zaś między innymi pseudokibice z Warszawy. Głównym liderem organizacji był według śledczych, Robert Sz., ps. Śledź vel Śledzik, znany w środowisku hip-hopowym jako „RS77”. Boss wpadł we wrześniu 2022 roku w podwarszawskich Markach. Wówczas to policjanci stołecznej brygady „antynarkotykowej” urządzili zasadzkę pod jednym z miejscowych klubów sztuk walki. Z ich ustaleń wynikało, że lokal może być przykrywką dla handlu i magazynowania narkotyków. Kiedy pod lokal podjechali w kilkuminutowych odstępach dwaj mężczyźni i weszli do pomieszczenia, funkcjonariusze postanowili ich zatrzymać. Gangsterzy zdążyli się zabarykadować licząc, że zanim stróże prawa wyłamią drzwi, usuną obciążającego ich dowody. Nie zdążyli. W będącej na wyposażeniu kluby pralce funkcjonariusze znaleźli 13 kg klefedronu (4 CMC). Nie wiadomo, czy było to miejsce, w którym przechowywano ten dopalacz, czy też może pranie miało wypłukać zakazaną substancję. Na miejscu zatrzymano 45-letniego Roberta Sz. ps. Śledź oraz jego 33-letniego kompana. Obaj trafili do aresztu. Portal i.pl, który jako pierwszy napisał o wpadce „Śledzia”, zwrócił też uwagę, że gangster od jakiegoś czasu udzielał się w środowisku hip-hopowym. Występował pod pseudonimem „RS77”, nawiązującym do jego inicjałów i roku urodzenia. „Śledź” trafił do aresztu. Czytaj także: Narkorodzina oskarżona. Tylko córka została na wolności… bo się ukrywa CBŚP rozbija gang W listopadzie 2022 roku dołączyło do niego 13 osób zatrzymanych podczas akcji CBŚP w trzech województwach: mazowieckim, warmińsko-mazurskim i śląskim. Dopiero wtedy okazało się, że „RS77” był już od pewnego czasu na celowniku śledczych. Nie wiadomo więc, czy wpadka z września była przypadkowa, czy też elementem skomplikowanej operacji policyjnej. Robert Sz. usłyszał kolejne zarzuty. – Sprawa zaczęła się, gdy do policjantów dotarła informacja, że na Dolnym Śląsku dochodzi do handlu substancjami niezbędnymi do produkcji amfetaminy. Trop doprowadził do osób mających związek ze stołecznymi pseudokibicami różnych klubów sportowych. Z ustaleń śledczych wynika, że członkowie gangu tylko w przeciągu ostatniego roku mogli wprowadzić do obrotu ponad dwie tony różnego rodzaju substancji psychotropowych i środków odurzających – mówiła w listopadzie 2022 roku podinsp. Iwona Jurkiewicz, rzeczniczka CBŚP. Czytaj także: „Dziobak” i kompani przed sądem. Boss składa wyjaśnieniaGang nie stronił także od brutalnej przemocy, napadając na dilerów, którzy nie chcieli mu się podporządkować lub spóźniali się z rozliczeniem za towar. Ofiary były często bite pałkami, tak zwanymi batonami czy maczetami. Podczas przeszukań mieszkań i domów zatrzymanych znaleziono między innymi ponad 4 kg różnego rodzaju narkotyków (w tym kokainę i heroinę), dwie jednostki broni, 4 maczety, ponad 60 telefonów, kilkaset kart SIM oraz równowartość przeszło 270 tys. zł w różnej walucie. Zabezpieczono także mienie na rachunkach bankowych oraz nieruchomościach o łącznej wartości ponad 550 tys. zł.Stara gwardia kryminalnego podziemia Robert Sz. to postać doskonale znana stołecznej policji. Znaczną część swojego życia spędził za kratami. Dotarł na szczyty półświatka z północno-wschodnich okolic Warszawy na przełomie pierwszej i drugiej dekady XXI wieku. Przez wiele lat był prawą ręką – Andrzeja P. ps. Salaput, osławionego bossa z Marek. Kiedy policja rozbiła gang markowski i wołomiński, wyczuł okazję do awansu. I mocno się usamodzielnił. W przeszłości gangstera nie zabrakło jednak i dosyć mało „zaszczytnych” dokonań. Około 2004 roku został zatrzymany, gdy razem z dwoma kompanami był w drodze na „akcję”. W bagażniku auta, którym jechali, znaleziono butelkę z benzyną. W tym samym czasie w powiecie wołomińskim doszło do 12 podpaleń sklepów, warsztatów czy małych firm. Siedem lat później ponownie niedane mu było dotrzeć „na robotę”. Policjanci z Marek postanowili skontrolować toyotę avensis, którym jechał znanym im „Śledź” w towarzystwie młodego mężczyzny. Na widok funkcjonariuszy obaj zaczęli uciekać. W czasie jazdy kierowca wyrzucił przez okno pakunek. Po krótkim pościgu samochód jednak się zatrzymał. W bagażniku funkcjonariusze znaleźli 2 siekiery i 3 kominiarki. W pakunku zaś znajdowała się broń palna. W 2015 roku został zatrzymany, gdy robił sobie tatuaż w jednym z warszawskich studiów. Gangster miał wyjątkowego pecha. Tatuator zaczął już bowiem swoją pracę, ale Robertowi Sz. niedane było zakończenie tatuażu. „Śledź” trafił od razu do więzienia, w którym miał do odsiadki trzy lata. W 2018 roku został oskarżony o współudział w sprzedaży kilku kilogramów marihuany i heroiny. Czytaj także: Dziecko mafii, czyli co się stało z Karinką Surmacz