Historia starć. Jak debata, to… w Końskich. W 2020 roku się nie udało, ale wiele wskazuje na to, że tym razem będzie inaczej. Polacy kochają debaty, potrzebują ich, potrzebują ich też kandydaci. Historia politycznych pojedynków nad Wisłą, choć krótka, jest zresztą bardzo barwna. Specjaliści od marketingu politycznego uwielbiają tę historię: w 1960 roku, po raz pierwszy w dziejach, odbyła się transmisja debaty prezydenckiej. John Fitzgerald Kennedy rywalizował o względy wyborców z Richardem Nixonem. Pierwszy: elegancki, przystojny, świetnie uczesany i umalowany, z idealnie skrojonym garniturem i dopracowaną mową ciała. Drugi: chaotyczny, raz po raz ścierający pot z czoła, niechlujny, siedzący z dziwnie ułożonymi nogami. Po półtoragodzinnej dyskusji, widzowie nie mieli wątpliwości, że to Kennedy wypadł lepiej. Co jednak ciekawe, gdy o to samo zapytano słuchających debaty w stacjach radiowych, minimalną przewagę zyskał… Nixon. Magia telewizji.„Ani be, ani me, ani kukuryku!”Polacy też mają swojego Kennedy’ego. W 1995 roku, w opinii zdecydowanej większości obserwatorów, Kwaśniewski dwiema debatami „wygrał” sobie prezydenturę. Choć nie brakuje głosów, że bardziej przegrał ją Wałęsa.Urzędujący prezydent, znany z porywczego charakteru, nie mógł powstrzymać się przed licznymi zaczepkami i komentarzami z – delikatnie rzecz ujmując – nie najwyższej półki. Swojego rywala wyzywał od „bolszewików”, ubliżał prowadzącym, gubił się w wypowiedziach, a na koniec rzucił do Kwaśniewskiego, że… może mu podać nogę. Kwaśniewski robił wiele, by starszego kolegę sprowokować. Jego sztab zastosował zresztą kilka „zachodnich” sztuczek, ogrywanych od lat nie tylko w USA. Do studia wszedł na ostatnią chwilę, witając się ze wszystkimi poza… Wałęsą. Tuż przed rozpoczęciem debaty, wstał, podszedł do rywala i wręczył mu oświadczenie majątkowe, odpowiadając na wcześniejsze zaczepki.„Jestem człowiekiem uczciwym i apeluję do prezydenta, by uczynił to samo, co ja” – wypalił. – To był moment, w którym go po prostu zirytowałem – cieszył się po latach Kwaśniewski.I rzeczywiście: zdenerwowany, spięty Wałęsa, wypadał znacznie gorzej niż elegancki i dobrze przygotowany rywal. Gdy na koniec – to kolejna sztuczka specjalistów ds. wizerunku – kandydat wspierany przez SLD podszedł do rywala i zaapelował o „pokój”, prezydent nie wytrzymał. „To pan rozpoczął niekulturalnie. Dobrze, że się pan zreflektował, przecież pan wszedł tak jak do obory, ani be, ani me, ani kukuryku!” – skomentował.O zachowaniu Wałęsy mówiło się długo we wszystkich polskich domach. Sondaże wykazały, że miażdżąca większość, aż 76 proc. oglądających tamtą debatę, uznała, że wygrał ją Kwaśniewski.Pięć lat później debaty nie było, bo… nie było drugiej tury. Andrzej Olechowski był blisko, ale Kwaśniewski uzyskał ponad 50 proc. głosów i przedwcześnie zamknął rywalizację, już 8 października zapewniając sobie kolejną, długą kadencję w Pałacu. W 2005 roku emocje przyszły dopiero przed drugą turą, gdzie zmierzyli się Lech Kaczyński i Donald Tusk. Rozmowa była merytoryczna i spokojna. Wiele emocji wzbudziło pytanie o największe wady przeciwników. - Przyszły prezydent powinien lubić ludzi, nie może nikogo wykluczać. Nie ma w Polsce „dziadów”, są obywatele - powiedział Tusk, nawiązując do słynnych słów Lecha Kaczyńskiego („spieprzaj, dziadu!” – red).– Nie najsilniejszą stroną Tuska jest uleganie politycznej poprawności, która prowadziła go do zaprzeczania oczywistym faktom – zrewanżował się były prezydent Warszawy. W pierwszej turze wyborów prezydenckich wygrał Donald Tusk, zdobywając 36,33 proc. głosów. Lech Kaczyński zajął drugie miejsce (33,10 proc.). W drugiej turze sytuacja się odwróciła. Zwyciężył kandydat PiS, który zdobył 54,04 procent głosów.Prawdziwy „boom” na debaty przyszedł później, gdy na scenie politycznej prym wiedli już Donald Tusk i Jarosław Kaczyński. Spotykali się często i chętnie, a ich starcia z wypiekami na twarzy śledziły miliony Polaków. Tak było choćby w 2007 roku. Kaczyński długo unikał konfrontacji, nie chciał jej, a Tuska nazywał uparcie „pomocnikiem Kwaśniewskiego”. Domagał się publicznej deklaracji, że Platforma Obywatelska po wyborach nie wejdzie w koalicję z Sojuszem Lewicy Demokratycznej. Był tak uparty i konsekwentny, że Tusk – czując podskórnie, że w debacie telewizyjnej może wypaść lepiej – przystał na wszystkie warunki. I rzeczywiście: Kaczyński prezentował się gorzej, siedział z zapiętą marynarką, reagował bardziej impulsywnie i… „przespał” początek, kluczowy przecież, bo mocował się z etui do okularów. Przyszedł z dokumentami, przygotowany, ale odczytanie ich sprawiło mu niespodziewanie dużo problemów. Stracił szansę. Sam Tusk stosował proste, retoryczne sztuczki: mówił do Kaczyńskiego per „panie przewodniczący”, wypytywał o ceny podstawowych produktów i punktował błędy popełniane przez rząd Prawa i Sprawiedliwości. Gdy oponent zwracał się do niego „panie Donaldzie”, w pewnym momencie Tusk wypalił: „mów mi Donek!”, zjednując sobie sympatię wielu widzów. Mało kto pamięta, ale w 2007 roku Lewica postanowiła zaprzęgnąć do debat… Aleksandra Kwaśniewskiego. Z byłym prezydentem rozmawiał i Tusk, i Kaczyński – i obaj, w zgodnej opinii wielu obserwatorów, te starcia przegrali. Wydawało się, że Kwaśniewski ma w rękach wiele argumentów, by powalczyć co najmniej o tekę wicepremiera, z ambicjami na więcej, jeździł po kraju i zjednywał sobie ludzi, aż przydarzyła się jedna niefortunna wypowiedź…Po „Ludwiku Dornie, Sabo…” i kolejnej odsłonie problemów z nadużywaniem alkoholu przez byłego prezydenta, popularność zarówno jego, jak i Lewicy zaczęła pikować. Skończyło się na zaledwie 13,1 proc. głosów i 53 mandatach w Sejmie. Przedterminowe wybory prezydenckie w 2010 roku odbywały się w cieniu katastrofy smoleńskiej. Debata z udziałem kandydatów czterech głównych ugrupowań parlamentarnych – PO (Bronisław Komorowski), PiS (Jarosław Kaczyński), SLD (Grzegorz Napieralski) i PSL (Waldemar Pawlak) odbyła się w TVP już przed I turą, co oburzyło kandydatów pozostałych komitetów.Przed drugą turą odbyły się dwie debaty dwóch głównych pretendentów - Bronisława Komorowskiego i Jarosława Kaczyńskiego. Debaty 27 i 30 czerwca 2010 odbywały się równolegle zarówno przed kamerami TVP, jak i komercyjnych TVN i Polsatu, a prowadzone były przez dziennikarzy reprezentujących wszystkie te stacje.W zgodnej opinii obserwatorów, zwłaszcza w pierwszej debacie lepiej wypadł Komorowski. Błędem Jarosława Kaczyńskiego było stwierdzenie, że na temat Białorusi będzie rozmawiał z prezydentem Rosji, co zostało natychmiast wykorzystane przez rywala. Komorowski zacytował też wypowiedź Kaczyńskiego sprzed lat na temat konieczności obniżenia dopłat unijnych dla rolników i choć prezes PiS zarzucił mu kłamstwo, kandydat PO swój efekt osiągnął. Jarosław Kaczyński za to minimalnie lepiej wypadł w drugiej debacie, przypominając niefortunne słowa Komorowskiego podczas trwającej tamtej wiosny powodzi („Miałem przyjemność wizytowania terenów powodziowych, w zeszłym roku powódź, w tym roku powódź, więc pewnie ludzie są już oswojeni, obyci z żywiołem, woda ma to do siebie, że się zbiera, stanowi zagrożenie, a potem (spływa) do głównej rzeki i do Bałtyku”).To jednak Komorowski wygrał w drugiej turze wyborów. Końskie kontrowersjeTemu samemu Komorowskiemu nie udała się kampania w 2015 roku, choć zaczynał ją z rekordowo wysokim poparciem. Popełnił szereg błędów, które pomogły jego głównemu rywalowi, kandydatowi PiS Andrzejowi Dudzie.Urzędujący prezydent nie pojawił się np. podczas debaty 10 kandydatów przed pierwszą turą w TVP, 5 maja 2015 roku. Duda w debacie uczestniczył i złożył bardzo ważną deklarację, że jedną z jego pierwszych inicjatyw ustawodawczych będzie projekt ustawy obniżającej wiek emerytalny, podniesiony przez rząd PO-PSL, wspólnie z prezydentem Komorowskim. Pierwsza tura wyborów w dniu 10 maja 2015 roku zakończyła się jego zwycięstwem.Urzędującemu prezydentowi nie udało się też wygrać dwóch debat telewizyjnych, zorganizowanych między I a II turą. Podczas debaty w TVP i Polsacie 17 maja 2015 roku Komorowski zarzucał Dudzie zmianę poglądów ws. m.in. rolnictwa czy in vitro, a Duda Komorowskiemu, że przypomniał sobie o obywatelach, gdy ci powiedzieli mu "nie" w I turze. Chodziło o ogłoszoną nagle przez prezydenta inicjatywę referendum w sprawie jednomandatowych okręgów wyborczych, co było postulatem trzeciego w wyścigu prezydenckim Pawła Kukiza. Kandydat PiS zyskał też kilka punktów podczas kolejnej debaty, 21 maja w TVN, gdy zaskoczonemu Komorowskiemu postawił na pulpicie chorągiewkę Platformy Obywatelskiej. Urzędujący prezydent nie bardzo wiedział, jak się zachować. Ostatecznie 24 maja 2015 zwyciężył Duda.Pięć lat później wyciągnął wnioski z błędów poprzednika, ale… nie przyniosło mu to zbyt wiele dobrego. Przez ponad godzinę wysłuchiwał ataków, zwłaszcza ze strony niżej notowanych kandydatów, którzy chcieli wypaść możliwie najbardziej efektownie i pozostać w głowach widzów. Jeszcze ciekawiej było przed drugą turą. Rafał Trzaskowski nie przyjął zaproszenia do debaty w Telewizji Polskiej, w związku z czym 6 lipca w studio TVP w miejscowości Końskie pojawił się sam Andrzej Duda. W tym samym czasie Trzaskowski uczestniczył w specjalnym programie TVN24, gdzie odpowiadał na pytania dziennikarzy z kilkunastu redakcji.Po zakończeniu „debaty” z udziałem Andrzeja Dudy w Końskich manifestowali zarówno zwolennicy prezydenta, jak i Rafała Trzaskowskiego. Polaryzacja w Polsce jeszcze nigdy nie była tak silna.