„Rosja nie musi nic robić. To politycy straszą i destabilizują kraj”. Dr Artur Bartoszewicz, niezależny kandydat na prezydenta, zarzuca partiom zawłaszczenie państwa, mediom – manipulację, a rządowi – łamanie prawa przy udzielaniu pomocy Ukrainie. Zapowiada rozliczenia, większą rolę obywateli i „odbudowę imperium Rzeczypospolitej”, które nie będzie „zapleczem Zachodu”. Kamila Wronowska: Wytyka Pan upartyjnienie polskiej polityki i dominację PO i PiS. Co się panu najbardziej nie podoba?Dr Artur Bartoszewicz: Upartyjnienie przestrzeni publicznej doprowadziło do tego, że wszystko jest traktowane jako partyjne – nawet kandydat w wyborach prezydenckich. Od 20 lat rządzi PO-PiS, wymieniają się władzą, ale nie rozwiązują problemów, tylko je generują. Społeczeństwo jest coraz bardziej rozdygotane, a państwo dewastowane. Z roku na rok poziom upartyjnienia wzrasta. Dziś kandydat, który nie ma struktur partyjnych, jest z góry uznawany za niezdolnego do zebrania podpisów. To próba wmówienia ludziom, że bez partii nie da się działać.Podpisy pan zebrał.Bo to jest możliwe. Obywatel Rzeczypospolitej jest w stanie samodzielnie, bez struktur partyjnych, zebrać podpisy. I to właśnie zrobiłem. Pokazałem, że to działa – wbrew temu, co próbują narzucić partie polityczne. To, że udało się to dopiero teraz – w 2025 roku – wynika ze zmęczenia społeczeństwa. Przeprowadziłem badanie 21–26 marca, z którego wynika, że ponad 52 proc. Polaków nie ufa partiom politycznym, a zaufanie zadeklarowało tylko 8.9 proc. A skoro tak, to kandydat niezależny ma pełne prawo startować – i pełne szanse.To badanie, w którym uzyskał Pan 9 proc.?9,5 proc. I to jest wynik bez obecności w sondażach i mediach, bez wsparcia partyjnego. W badaniu byli uwzględnieni wszyscy – zarówno kandydaci zgłoszeni przez partie, jak i kandydaci niezależni. Kandydaci partyjni łącznie dostali 50,1 proc., a ja jako niezależny – 9,5 proc. To wyraźny sygnał, że obywatele chcą alternatywy. Ale zniknąłem z mediów publicznych w momencie, gdy ogłosiłem start w wyborach. Wcześniej byłem zapraszany jako ekspert – do Polskiego Radia, Trójki, Czwórki, TVP A teraz? Cisza. Stałem się „trędowaty”. Nowa władza przyszła i uznała, że tylko eksperci z ich otoczenia są „koszerni”.W mediach pojawiają się różni kandydaci.Nie tacy jak ja. Poświęca się czas takim kandydatom jak Rafał Trzaskowski, podczas gdy ja zostaję całkowicie pomijany. W dniu, w którym zarejestrowano moją kandydaturę, nie wspomniano o tym słowem, a o Trzaskowskim mówiono przez cały dzień. To jest świadome wykluczenie.A jednak rozmawiamy. Ma pan też pretensje, że nie ma pana w sondażach.Sondaże są ustawiane. Od września ubiegłego roku nie byłem uwzględniany w żadnych badaniach, mimo że jako obywatel mam takie samo prawo w nich być, jak inni. W sondażach pomija się realnych kandydatów, za to wstawia się osoby, które nie mają zebranych żadnych podpisów i nigdy nie będą kandydować.Zazwyczaj w sondażach pojawiają się kandydaci z największym poparciem, najbardziej medialni i rozpoznawani.To mechanizm manipulacyjny. Agencje badawcze tworzą „trójkę walczących” – i tylko ich uwzględniają. Media potem powielają te narracje. Sondaże są robione na próbach 600 osób, a przedstawiane jako wiarygodne prognozy. To nie są analizy opinii społecznej – to jest kreowanie rzeczywistości na zlecenie. I media w tym uczestniczą.A pan postanowił z tym walczyć.Tak. I wiem z rozmów z ludźmi, że są gotowi na zmianę. Jeśli system dalej będzie ignorował głos obywateli – takich jak ja będzie za chwilę dziesięciu. Potem stu. I partie polityczne zostaną odsunięte. To tylko kwestia czasu.Wejdzie Pan do drugiej tury?Wierzę, że tak, za szerokim poparciem Polaków. Dostaję setki wiadomości, spotykam się z Polakami, słucham ich – oni naprawdę mają dość polityków z układu partyjnego. Dość kłótni, pozorów, tej wiecznej wymiany miejsc przy władzy bez żadnej odpowiedzialności. Jeżeli Polacy chcą kogoś, kto reprezentuje ich, a nie partie, to mają wybór.Od trzech lat trwa wojna za naszą granicą. Według pana zagrożenie jest wyolbrzymiane?Wojna toczy się w Ukrainie, nie w Polsce.A co Pan by zrobił jako prezydent?Przygotowywałbym państwo na każdy możliwy scenariusz. Bez względu na to, skąd mogłoby nadejść zagrożenie. Państwo musi być silne, gotowe, obywatel sprawny i zabezpieczony. Nie potrzebujemy paniki, tylko realnego wzmocnienia. Przez ostatnie trzy lata powinniśmy wzmocnić armię, zwiększyć rezerwy, szkolić obywateli, prowadzić stałe manewry. Tymczasem mamy działania pokazowe, a społeczeństwo jest trzymane w stanie permanentnego strachu. To osłabia państwo, nie wzmacnia.W jednym z wywiadów mówił Pan nawet o Trybunale Stanu dla rządzących za pomoc militarną Ukrainie. Co Pan miał na myśli?A jaka była podstawa prawna tych działań? Jaki akt prawny pozwalał na przekazanie sprzętu wojskowego, pieniędzy, wsparcia socjalnego bez zgody obywateli? Jeżeli tej podstawy nie ma, to znaczy, że złamano konstytucję, ustawę o finansach publicznych i szereg innych regulacji. Pomoc była realizowana poza prawem.Kiedy wybuchła wojna, powinniśmy najpierw przeprowadzić referendum i zapytać, czy pomagać Ukraińcom, przyjmować ich u nas, przekazywać np. sprzęt wojskowy?Powinna powstać ustawa. Sejm powinien uchwalić ją jako wyraz politycznej woli, prezydent ją ratyfikować, a pomoc powinna być oparta na umowie międzynarodowej. Tylko w ten sposób możemy mówić o legalności. Co do referendum – jestem zwolennikiem demokracji bezpośredniej. Polacy powinni być pytani o rzeczy ważne, a pomoc innemu państwu w takim wymiarze jest sprawą fundamentalną. Polacy nie chcą transferów socjalnych wobec Ukraińców. Tymczasem rząd nadal je realizuje, nie pytając obywateli o zgodę.Czytaj więcej: A gdyby Ukraina przegrała? Czarne scenariusze dla Polski...Tysiące Polaków pomagało z potrzeby serca – przygarniali uchodźców, dzielili się wszystkim.I mieli do tego pełne prawo. Ja mówię wyłącznie o działaniach państwa. O wydatkowaniu pieniędzy publicznych, przekazywaniu sprzętu wojskowego, zapewnianiu dostępu do systemu zdrowia, edukacji i bezpieczeństwa obywatelom obcego państwa – bez zgody obywateli RP i bez podstawy prawnej. Dziś wiemy, że do Polski przedostały się grupy powiązane z przestępczością zorganizowaną, działającą m.in. na Ukrainie. Mamy do czynienia z działalnością mafii, z przejmowaniem polskich firm przez podmioty z kapitałem o niejasnym pochodzeniu. O tym się nie mówi w środowiskach służb i biznesu.Skąd pan ma takie informacje?Jako członek Rady Narodowego Centrum Badań i Rozwoju uczestniczyłem w szkoleniach z zakresu bezpieczeństwa informacji. To były standardowe procedury dla osób mających dostęp do wrażliwych danych technologicznych. Podczas jednego z takich spotkań przedstawiciel służb państwowych – Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego – mówił wprost o zagrożeniu ze strony działalności operacyjnej służb ukraińskich. Polacy nie są informowani o tym, bo politycy boją się reakcji opinii publicznej. Nie chcą, żeby ktoś powiedział: „Zrobiliście błąd, bo otworzyliście państwo bez zabezpieczeń”. Nie ma przyzwolenia na to, by mówić o słabościach państwa. Bo Polska została postawiona w roli adwokata Ukrainy – i wszystko, co mogłoby ten obraz zakłócić, jest wygaszane.A Rosja nie zagraża Polsce?Na szczęście nie było dotąd realnego interesu Rosji, by zaatakować Polskę. To, co słyszymy, to narracja ukraińska, mająca zmusić nas do większego zaangażowania w cudzy konflikt. To nie jest nasza wojna.Czyta Pan rosyjskie media? Na przykład agencję TASS, wypowiedzi Putina, Pieskowa, Miedwiediewa…?Oczywiście. Staram się śledzić wszystkie źródła – w tym narodowe agencje informacyjne, również rosyjskie. Znam ich wypowiedzi, pojawiają się tam narracje skierowane w stronę Polski. Ale trzeba zrozumieć jedno: narracyjnie można powiedzieć wszystko. I właśnie to robi Rosja – liczy na to, że polscy politycy będą na te komunikaty reagować emocjonalnie.Czyli Pana zdaniem Polska sama się podpala?Rosja nie musi nic robić – wystarczy, że politycy w Polsce powtarzają rosyjską narrację, straszą obywateli i destabilizują kraj. Politycy wszystkich partii uczestniczą w tej wojnie hybrydowej – może nieświadomie, ale skutecznie. A przecież to polska gospodarka jest konkurencyjna wobec rosyjskiej. Zamiast budować siłę państwa, politycy rozkręcają medialną panikę.Nie Rosja, a Unia Europejska jest według pana zagrożeniem? Nie mówię, że Unia jest zagrożeniem. Ale procesy, które zachodzą w jej strukturach – szczególnie na poziomie Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego – prowadzą do ograniczania suwerenności państw narodowych. Wchodziliśmy do wspólnoty, do unii suwerennych państw, które miały współpracować na zasadach partnerskich, w wybranych obszarach: handlu, swobodzie przepływu ludzi, kapitału, edukacji, nauki. Tymczasem dziś obserwujemy stopniowe przejmowanie przez instytucje unijne kompetencji, które zarezerwowane były dla państw narodowych, jak kwestie bezpieczeństwa, polityki fiskalnej czy energetycznej. Pojawiają się kolejne ideologiczne projekty – Zielony Ład, Niebieski Ład, pakt migracyjny – które narzuca się państwom bez realnej możliwości sprzeciwu. Nie było zgody na to, by Polska zrzekła się samostanowienia. Więc jeśli pytamy, gdzie dziś znajduje się zagrożenie – to właśnie w tej centralizacji władzy w Brukseli, oderwanej od interesów poszczególnych narodów. W jednym z wywiadów wspomniał Pan, że chciałby Pan wprowadzić codzienne przyrzeczenie wierności Rzeczypospolitej przez dzieci. Nie brzmi to trochę jak wychowanie do lojalności wobec państwa?To budowanie tożsamości. W Stanach Zjednoczonych to normalne – dzieci deklarują lojalność wobec państwa i nikogo to nie dziwi. W Polsce patriotyzm często bywa przedstawiany jako coś podejrzanego. A przecież silny naród to naród świadomy, zakorzeniony we własnej historii i symbolice.A co Pan powie osobom, które deklarują, że bardziej czują się Europejczykami niż Polakami?To znaczy, że zostali mentalnie skolonizowani. Europa to kontynent, a nie tożsamość. Polska to konkretna historia, kultura, język, wspólnota. Jeśli ktoś to odrzuca, rezygnuje z bycia częścią narodu.W jednym z wywiadów mówi Pan o potrzebie odbudowy „Imperium Rzeczypospolitej”. Co to właściwie znaczy?Dla mnie „imperium” to nie tylko militarna potęga, ale państwo i naród, które mają ambicje – rozwojowe, technologiczne, społeczne. To kraj, który samodzielnie kształtuje swoją pozycję międzynarodową, opiera się na silnej gospodarce, inwestuje w innowacje, dba o bezpieczeństwo obywateli. Tymczasem Polska przez ostatnie dekady została zdegradowana do roli zaplecza – gospodarczo, społecznie, politycznie. I to trzeba zmienić.Czyjego zaplecza?Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych. Oba te ośrodki skutecznie kolonizują Polskę: przejmują nasze sektory gospodarki, narzucają reguły, które nie uwzględniają interesu państwa narodowego.