Rozmowa z Jarkiem Westermarkiem. Mój bohater dostrzega rażącą niesprawiedliwość układu, w którym jedna strona – kobieca – musi robić wszystko, żeby nie znaleźć się w ogniu krytyki, a druga – męska – otrzymuje deszcz pochwał, jeśli zrobi cokolwiek. I dlatego z ojcostwem, tym niezaangażowanym, odległym, ale również „pomocnym w ograniczonym zakresie”, wciąż warto się rozprawiać – mówi Jarek Westermark, autor książki „Truteń. Rozprawa z rodzicielstwem”. „Rozprawa z ojcostwem", brzmi podtytuł twojej książki „Truteń”. Dlaczego postanowiłeś rozprawić się z ojcostwem?Doniosłe słowo „rozprawa” jest tu oczywiście użyte trochę żartobliwie, ma przywodzić na myśl z jednej strony traktat czy studium, ale z drugiej „walną rozprawę” z zakonem krzyżackim, a zatem starcie ważne, decydujące, niezbędne. Niestety, tak samo jak w przypadku Grunwaldu, w starciu z uwarunkowaniami współczesnego ojcostwa czy rodzicielstwa nawet największa zwycięska bitwa może nie przynieść spodziewanego ostatecznego tryumfu. Pisząc „Trutnia” miałem pełną świadomość, że z ojcostwem niełatwo byłoby się „rozprawić”, ale że jest wiele związanych z nim tematów, które warto podjąć i rozpracować, a choćby przedstawić z rzadszej – bo męskiej – perspektywy. Jaka to perspektywa?Wydaje mi się, że o ile w literaturze temat pierwszych etapów rodzicielstwa, wczesnej opieki, czy wręcz obsługi dziecka z perspektywy kobiecej jest podejmowany coraz częściej, teksty opisujące męskie doświadczenia są nadal utrzymywane w tonie żartobliwym czy ironicznym, poradnikowym i powierzchownym, stronią od emocjonalnej otwartości. „Truteń” stanowi próbę wypełnienia tej przestrzeni. Mój bohater, którego poznajemy, gdy dowiaduje się, że zostanie ojcem, bardzo chce zaangażować się w pełni to doświadczenie, nie tyle „pomagać” swojej partnerce, co współuczestniczyć w opiece nad dzieckiem równych zasadach. A może nawet i brać na siebie „większą połowę” obowiązków, choćby po to, żeby udowodnić, do czego jest zdolny społeczeństwu, które często przyzwala mężczyznom na bezczynność, a nawet bezradność w sferze opieki nad dziećmi. To ciekawe spojrzenie, bo zdaje się, że należy do rzadkości. Latami ten rodzaj niesprawiedliwości, o której piszesz, obciążał raczej – i to "raczej" jest tu dużym eufemizmem – kobiety, zostawiając je ze wszystkim na ich głowach, a mężczyznom zostawiając właśnie miejsce do „pomagania”. Zaledwie pomagania.Mój bohater dostrzega rażącą niesprawiedliwość układu, w którym jedna strona – kobieca – musi robić wszystko, żeby nie znaleźć się w ogniu krytyki, a druga – męska – otrzymuje deszcz pochwał, jeśli zrobi cokolwiek. I dlatego z ojcostwem, tym niezaangażowanym, odległym, ale również „pomocnym w ograniczonym zakresie”, wciąż warto się rozprawiać.Czytaj też: Matki samotne i samodzielne. Polska ich nie lubiTo jaki jest ten współczesny tata? Bardzo różni się od tego, który tatą małych dzieci i trochę starszych był w latach 70., 80.?Mam wrażenie, że nowocześni, postępowi mężczyźni, gdy wkraczają w doświadczenie ojcostwa, z łatwością mogą wpaść w koleiny wyżłobione przez poprzednie pokolenia: odpuścić, odsunąć się, zrobić miejsce kobiecie, która na pewno, z samej swojej istoty!, lepiej poradzi sobie w tej nowej sytuacji. Społeczeństwo z jednej strony zachęca mężczyzn do udziału w opiece, co widać choćby w liczbie wycelowanych w nich reklam, ale z drugiej wciąż traktuje ich działania w tej sferze jako coś wyjątkowego, nieoczywistego, wyśmiewa ich nieporadność i podsuwa drogi ucieczki. Nie radzisz sobie? Nic dziwnego, przecież to nie twoja działka. Mężczyźni są fizycznie nieprzystosowani do nocnych pobudek, wysłuchiwania płaczu dziecka, babrania się w pieluchach. W domyśle: nie to, co kobiety. W „Trutniu” mój bohater obawia się, że jeśli skorzysta choć raz z rzucanych mu kół ratunkowych, jeśli uzna, że może zrzucić odpowiedzialność na swoją żonę, jeśli choć raz wpadnie w koleinę, nigdy więcej nie zdoła się z niej wydostać. I stanie się, tak samo jak jego poprzednicy z lat 70. czy 80. Ojcem w najlepszym razie pomocnym, a w najgorszym: całkiem nieobecnym. Czyli, jak sam to określa, „Trutniem”. Trutniem, którego słodkie podszepty wciąż słyszy, czy tego chce czy nie. Kiedy jeden z moich znajomych poszedł na tzw. "urlop" rodzicielski i ogłosił to na Twitterze, dostał zalew gratulacji, wyrazów uznania, peanów na temat jego poświęcenia i bohaterstwa. Jego żona przeskrolowała to wszystko i skwitowała: "Patrz, a nade mną, jak byłam z dzieckiem w domu, jakoś takich zachwytów nie było". Właśnie tego typu sytuacje mam na myśli, mówiąc o deszczu pochwał za każde podjęte działanie. Gdy społeczeństwo – czy choćby grupa znajomych – traktuje nawet drobny ruch jak bohaterski wyczyn, trudno nie popaść w samozachwyt, który prowadzi do bezczynności. Tak właśnie działa Truteń: powoli, podstępnie. Żywi się przeświadczeniem, że robimy dość, że wystarczy, że i tak możemy przypiąć sobie do piersi cały zestaw orderów. Mój bohater stara się przeciwstawiać mu empatię, mierzyć samego siebie wedle oczekiwań nakładanych na jego żonę, na kobiety. Jest mu trudno, ale wciąż próbuje.Rodzicielstwo to najtrudniejsze, czego doświadczyłeś? Tak, najtrudniejsze. Na drugim miejscu było pisanie tej książki. Oczywiście żartuję, ale tak, zawarty w tekście opis „długiej zimy” pierwszych miesięcy rodzicielstwa jest oparty na moich doświadczeniach – „Truteń” to powieść, ale autofikcyjna, z pewnością nie napisałbym jej, gdybym wcześniej sam nie zanurzył się w doświadczeniu ojcostwa. Mam na koncie lata rwanego snu po trzy godziny, zderzenie z rzeczywistością braku czasu dla siebie, z koniecznością ponownego ustalenia życiowych priorytetów. Wielka zmiana, jaka następuje w sposobie myślenia, kiedy do mózgu dociera, że opieki nad dzieckiem nie da się zamknąć w ramach czasowych, że oznacza wkroczenie w zupełnie nową rzeczywistość, jest moim zdaniem nieporównywalna absolutnie z niczym. Chyba naprawdę jest tak, że nikt tego nie zrozumie, póki sam nie znajdzie się w takiej sytuacji. W „Trutniu” chciałem rozprawić się również z pewnymi mitami na temat rodzicielstwa, szczególnie na jego wczesnych etapach. Mój bohater raz po raz zżyma się na rozanielone twarze z reklam pieluch, z wściekłością reaguje na nakaz przeżywania arcytrudnej sytuacji z doklejonym sztucznym uśmiechem. Niejako na złość światu ucieka w groteskowe, dziwaczne porównania, odniesienia do horrorów czy filmów science-fiction, żeby tę posągową postać Przeszczęśliwego Rodzica odbrązowić, pokazać to, co uważa za prawdziwe oblicze rodzicielstwa – ogromny wysiłek pełen wyrzeczeń, taki, który potrafi dać wiele radość i satysfakcji, wymaga jednak ciągłej pracy, do zastanowienia, skąd biorą się istniejące w nas założenia. I do zmiany tych założeń. Nie chciałem przedstawić rodzicielstwa jako koszmaru z ulicy Wiązów, ale czasem naprawdę potrafi nim być. Czytaj też: „Myślałam, że umrę”. Poród na łasce lekarzy, bez znieczuleniaWiele osób, które zostają rodzicami, przeżywa rodzaj "żałoby" po dawnym życiu. Doświadczyłeś tego? Chyba nie określiłbym moich uczuć w ten sposób. Obecnie nie mogę już wyobrazić sobie życia na „dawnych” zasadach, ale oczywiście nie wiem, jakim byłby człowiekiem, gdybym nigdy nie został rodzicem. W „Trutniu” również nie chciałem pokazywać tęsknoty za utraconą wolnością, ale raczej drogę pewnego młodego ojca od pozytywnych, choć naiwnych założeń, przez wprowadzanie ich w czyn często przy użyciu nieoptymalnych metod, aż do większego zrozumienia samego siebie, do zbudowania solidniejszej relacji z partnerką i lepszego odnalezienia się w nowej roli. „Truteń” jest o próbach samodoskonalenia, o problemach, które z niego wynikają, o pomyłkach, ale i gotowości na kolejne wyzwania. Mój bohater, jeśli patrzy w przeszłość, to z irytacją – bo mówiono mu, że wszystko będzie pięknie, bo w to uwierzył, bo nie miał pojęcia, co go czeka – a nie ze smutkiem czy nostalgią. Jest zacięty, zdeterminowany, czasem do przesady skupiony na osiągnięciu celu, który sobie wyznaczył. I ja też, choć mam ogólną tendencję do nostalgii, akurat w tym przypadku trzymam ją w ryzach. Jak cię zmieniło bycie tatą? Przytyłem, posiwiałem i wszystko mnie boli! Dużo się mówi o kryzysie męskości: stary model, niekiedy nazywany "toksyczną" męskością, oparty na maczyzmie, przestaje przystawać do świata i opisywać współczesnych mężczyzn. Dawne "chłopaki nie płaczą" już nie jest - na szczęście - aktualne. Łatwiej jest być tatą, który spokojnie może powiedzieć synowi: Rozumiem, że się boisz. To w porządku, że płaczesz. Jestem tu. Bez tej presji, że przecież musisz być twardzielem i wychować twardziela? Temat tak zwanej toksycznej męskości też się w „Trutniu” pojawia. Mój bohater jest zdolny do pogłębionych przemyśleń, nie stroni od introspekcji, ale jednak pewne patriarchalne wzorce i zachowania ma wdrukowane: nie umie poprosić o pomoc, koniecznie chce być najlepszy, traktuje każdą sytuację jak wyzwanie, szansę na walkę z własną słabością. Bywa po cichu wściekły, nie daje upustu emocjom i często zamyka się, zamiast dążyć do kontaktu z żoną, najbliższą mu osobą. W dążeniu do relacji prawdziwie partnerskiej, do wyjścia ze stereotypu, potrafi rozumować wstecznie i – właśnie – stereotypowo. Nie sądzę, że model męskości spod znaku „chłopaki nie płaczą” zniknął, sądzę, że w wielu środowiskach może wciąż mieć się dobrze. Zależało mi na pokazaniu mężczyzny, który chce się zmienić, ale nie docenia wpływu, jakie ma na niego tradycyjne pojmowanie męskości. Wydaje mi się, że jest w tym ciekawe napięcie: ktoś, kto nie tylko chce zmieniać te nieszczęsne pieluchy, ale chce robić to najlepiej na świecie i nie odpuści, dopóki takiemu założeniu nie sprosta. Dąży do równości z empatią, ale i niezdrowym zacięciem. Dopiero z czasem, pod wpływem doświadczeń, po wielu trudnych sytuacjach, uczy się zajrzeć w siebie głębiej, zakwestionować pierwotne założenia, poddać w wątpliwość wszystko, co wydawało się oczywiste. To jest właśnie, wydaje mi się, jedno z największych wyzwań rodzicielstwa: trzeba być gotowym zmieniać się w zależności od sytuacji. Dorzuciłabym do tego jeszcze dwa: ćwiczenie cierpliwości i umiejętność krytycznego przyjrzenia się sobie. W dzieciach najbardziej nas irytuje to, co w nas samych jest nieprzepracowanego, bolesne.Tak, krytycznego spojrzenia w „Trutniu” nie brakuje. Czasem krytycznego aż do przesady. Interesuje mnie napięcie, które pojawia się, gdy osoba mająca się za uświadomioną i postępową natrafia w sobie na bariery, ograniczenia, kwestie nie do przejścia… a potem uczy się je „przechodzić”. Opowiadam o bardzo wczesnym etapie rodzicielstwa, na którym irytacja nie wypływa z cech czy zachowania dziecka, tylko z samej sytuacji, zmiany stylu życia, nieprzystawalności założeń do rzeczywistości. Z natłoku obowiązków i – co istotne w przypadku bohatera książki – wychodzącej raz za razem na jaw słabości. Czy to w ogóle możliwe? Czy mój bohater jest wystarczająco cierpliwy? A ja? To się okaże, czy raczej okazuje z dnia na dzień. Czytaj też: Pracują, uczą się, wychowują dzieci. I każdego dnia tęsknią za Ukrainą***Jarek Westermark (ur. 1985) - pisarz i tłumacz, autor zbiorów Opowiadania, które napisałem (Nisza 2016) i 10 opowiadań na krzyż (Nisza 2021). Publikował m.in. w „Piśmie”, „Znaku”, „Przekroju”, „Elewatorze” i „Wizjach”. W 2025 ukazała się jego nowa książka Truteń, czyli rozprawa z ojcostwem (Agora). Lubi grać na harmonijce i malować figurki.