Symulator czy symulant? Symulator, który Straż Graniczna zakupiła za 2,5 mln zł, nie posiada certyfikatu, co uniemożliwia jego wykorzystanie do profesjonalnego szkolenia pilotów. Drogi sprzęt trafił do magazynu, a szkolenia pilotów muszą odbywać się w zewnętrznych ośrodkach, co wiąże się z kosztami rzędu setek tysięcy złotych – podaje RadioZET.pl. Według informatorów portalu symulator mógł zostać uszkodzony, bo „bawiły się na nim dzieci funkcjonariuszy”. Sprawą zajmuje się Centralne Biuro Antykorupcyjne. Przetarg na zakup symulatora lotu zbliżonego parametrami do używanych przez Straż Graniczną samolotów Turbolet L-410 ogłoszono w listopadzie 2023 r. Pod koniec roku SG poinformowała, że ofertę złożyła tylko jedna firma – GB Aircraft, która za dostawę urządzenia oczekiwała blisko 2,5 mln zł. Właśnie z nią podpisano umowę. Urządzenie miało zostać dostarczone w połowie lutego 2024 r. Ostatecznie do jego przekazania doszło 5 marca ubiegłego roku – informuje RadioZET.pl. „Tu będzie stał”Symulator stanął w bazie w Gdańsku przy Porcie Lotniczym im. Lecha Wałęsy, gdzie znajduje się siedziba I Wydziału Lotniczego SG. Według funkcjonariuszy już samo umieszczenie urządzenia budzi kontrowersje. Wstawiono je do hangaru, gdzie na co dzień stoją dwa samoloty Turbolet używane przez pograniczników. – Przyjechał płk Bartłomiej Kaliński (zastępca dyrektora Biura Lotnictwa SG – red.) i pokazał palcem: „tu będzie stał symulator”. Wskazał na miejsce, w którym był wcześniej składzik mechaników. To wyodrębnione pomieszczenie, gdzie nie ma wentylacji ani klimatyzacji. Moim zdaniem to miejsce nie spełnia nawet wymogów przeciwpożarowych, a urządzenie podczas pracy mocno się nagrzewa – powiedział portalowi jeden z funkcjonariuszy Straży Granicznej.Zobacz także: „Szkolny” samolot dla armii drażni ministra, ale zachwyca żołnierzyBył drogi, ale za to nie ma certyfikatu Pogranicznicy kwestionują sam zakup symulatora wartego 2,5 mln zł. – Nie jest certyfikowany. Można na nim potrenować sytuacje awaryjne czy procedury lotu według wskazań przyrządów, ale to takie ćwiczenia dla ćwiczeń. Wystarczyłoby dołożyć pół miliona, może milion, i kupić certyfikowany symulator. Wówczas nie trzeba byłoby wysyłać młodych pilotów na zewnętrzne szkolenia i za nie płacić grube tysiące – dodał kolejny z rozmówców. Do tej pory sprzęt nie ma ani certyfikatu, ani nie odbywały się na nim cykliczne szkolenia. Straż Graniczna nie ma swoich instruktorów z uprawnieniami do szkolenia na Turboletach.Jeden z funkcjonariuszy dodał, że na urządzeniu mieli swoich sił próbować operatorzy, którzy odpowiadają za obsługę systemów pokładowych, m.in. radarów, systemów satelitarnych czy kamer. W gdańskiej bazie SG krążą plotki o tym, że pogranicznicy, którzy mieli dostęp do symulatora, zabierali do niego swoje dzieci. Podczas jednej z takich wizyt miało dojść do uszkodzenia sprzętu.Zawiadomienie do CBARzecznik komendanta głównego SG ppłk Andrzej Juźwiak przyznaje, że zdecydowano się na symulator bez certyfikatu ze względu na koszty. Według niego urządzenie jest obecnie sprawne, choć faktycznie było uszkodzone.Według informacji uzyskanych przez portal RadioZET.pl do Centralnego Biura Antykorupcyjnego zostało złożone zawiadomienie dotyczące ewentualnych nieprawidłowości przy zakupie, umieszczeniu symulatora w pomieszczeniu niespełniającym wymogów oraz sposobu jego użytkowania.Zobacz także: NASA wydała setki milionów dolarów na program. Teraz może go porzucić