Polska musi zacząć dbać o rzeki. Jak poprawić stan wód w Polsce i walczyć z powodziami? – Przede wszystkim należy zrezygnować z bzdurnej regulacji rzek. Zaniedbano naturalną retencję obszarów zalewowych, co w rzeczywistości zabezpiecza przed dużymi powodziami – mówi w rozmowie z TVP.Info dr hab. Paweł Oglęcki, biolog środowiskowy i wykładowca Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, zajmujący się od ponad 20 lat dolinami rzecznymi. Piotr Kwiatkowski: Czy człowiek może w ogóle coś realnie zrobić, by powstrzymać wysychanie rzek w związku ze zmianami klimatycznymi?Dr hab. Paweł Oglęcki: – Ocieplenie klimatu jest faktem, ale to jest proces, który już miał miejsce w przeszłości. To proces cykliczny. To jest ważny aspekt, ale nie najważniejszy i nie powinniśmy go fetyszyzować. Główna wina tego, że nie ma wody w Polsce, leży jednak po stronie działań człowieka. Efekt klimatyczny oczywiście jest, ale możemy go spowolnić.Co państwo powinno zrobić, żeby w czasie suszy nie przerzucać odpowiedzialności na mnie? By nie straszyć mnie, że od podlewania pomidorów w ogródku, będzie mi grozić deficyt wody w kranie?Przede wszystkim należy zrezygnować z bzdurnej regulacji rzek. Zaniedbano naturalną retencją obszarów zalewowych, co w rzeczywistości zabezpiecza przed dużymi powodziami.Najczęściej mówimy rzeka, ale w ekofizjografii, architekturze krajobrazu, ekologii, stosujemy termin dolina rzeczna. Wszystkie te strefy ekomorfologiczne, czyli: koryto rzeki, strefa brzegowa, zalewowa, która jest bardzo, bardzo istotna. To głównie tam gromadzi się woda np. po roztopach.Różnorodność biologiczna to wskaźnik stabilności ekosystemu. Jeśli nastąpi jakaś katastrofa ekologiczna, to taki ekosystem znacznie szybciej powróci do stanu poprzedniego. Jest więcej elementów i jeden jest w stanie zastąpić drugi. To jest szalenie ważne. Jak będzie mało gatunków w ekosystemie, to każda anomalia może oznaczać dla niego kres. Można powiedzieć, że to jest zawór bezpieczeństwa dla ekosystemu.Jak sobie pod tym względem poradziła Odra?Biorąc pod uwagę naprawdę niewyobrażalną skalę tej katastrofy, to Odra poradziła sobie w miarę nieźle.Czy to się może powtórzyć?Tak, jeśli nie zostaną zmienione normy dopływu zanieczyszczeń tzw. wód kopalnianych. Nie zostaną przeliczone w zależności od poziomu wody, bo tam mieliśmy suszę i niżówkę, a normy są takie same, więc tam trafiło de facto znacznie więcej szkodliwych związków, które pozwoliły na rozwój złotowiciowców. To powinno być przeliczane i monitorowane. Poza tym, jak na chyba sześciu czy ośmiu kilometrach Kanału Gliwickiego stwierdzono kilkadziesiąt nielegalnych punktowych zrzutów nieczystości, to o czym my mówimy? Tu się kłania jeszcze świadomość społeczna. Woda wszystko przyjmie. To wychodzi po okresie wezbrań wiosennych. Jak się pojedzie na starorzecze, co widać na brzegach? To jest po prostu wysypisko śmieci.Wody Polskie ustawowo mają prowadzić prace związane z tzw. utrzymanie wód, ale w praktyce oznacza to, że wody się nie utrzymuje, lecz się jej pozbywa szybciej z danego odcinka poprzez przyśpieszanie jej biegu różnymi metodami mechanicznymi. Tutaj jest oś niezgody pomiędzy utrzymaniowcami, tak nieładnie powiem, a ludźmi, którzy mają na sercu dobro przyrody. Dolina rzeczna to jest ten naturalny rezerwuar. Woda powinna się tam gromadzić. Być przechowywana do maja-czerwca. Bo jak to wytłumaczyć? Mamy rekordowe opady, rekordowe stany wody, a dwa tygodnie później nie ma wody. To jest przecież absurd. Bo woda spłynęła jak bomba, ponieważ taka jest niestety polityka np. Wód Polskich.Zrobić z rzek kanały, pozbawić je wszystkich przeszkód naturalnych tak, żeby woda się nie wylewała. To wszystko jest robione pod szlachetnym hasłem tzw. ochrony przeciwpowodziowej. To nie ma sensu, bo naturalne niewielkie wylewy były od zawsze i to nie są żadne powodzie. Wszystkie wielkie powodzie katastrofalne mają miejsce na rzekach uregulowanych.Ja mam takie wrażenie, że bardzo dużo złego w tej chwili robią deweloperzy, którzy chcieliby wszystko zabudować do samej rzeki.W 2023 roku kontrola NIK wykazała, że w dziewięciu z 11 sprawdzonych gmin złamano przepisy prawa wodnego, nie uwzględniając lub częściowo biorąc pod uwagę decyzje wydawane przez Wody Polskie. Trudno w to uwierzyć, ale tak jest i to są działania autodestrukcyjne. Ależ oczywiście. Ludzie, którzy w takich miejscach się osiedlają, nie zdają sobie sprawy, że raz na kilkadziesiąt lat przyjdzie ta stuletnia woda i wtedy już żadna siła rozlania nie powstrzyma.Jest to niezrozumienie idei ochrony przeciwpowodziowej. Nie słucha się mądrych ludzi, nie słucha się naukowców, hydrologów czy przyrodników. Jak woda spłynie, to powodzi nie będzie. Ale będą susze, przyroda będzie źle funkcjonować. Na dłuższą metę, to jest znacznie ważniejsze.W Polsce brzeg rzeki, ale też jeziora, nie jest niczyją prywatną własnością, tylko należy do państwa i nie można robić tam wszystkiego, co się komuś podoba, ale nikt tego nie sprawdza i mało kto respektuje. Brzegi rzek potrafią być odgrodzone. Państwo nie dba o to, co do niego należy? To jest działanie bezprawne, ale nikt na to nie zwraca uwagi. Rolnicy chcą sobie dochodzić do samego brzegu, bo to zapewnia dziesięć metrów więcej pastwiska i pozostawiają pojedyncze drzewa albo nic nie pozostawiają, to taka rzeka przy letnich upałach natychmiast się przegrzewa. Nie ma tlenu i przestaje być atrakcyjna dla żywych organizmów. Musimy nauczyć się na nowo zacząć traktować rzekę jako dolinę rzeczną. I dbać o wszystkie sprawy z tym związane.Brzeg rzeki powinien być porośnięty roślinnością łęgową, czyli wierzbami, topolami, rzadziej jesionami. To zacienia rzekę, poprawia termikę, wpływa na większą zawartość tlenu. Umożliwia życie nie tylko rybom prądolubnym, tlenolubnym jak kleń czy jaź, ale także bezkręgowcom.Zapowiedzi pełnomocnika rządu ds. odbudowy po powodzi ministra Michała Kierwińskiego o tym, że zamierza prowadzić konsultacje społeczne na temat zabezpieczeń przeciwpowodziowych, brzmią niepokojąco, bo – jak pokazały przykłady, o których przed chwilą mówiliśmy – lokalne społeczności, delikatnie mówiąc, nie są w tej dziedzinie specjalistami. Zdanie dobrego hydrologa czy biologa musi ważyć więcej niż zdanie lokalnej społeczności, nie obrażając lokalnych społeczności.Dużo mówi się w ostatnim czasie o budowaniu zbiorników retencyjnych. Czy to jest złota metoda na zatrzymanie wody i walkę z potencjalną powodzią?To jest drażliwa kwestia. Wiadomo, że w górach rzeki różnią się znacznie od nizinnych pod względem tempa przyboru. Ponieważ tam woda się nie ma gdzie wylewać, doliny są v-kształtne i przybory są błyskawiczne. Na Arno we Włoszech w ciągu godziny zanotowano kiedyś przybór 10 m.Ja też nie jestem jakimś ortodoksem. W górach czasami nie ma innego sposobu, żeby zabezpieczyć przeciwpowodziowo ludzi. To już jest trudne. Przyroda musi tutaj zejść na dalszy plan i bezpieczeństwo ludzi jest ważniejsze.Ale na nizinach często zbiorniki zaporowe są budowane kompletnie bez sensu. Niekiedy mówi się o walorach rekreacyjnych. To popatrzmy, co się dzieje na zbiorniku włocławskim. Działają dosłownie dwa ośrodki wypoczynkowe, pozostałe poplajtowały. Rachunek zysków i strat jest tutaj prosty do oszacowania. Na nizinach z takich inwestycji bym raczej rezygnował, no, chyba że rzeczywiście jest jakieś ogromne zapotrzebowanie społeczne. W górach inna sprawa, tam czasami nie ma wyjścia.Którymi rzekami w kraju powinniśmy się przede wszystkim zająć, aby odbudować ich doliny i ekosystemy, dzięki czemu zatrzymamy wodę w gruncie?Kluczowe są małe rzeki. Często porównuję sieć hydrograficzną do krwiobiegu. Żaden krwiobieg nie jest w stanie prawidłowo funkcjonować bez włośniczek, tych drobnych naczyń. Najczęściej patrzymy na Wisłę, Odrę itd., ale bardzo często powodzie są powodowane poprzez spiętrzenia wód na uregulowanych małych rzekach, jak np. w przypadku Oławki i Wrocławia.To są skarbnice przyrody w tej mikroskali. Jeśli w odpowiednich miejscach będą naturalne przeszkody wodne, meandry, to będzie w nich dużo wody i będą rezerwuarami na dłuższy czas. Ale takie miejsca są usuwane i to absolutnie nie ma sensu. Zubaża się przyrodę i pozbawia się nas zasobów wodnych, które później każe się nam oszczędzać w sytuacjach kryzysowych. A przecież ta woda była do dyspozycji, więc czemu żeśmy się jej pozbyli?Dobrym przykładem jest środkowy odcinek Bukowej, prawobrzeżnego dopływu Sanu. W środku prywatnego lasu wycięto wszystko na brzegach, wyrównano, usunięto wszystkie naturalne bariery. Przywrócono prosty ciek, który wyregulowano w PRL-u. Las może być prywatny, ale dolina rzeczna już prywatna nie jest. Wody Polskie nie potrafiły mi jednoznacznie odpowiedzieć, kto i co tam wykonał. Ludzie łatwo przekonują się do obiegowych opinii. Jak nie będziemy regulować rzek, to będą powodzie. Tymczasem trzeba ich przekonywać, że jest odwrotnie – wtedy nie będzie katastrofalnych powodzi i problemów z zasobami wody. Tylko pytanie pozostaje, w jaki sposób niektóre instytucje miałyby uzasadnić swoje funkcjonowanie. Jak czegoś nie uregulują, to są po prostu chorzy.Zajmuję się małymi rzekami od ponad dwudziestu lat. Prowadziłem doktoraty na małych rzekach i praktycznie na każdej jakieś działania były podejmowane. Jakaś „kopara” wjechała nie wiadomo po co. Nie ma bezpośredniego zagrożenia, ale oni mają takie plany, oni muszą coś zrobić.Mamy jeszcze wśród naszych rzek prawdziwe skarby. Wisła, jeśli chodzi o duże rzeki, bo nie było pieniędzy na jej pełną regulację, wciąż jest perełką na skalę europejską. Więc zostawmy je, do diabła, w spokoju.Rzeki w Polsce w porównaniu z zarządzaniem państwowymi lasami to jest wolna amerykanka. Można sobie na brzegach robić, co się żywnie podoba. Na dziko wyprowadzać ścieki, wycinać roślinność i grodzić. Może strefami przybrzeżnymi należałoby się zajmować tak, jak zajmuje się w Polsce lasami?Jeszcze raz powtórzę. Nie mówmy o rzekach, a o dolinach rzecznych. Ich elementy są ze sobą nierozerwalnie związane. Tylko dolina, która będzie miała te strefy odpowiednio zachowane, będzie funkcjonować prawidłowo. Bardzo ważna sprawa, o czym się teraz wiele mówi w ekologii, to korytarze swobodnej migracji. To są trasy, którymi zwierzęta zdobywają nowe siedliska. Doliny takich niewielkich rzek, to są szlaki migracyjne. I to jest właśnie ta sieć „naczyń krwionośnych”. Zyskałyby przyroda, hydrologia i zasoby wodne człowieka.Wody Polskie zorganizowały w styczniu konsultacje społeczne w związku z opublikowaniem planów utrzymania wód. Wywołało to spory odzew, bo pierwszy raz takie dokumenty opublikowano. Tutaj konsultacje społeczne akurat miały większy sens.Zgłaszane są piękne projekty utrzymania wód, jak pisze dr. hab Zieleniak, dla rzek, które już nie istnieją, bo wyschły. Bardzo często decyzje podejmuje się zza biurka, na podstawie analizy jakichś starych map, nie będąc w ogóle w terenie. Istnieje kilka bardzo fajnych metod oceny atrakcyjności przyrodniczo-krajobrazowej rzek. Dlaczego nikt nie wynajmie do faktycznej oceny, za drobne pieniądze, specjalistów, w ramach jakiegoś grantu, którzy ocenią, jak dana rzeka faktycznie w tej chwili wygląda, tylko wszystko trzeba robić zza biurka i posyłać koparki?Wody Polskie informowały o renaturyzacji 1500 km rzek w Polsce, ale wymusza to dyrektywa unijna Nature Restoration Law. Unia Europejska musiała zadbać w kraju o to, co sami powinniśmy wiedzieć, że należy wykonać. Natomiast z krajowej inicjatywy powstał niedawno specjalny Komitet Nauk o Wodzie i Gospodarki Wodnej. Inicjatywa UE jest cenna i jednocześnie to kropla w morzu. Tylko dlaczego nie możemy sami o to zadbać? A jeśli chodzi o tę nową instytucję i jeśli będą tam rzeczywiście zaangażowani specjaliści, to tylko przyklasnąć, o ile oczywiście ich rady i zalecenia będą brane poważnie.