Koniec długiego procesu. Warszawski sąd uznał, że Kaja Godek naruszyła dobra osobiste 16 osób LGBT+, nazywając je „zboczeńcami”. Musi przeprosić – choć nie publicznie. To ważne zwycięstwo, ale walka o pełną ochronę przed mową nienawiści trwa. Sprawa ciągnęła się siedem lat. W 2017 roku Godek, jedna z czołowych postaci skrajnie prawicowego ruchu anty-LGBT+, na antenie Polsat News i w mediach społecznościowych nazywała osoby nieheteronormatywne „zboczeńcami” i sugerowała ich związek z pedofilią. – Jeżeli premier Irlandii obnosi się ze swoją dziwną orientacją, deklaruje w mediach, że ma partnera homoseksualnego, jeżeli jest to przyjmowane jako normalne, to dla mnie jest potworne, że taki kraj określa się mianem katolickiego – mówiła.Pozew wniosło 16 osób – prawnicy, dziennikarze, aktywiści, artyści – domagając się ochrony dóbr osobistych.25 lutego Sąd Okręgowy w Warszawie uznał, że Godek złamała prawo. Stwierdził, że jej słowa naruszyły cześć i godność powodów, a wolność słowa nie usprawiedliwia mowy nienawiści. Zobowiązał ją do przeprosin, ale w formie prywatnej – sąd uznał, że publikacja ich w mediach mogłaby prowadzić do ponownej wiktymizacji skarżących.Czytaj też: Do Lasów po fikcyjny etat. Byli dyrektorzy usłyszeli zarzutyPłacz po wyroku„Gdy usłyszałam wyrok, popłakałam się” – mówi Aleksandra Muzińska, jedna z powodów. „Czekaliśmy na ten moment tak długo, że straciliśmy nadzieję. Ale udało się. To sygnał dla całej społeczności LGBT+, że można dochodzić swoich praw w sądzie”.Wyrok nie jest prawomocny – Godek może się odwołać. W tle toczy się jednak większa walka. W Sejmie od miesięcy czeka projekt nowelizacji kodeksu karnego, który rozszerza ochronę prawną przed mową nienawiści na podstawie orientacji seksualnej. Na razie brak decyzji, a aktywiści ostrzegają, że obecne zapisy wciąż mogą prowadzić do absurdalnych sytuacji, w których osoby LGBT+ muszą „udowadniać” swoją tożsamość przed sądem.