Ukrainki, które uciekły przed wojną. Marzą tylko o końcu wojny. Chcą mieć pewność, że ich bliscy są bezpieczni. I jak mówią - trzeba żyć normalnie, żeby nie zwariować. Ukrainki, które uciekły przed rosyjską inwazją opowiadają, jak od trzech lat wygląda ich codzienność w Polsce. Anna J. Dudek rozmawia z Oleną Klepą, ukraińską dziennikarką z Mikołajewa, Anną Radionovą, wolontariuszką i Joanną Mosiej-Sitek, redaktorką naczelną serwisu sestry.eu., który pomaga kobietom z Ukrainy. Minęły trzy lata od rosyjskiej agresji na Ukrainę. Oleno, ty przyjechałaś do Polski w lutym 2022 roku. Co było, a może wciąż jest, największym wyzwaniem? Olena Klepa: Dla mnie? To, co spotkało moje dziecko. Nie był dobrze traktowany w szkole, nie chciał do niej chodzić. Co się działo? Kiedy tutaj przyjechaliśmy, miał 9 lat. Od razu poszedł do polskiej szkoły, w której spotkał go bullying, polskie dzieci nie traktowały go dobrze. Na początku, oczywiście, był rodzaj euforii, bo wyjechaliśmy, poszedł do szkoły, a wsparcie i poczucie solidarności było dosłownie namacalne. Nie chodziło o materialne rzeczy, choć my tutaj przyjechaliśmy z dwoma walizkami i nie mieliśmy wiele, ale w szkole była sala, w której ludzie zostawiali rzeczy dla nas. Plecaki, piórniki, ubrania. Mnie nie było na to stać, więc z tego wsparcia korzystaliśmy. Bardzo to doceniam. Ale po kilku tygodniach okazało się, że moje dziecko nie chce wstawać do szkoły. Nie chodziło o prace domowe czy naukę, nie wiedziałam, co się dzieje. W końcu powiedział mi, że dzieci nazywają go „banderowcem”. Traktowali go jak obcego. I jak wroga, tak to odbieram. To bolało. Oczywiście. Kiedy twoje dziecko ma jakiś problem, chcesz mu pomóc. A ja nie bardzo miałam mu jak pomóc. Wiem, że dzieci same z siebie takich rzeczy nie wymyślają, nie mówią, więc pewnie słyszały to od rodziców, dorosłych. Adaptacja dla dzieci bywa trudna, niezależnie od narodowości. Może chodziło po prostu o to, że jest „nowy”? Olena: Nie wiem. Mam wrażenie, że może chodziło o to, że dostaje nieodpłatnie jakąś pomoc, obiady w szkole, sprzęt, bo tak to wtedy wyglądało. Ta pomoc dla nas. Ale potem, paradoksalnie, to się powtórzyło, kiedy poszedł do ukraińskiej klasy. Na początku był zachwycony, potem okazało się, że ukraińskie dzieci mają go za „ruskiego”, bo mówił też po rosyjsku. My jesteśmy z południa Ukrainy, z Mikołajewa. Tam się mówi dużo po rosyjsku. Tak naprawdę mój syn nauczył się ukraińskiego, kiedy przyjechaliśmy tutaj.W każdym razie te dzieci też go traktowały jak obcego, bo był rosyjskojęzyczny. W domu, w Ukrainie, mówiliśmy, różnych językach. Teraz pilnuję, żeby rozmawiać tylko po ukraińsku. A dzieci, w tej ukraińskiej klasie, nazywały go „małym Putinem”. Że przez niego zaczęła się wojna, mówiły. To on już wolał wrócić do polskiej klasy i słyszeć od polskich dzieci, że jest „banderowcem”, niż od swoich słyszeć, że jest jak Putin. A ty? Jak się czułaś? Pamiętasz? Olena: Ja jestem zadaniowa. Przyjechałam i skupiłam się na przetrwaniu, szukaniu pracy, ogarnięciu wszystkiego. Nie miałam czasu na rozpacz. Ale, oczywiście, bałam się i czułam niepewność. Towarzyszy mi do dziś, ale ją oswoiłam. Aniu, a ty? Ania: Moje dzieci urodziły się w Polsce w 2015 i 2019 roku. Mieszkaliśmy w Warszawie przed wojną, później na trochę wróciliśmy do Kijowa, po wybuchu wojny i ewakuacji znowu wróciliśmy tutaj. Ja szybko znalazłam pracę, a moje dzieci zostały przyjęte, poza kolejką i bez opłat, do przedszkola. Jak zadzwoniłam i zapytałam, czy może są miejsca, to usłyszałam, że pani dyrektor weźmie moje dzieci nieodpłatnie. To było ogromne wsparcie. To samo dotyczyło mieszkania, rachunków. Polacy bardzo pomagali. Ja miałam jakąś pensję, ale pracowałam też jako wolontariuszka, pomagałam Ukrainkom, które tu przyjeżdżały, bo naprawdę wszyscy potrzebowali wszystkiego. I ci, którzy tu zostali, i ci, którzy jechali dalej. Ta pensja szła na bieżące potrzeby. Z nowych sondaży wynika, że ponad 60 proc. Polaków zgadza się z ograniczeniami w dostępie do 800 plus dla ukraińskich rodzin, duża część uważa też, że rozmowy o rozszerzeniu NATO i Unii Europejskiej mogą toczyć się dopiero wtedy, kiedy zaadresowana przez stronę ukraińską zostanie kwestia rzezi wołyńskiej. Nastroje wyraźnie się zmieniły. Odczuwacie to na co dzień? Olena: Wiem, że są takie sondaże, słyszę takie głosy, ale my tutaj, pracując w fundacji pozarządowej, w Sestrach, jesteśmy trochę w bańce. Otaczamy się ludźmi, którzy wspierają Ukrainę, którzy dobrze nam życzą, działamy razem. Ale chcę zaznaczyć: ludzie są różni, jak wszędzie. My też nie jesteśmy jednolitą masą. My akurat pracujemy, od początku, działamy, nie siedzimy bezczynnie, ale są przecież też kobiety, które pracować nie mogą. Albo mają bardzo małe dzieci, albo chore, może niepełnosprawne. Ania: Robimy dużo projektów, które są przeznaczone nie tylko dla społeczności ukraińskiej, ale też dla Polek i Polaków. No nie ma znaczenia, komu pomagasz. Tak samo jak narodowość nie ma znaczenia w przyjaźni czy miłości. Pomagamy po prostu ludziom, tyle. Macie systemy wsparcia? Na zasadzie Ukrainki Ukrainkom? Ania: Znamy się, wspieramy, pomagamy sobie. Jak ktoś czegoś potrzebuje, to o tym mówi, i działamy na bieżąco. Ale to nie jest jakaś sitwa. Wspólne działanie. Olena: Od początku pracuję z Polakami i Polkami. Różne były sytuacje, jak to między ludźmi. Nie wiem, czy znaczenie ma narodowość, nie postrzegam tego w ten sposób. Zawsze pracowałam, od początku. Jak nie miałam pracy, to lepiłam pierogi, choć żadną mistrzynią nie byłam. Jak się pojawiła szansa, to wzięłam pracę jako ochroniarka. Polacy po jakimś miesiącu w Polsce zaczęli mnie pytać, jakie są moje plany, co zamierzam. I ok. Może pytali dlatego, że dobrze życzyli, kibicowali - tak myślę - a może dlatego, że trochę się zmęczyli pomaganiem. I ja to rozumiem. To jest ok. Olena, jesteś dziennikarką, pracowałaś w ukraińskiej telewizji. Miałam poczucie, że jesteś zawiedziona, że pracujesz poniżej kwalifikacji? Olena: Nie. Praca to praca. Oczywiście, znam statystyki i wiem, że wiele osób z Ukrainy pracuje poniżej kwalifikacji, wiem, że to może powodować frustrację, ale to jest w zasadzie bardzo proste: trzeba pracować. Sprzedawałam więc te pierogi za 20-30 zł za kilogram, pilnowałam kładki na Wiśle, jak była budowana. Byłam bezpieczna, moje dziecko też. Chciałaś pokazać, że dajesz radę? Olena: No jasne. Wstajesz, idziesz do pracy, starasz się. Nie chciałam, żeby ktokolwiek myślał, że przyjechałam na gotowe. W Ukrainie zostawiłyście swoich partnerów, mężów, dom, kraj, pracę, wszystko.Ania: Ja poznałam mojego partnera już po wybuchu wojny. Często wracam do Kijowa, bo on tam jest. Dalej nie jeżdżę, mam dzieci, ale wracam do niego. Jest wojna, ale życie się toczy. Olena: Kiedy wybuchła wojna, mój partner i ja jeszcze nie mieszkaliśmy razem. To, co się stało, bardzo nas do siebie zbliżyło. Kiedy dzieje się coś takiego - wojna, tragedia, coś jak koniec świata, jaki znaliśmy - ludzie szukają ukojenia, także w relacjach. A teraz? Tęsknię. Jeździsz? Olena: Niezbyt często. Nie mogę sobie na to pozwolić. Nie zostali powołani do wojska? Ania: Mój partner znalazł pracę przy wojsku, natomiast z powodów medycznych nie jest na froncie. Nie mogę za dużo mówić o tym, czym się zajmuje. Olena: Mówmy o nas. Faceci są tam. Boją się. I walczą. Dla mnie to ciekawe, że mówi się o mężczyznach, którzy nie są na froncie, ale mało o tych, którzy zasuwali z Nowego Jorku, żeby dołączyć do armii. Joanno, jak to wygląda z twojej perspektywy? Magazyn Sestry opisuje bardzo różne sytuacje i historie, od wydarzeń politycznych po osobiste opowieści kobiet. Przy okazji – wróćmy do sondaży, z których wynika, że nastroje Polek i Polaków w stosunku do społeczności ukraińskiej uległy zmianie. Na gorsze. Jak to się przekłada na codzienne życie?Joanna Mosiej, redaktorka naczelna Sestr: Mamy trzecią rocznicę wybuchu wojny. Z mojej perspektywy to najsmutniejsza rocznica, bo widać, jak solidarność Zachodu z Ukrainą kruszeje, zwłaszcza w kontekście tego, co się dzieje w Stanach Zjednoczonych i działań nowej administracji Donalda Trumpa. W przestrzeni publicznej zapanowała dezinformacja i populizm, którymi posługują się także polscy politycy. To, oczywiście, przekłada się na życie dziewczyn. Sestr. W jaki sposób? Wiem, to może naiwne pytanie. Joanna Mosiej: One od początku, od kiedy tu przyjechały, są w stanie wielkiej niepewności. To utrzymuje się do dziś, a kto wie, może dziś jest nawet bardziej odczuwalna. Trudno cokolwiek planować w takiej sytuacji. Mówi się, że to jest rok, w którym wojna się zakończy. Ale jak ma się zakończyć? Trudno to przewidzieć przy działaniach Trumpa. A jeśli się zakończy, to co? Nie wszyscy mają do czego wracać – zakładając, że wracać chcą. A jeśli będzie zawieszenie broni?Joanna Mosiej: Na jak długo? Mają więc wracać do kraju, w którym znowu za pół roku wybuchnie wojna. Po drugie, wiele z tych osób po prostu już nie ma domu. Możesz to sobie wyobrazić?Myślę, że nikt, kto tego nie doświadczył, może doświadczyć ograniczeń wyobraźni.Joanna Mosiej: No właśnie. One żyją z dnia na dzień. Kobiety pracują, mają różne prace – jedne pracują w swoich zawodach, inne robią coś innego, opiekują się dziećmi, pracują w piekarni, sklepie, na infolinii. Pobierają, póki co, 800 plus, co dla wielu jest ogromnym wkładem w ich budżet. Wciąż słyszymy, że 800 plus dla ukraińskich rodzin kosztuje 2,8 mld złotych, ale mało kto chce mówić o tym, że Polska z tytułu obecności ukraińskich uchodźców w Polsce ma dodatkowe 15 mld złotych z podatków, co wprost przekłada się na wzrost PKB. Olena i Ania są właśnie takimi kobietami, jednymi z setek tysięcy. Mówmy o tym przy każdej okazji, nie tylko rocznicy. Pracują, zaczynają życie od nowa, starają się normalnie żyć, choć nikt nie wie, jak to się potoczy. Wojna się skończy? To wciąż abstrakcyjny termin, bo codzienności towarzyszy niepewność. To ona jest najtrudniejsza? Olena: My tu jesteśmy już trzy lata. Mamy swoich przyjaciół, swoje miejsca, nasze dzieci chodzą do szkoły. Tak wygląda integracja i teraz, żeby wrócić do domu, musimy przejść ten proces znowu, tylko że w odwrotną stronę. Ciągle czeka na mnie moje stanowisko w telewizji. Czy moje koleżanki i koledzy są z tego zadowoleni? Pewnie nie, bo jeśli wrócę, ktoś będzie musiał odejść. Ania: Wojna łamie psychikę, to normalne. Zastanawiasz się, co robić, co jeść, gdzie spać, gdzie uciekać. Myślę, czy wracać do Kijowa, czy nie wracać, co z moim mieszkaniem tam. To jest ciągła gonitwa myśli w głowie, a przy okazji martwisz się po prostu o ciepłą wodę w kranie. No i myślisz o tych, co tam zostali. Jak sobie z tym radzicie? Olena: Nijak. Jesteśmy w trybie przetrwania, nie zatrzymujemy się. Mam dużo pracy, na niej się skupiam. I na moim dziecku, żeby było mu tu dobrze. A tobie jest dobrze?Olena: Chyba tak. Nie zastanawiam się. Matka ma tak, że jak dziecku dobrze, to i jej dobrze. Co do powrotu, to nie wiem. Moje dziecko ma już tu przyjaciół, zintegrowało się, powrót oznaczałby kolejną wielką zmianę. Rewolucję. Ania: Oj dobrze. Trzeba iść do przodu, działać. Nie ma co myśleć, bo mogło być gorzej. A czy dajecie sobie prawo do narzekania, do złości? Czy może jest tak, że skoro jesteście tutaj, jest to 800 plus, jest bezpiecznie, jest praca i szkoła, to narzekać nie wypada, bo mogło być gorzej? Ania: Zawsze może być gorzej i zawsze można się na czymś zafiksować. Jakie macie plany na przyszłość? Olena: Nie mamy planów na za rok czy za na 10 lat. Mamy plany na jutro, na miesiąc. Ale tak sobie myślę, że może my jesteśmy złymi przykładami Ukrainy w Polsce, bo u nas w miarę dobrze, stabilnie. Jesteśmy trochę w bańce, mamy pracę, przyjaciół, jest w porządku. Może trzeba porozmawiać z tymi kobietami, które albo nie mają pracy, albo pracują w niskopłatnych zajęciach poniżej kwalifikacji? One mają inne problemy. Joanna Mosiej-Sitek: W Sestrach pokazujemy różne kobiety, różne historie. Chcemy zdjąć ten przestarzały stereotyp uchodźczyni w chusteczce na głowie, umęczonej, przestraszonej. Historie są różne. Także bardzo trudne. Ale Ukrainki w Polsce to są nowoczesne, w bardzo dużej mierze wykształcone kobiety, które mają w sobie ogromną determinację. A uchodźca ma, jak to mówi moja koleżanka, twarz dziecka w bluzie Abercrombie.Ania: Wiadomo, że Ukraińcy i Ukrainki od lat są w Polsce, przed wojną też przyjeżdżaliśmy do pracy. Moja mama jeździła, ale nie dała rady nauczyć się języka, tęskniła, trudno jej było. I wróciła. I ja ją rozumiem. Ja funkcjonuję zupełnie inaczej. My tutaj nie jechaliśmy z Ukrainy, żeby dostać pomoc humanitarną. My tu przyjechaliśmy, żeby łatwo było wrócić do kraju, do Ukrainy, gdyby coś się stało z naszymi rodzinami. Gdyby zadzwonili i powiedzieli, że ktoś zginął. Albo, że można wracać, bo wojna się skończyła i jest bezpiecznie. Jeśli tu zrobi się niebezpiecznie, wezmę dzieci i pojadę dalej. Ja będę wtedy wracać do Ukrainy, jeździć, pomagać, ale moje dzieci będą w miejscu, gdzie wojny nie będzie. Olena: Wiadomo, że najpierw myśli się o dziecku. U mnie było tak, że mama ze mną była przez jakiś czas w Polsce, potem wróciła do domu. Ojciec do mnie mówił, żeby zostawać w Polsce, bo w razie czego, to ktoś z nas, z naszej rodziny, zostanie żywy. Mówi, że jak słyszy drony, eksplozje, to spokojnie mu na duszy, że ja tu jestem. I żyję. Boicie się o nich? Olena: Pierwsze pół roku to ciągle dzwoniłam, pisałam. Sprawdzałam wiadomości. Myślę o nich ciągle, ale jestem spokojniejsza. Oni normalnie żyją, chodzą do kina, do teatru. Nie mogę się ciągle martwić, bo bym zwariowała. Nie ma czasu się martwić. A jest czas na marzenia? O czym marzycie teraz? Ania: Najbardziej marzę o końcu wojny, bo wszystkie moje marzenia będą możliwe do zrealizowania, jeśli nie będzie tej wojny. Myślę, że wszyscy mamy to samo marzenie, bo dopiero jak to się skończy, można iść dalej. Nie bać się o swoje dzieci, rodziców, nie myśleć, że ludzie codziennie giną.Olena: Chcesz, żeby było bezpiecznie. Ale to nie są czasy na nasze osobiste marzenia. Co jeszcze chciałybyście powiedzieć? Olena: Joanna często mówi, że trzeba myśleć o naszej wspólnej przyszłości. I trzeba budować naszą wspólną historię, nową wspólną historię Ukrainy i Polski. Trzeba pamiętać o Wołyniu, trzeba o tym rozmawiać. I zostawić za sobą, bo my w jednym kraju mieszkamy i będziemy mieszkać. Ktoś pojedzie dalej, ktoś wróci, ale większość zostanie. Niech nam się dobrze żyje. Braterstwo, siostrzeństwo? Ania: My to już brata mieliśmy, więc nie używajmy takich wielkich słów. Bądźmy po prostu dobrymi przyjaciółmi, tylko tyle i aż tyle. Dbajmy wszyscy o nasz dom, nawet jeśli dla niektórych to dom tymczasowy.