Jak ułożą się relacje mocarstw? Powrót Donalda Trumpa do Białego Domu oznacza nowe rozdanie w relacjach z drugim supermocarstwem – Chinami. Po czasach względnego spokoju i współpracy, gdy prezydentem był Joe Biden, jego następca wrócił do wojowania. Co to oznacza dla stron, ale przede wszystkim świata? Największe wyzwania stojące przed administracją Donalda Trumpa to ułożenie relacji przede wszystkim z Rosją, Chinami i uspokojenie sytuacji na Bliskim Wschodzie poprzez usunięcie Palestyńczyków z Palestyny. Do tego dochodzi realizacja rozbuchanych geopolitycznych ambicji Stanów Zjednoczonych między innymi wobec Grenlandii.Dla nas oczywiście kluczowa jest wojna w Ukrainie. Raczej pomijamy w kalkulacjach kwestię relacji amerykańsko-chińskich, które dla Waszyngtonu wydają się być ważniejsze. Z punktu widzenia Białego Domu agresja na Ukrainę jest awanturą dyktatora upadłego dawno mocarstwa.Rosja Władimira Putina nie ma takiego potencjału gospodarczego, żeby zagrozić dominacji USA. Nie produkuje niczego, co interesowałoby amerykańskiego klienta. Może co najwyżej podburzać sojuszników czy potencjalnych klientów.Wojna w UkrainieWojna w Ukrainie jest sprawą do rozwiązania bez zwłoki. Po pierwsze przyczyni się to do zbicia przez Trumpa niebagatelnego kapitału politycznego. Po drugie pozwoli szybciej dostać się do ukraińskich surowców, co zostało uzgodnione w prezydentem Wołodymyrem Zełenskim.„Deal” z Kijowem ma ogromne znaczenie dla Waszyngtonu. W ukraińskiej ziemi leżą złoża metali wartych 10-12 bilionów dolarów. Chrapkę na nie ma Putin, ale USA są przekonane, że mogą zrobić z nich lepszy pożytek. Na razie Trump oferuje pomoc wojskową o wartości 500 miliardów dolarów za dostęp do eldorado.Stawką są pokłady między innymi tytanu czy uranu, ale kluczowy wydaje się być lit. Eksperci szacują, że pod ziemią mogą się znajdować nawet 3 miliony ton tego metalu, nazywanego białym złotem. Odgrywa on kluczową rolę w zielonej transformacji, między innymi jako materiał do produkcji baterii litowo-jonowych, jest więc kluczowy dla branży elektromobilności.Lit to paliwo w wyścigu z najważniejszym konkurentem Stanów Zjednoczonych – Chinami. Właśnie Pekin to największa bolączka Waszyngtonu. Zagrażają nie tylko jego interesom w Azji, ale pozycji światowego hegemona. Mogą – i być może są na najlepszej drodze – stworzyć własny porządek świata.BRICS a dolarPrzepychanki gospodarcze już widzimy. Państwa BRICS, czyli między innymi Brazylia, Rosja, Indie, Chiny i RPA, rozważają wprowadzenie nowej waluty rezerwowej w miejsce dolara. Trump zagroził już, ze jeżeli to zrobią, nałoży na nie 100-procentowe cła.„Wymagamy od tych pozornie wrogich krajów zobowiązania, że nie stworzą nowej waluty BRICS ani nie wesprą innej waluty” – napisał. Stawka tego ruchu jest więc ogromna i Biały Dom doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Groźba może pomóc na krótszą metę. W dalszej perspektywie prezydent Xi Jinping woli prowadzić swoją grę.Jak zatem układają się relacje USA i Chin na starcie drugiej kadencji Trumpa w Białym Domu? Prezydent opowiedział w wywiadzie dla stacji Fox News, że po zaprzysiężeniu rozmawiał z chińskim przywódcą. Tradycyjnie nic konkretnego nie przekazał.– Tak się składa, że bardzo lubię prezydenta Xi. Uwielbiam z nim rozmawiać – mówił w wywiadzie dla Breta Baiera. – Rozmawiałem z nim i rozmawiam też z jego ludźmi. Cały czas się do mnie zgłaszają – przekonywał. Chwalił również „bardzo dobre stosunki osobiste” z Xi, mówiąc, że zna go „prawdopodobnie lepiej niż ktokolwiek inny w różnych częściach świata”.Rozmowa Trumpa i XiTrump nie ujawnił, kiedy doszło do tej rozmowy ani o czym rozmawiali przywódcy. Tym niemniej były to pierwsze oficjalnie potwierdzone rozmowy z Xi od czasu inauguracji jego prezydentury, do której doszło 20 stycznia.Pojawia się jednak pewien dysonans. Rzecznik chińskiego MSZ Guo Jiakun owszem potwierdził, że rozmowa miała miejsce, ale doszło do niej 17 stycznia, czyli przed zaprzysiężeniem. Guo zdradził, że poruszono różne kwestie – od handlowych, przez zamieszanie wokół TikToka po fentanyl. Nie sprecyzował, że jednym z tematów była Rosja, wspierana przez Chiny.Słowa Trumpa w wywiadzie – obojętnie kiedy była prowadzona rozmowa z Xi Jinpingiem – skierowane były bardziej do przeciętnego Amerykanina niż dla rynków. Prezydent, jak możemy domniemywać, starał się uspokoić i przekonywać, że wszystko załatwi i „Ameryka znów będzie wielka”, bo przecież tak dobrze dogaduje się z Xi.Wydaje się jednak, że to tylko pobożne życzenia. USA i Chiny wróciły na drogę wojny celnej. Na razie eskalacja trwa i pełnowymiarowa wojna – która miała miejsce podczas pierwszej kadencji Trumpa – wydaje się być kwestią czasu.Epidemia opioidowaTrump zaczął od obłożenia importowanych produktów z Chin 10-procentowymi cłami. Argumentował, że celem jest próba ograniczenia napływu fentanylu. Stąd bowiem pochodzi przede wszystkim narkotyk powodujący dziesiątki tysięcy zgonów w ogarniętej opioidową epidemią Ameryce.Chiny odpowiedziały nałożeniem ceł na amerykański eksport węgla, ropy naftowej, gazu ziemnego oraz pojazdów wysokoemisyjnych. Po nałożeniu przez Pekin ceł odwetowych Trump oświadczył, że „nie spieszy mu się” do kolejnej rozmowy z Xi.Chińskie MSZ wezwało natomiast do dialogu opartego na wzajemnym szacunku, bo wiadomo, że wzajemny szacunek jest kluczowym elementem chińskiej doktryny dyplomatycznej. Pekin potępił też jednostronne nałożenie ceł. Karuzela dopiero się jednak rozkręca.Trump włączył kolejne kraje w krucjatę wymierzoną rzekomo w fentanyl. Ogłosił więc nałożenie 25-procentowych ceł na produkty ze stali i aluminium z kilku krajów, w tym z Meksyku i Kanady, będącymi ich największymi dostawcami do USA.Później, owszem, zgodził się zamrozić cła nałożone na Kanadę i Meksyk na 30 dni po tym, gdy otrzymał zapewnienie, że Meksyk i Kanada wzmogą środki bezpieczeństwa na granicach, by ograniczyć przemyt narkotyków. Trump twierdzi bowiem, że tędy trafia do USA fentanyl z Chin. Cła nałożone na ChRL utrzymał.Warto zwrócić uwagę, że Trump podnosił znaczenie ceł jako narzędzia w negocjacjach handlowych. Rozumuje jak przy tym właściciel firmy nastawionej na doraźny zysk, a nie budowanie długotrwałych relacji. Ostatnio jednak jego ludzie sugerowali powrót do „Fazy 1”, czyli porozumienia z Chinami podczas pierwszej kadencji Trumpa z lutego 2020 roku.Było ono efektem i zakończeniem przedłużającej się wojny handlowej z USA z Chinami. Zobligowało Pekin do zakupu dodatkowych amerykańskich towarów o wartości 200 miliardów dolarów w okresie dwóch lat.Kradzież własności intelektualnejDo tego Chiny miały wzmocnić ochronę własności intelektualnej i ułatwić firmom z USA dostępu do chińskiego rynku. Nie wyeliminowało natomiast ceł nałożonych od 2018 roku. Podczas uroczystości podpisania dokumentu strony przekonywały, że rozwiązanie są korzystne dla USA, Chin oraz całego świata.Naturalnie przekonywano, że „Faza 1” za stanowi ważny pierwszy krok w dalszych rozmowach handlowych między stronami. Te lepiej lub gorzej rozwijały się podczas prezydentury Joe Bidena, ale początek kadencji Trumpa to cofnięcie w rozwoju, choć może są to przymiarki to nowego rozdania. Rzeczniczka Białego Domu Karoline Leavitt zdradziła w zeszłym tygodniu w rozmowie ze stacją Fox News, że Xi skontaktował się z Trumpem w celu omówienia taryf i – jak się wyraziła – „być może rozpoczęcia negocjacji”.Również w zeszłym tygodniu dziennika „The Wall Street Journal” przekazał, że Chiny planują zaproponować wznowienie rozmów w sprawie ponownego wdrożenia „Fazy 1”. Pekin miał też zobowiązać się do powstrzymania od dewaluacji jena co odbiłoby się negatywnie na imporcie do USA.Powołując się na źródła zaznajomione ze sprawą, „WSJ” poinformował, że Pekin rozważa także zwiększenie inwestycji w amerykańskim sektorze produkcji akumulatorów do pojazdów elektrycznych. Pojawiło się również zapewnienie o ograniczeniu eksportu prekursorów fentanylu.Cele geopolityczneWydaje się, że Trump może odtrąbić sukces i na pewno to zrobi. Wszelkie ustępstwa ze strony Chin oznaczają, że Pekin poważnie traktuje Stany Zjednoczone i liczy się z nimi. Jest to szczególnie ważne w kontekście geopolitycznych celów obu krajów, czy będą się na siebie oglądały podejmując różne przedsięwzięcia.Niestety, cele te są rozbieżne, a że siła stoi przed prawem wydaje się, że bliżej ich realizacji są Chiny. Testem dla Waszyngtonu w tej kadencji będzie przede wszystkim utrzymanie partnerstwa z Tajwanem, na który ostrzy sobie zęby od lat Pekin.Chiny uważają Tajwan za „zbuntowaną prowincje” i grożą jego zajęciem. Regularnie przeprowadzają manewry wojskowe wokół niej, symulując między innymi działania desantowe. Poprzednia administracja w Waszyngtonie stała na straży bezpieczeństwa Tajpej, nie wiadomo, czy obecnej starczy determinacji. Trump postrzega stosunki międzynarodowe w kategoriach ekonomicznych – przycisnę przeciwnika to będę miał zysk, wygram, „deal” musi być dobry przede wszystkim dla mnie. To sposób działania autokratów. Dyplomacja polega przede wszystkim na wysyłaniu sygnałów. Oczywiście na ONZ mocarstwa już się nie oglądają, ale oby te niepoważne żądania Trumpa, by Dania oddała Grenlandię nie były sygnałem dla Chin, że oto pora zająć Tajwan.