Pomysły małe i duże. Donald Trump wszedł do Białego Domu z misją, by „uczynić Amerykę znów wielką”. Wiele wskazuje na to, że potraktował swoją obietnicę bardzo dosłownie: i choć w aneksję Kanady czy Grenlandii wierzy niewielu, nikt do końca nie wie, w co właściwie gra nowy-stary prezydent USA. A stawka jest przecież bardzo wysoka. Gdy Donald Trump wygrywał wybory prezydenckie po raz pierwszy, przeprowadzka do Białego Domu zdawała się być celem samym w sobie. Miał dobrą kampanię, niezłe pomysły, ale gdy objął urząd, nie do końca radził sobie z wyzwaniem, przed którym stanął. Krytycy, również wewnątrz partii, zarzucali mu, że otoczył się niewłaściwymi ludźmi, że rozpoczął kadencję „nieprzygotowany”, a wszelkimi jego działaniami kierował chaos. Efekt? Gdy cztery lata później opuszczał Waszyngton, był jednym z najgorzej ocenianych prezydentów w historii.Wrócił jeśli nie „silniejszy” to na pewno „sprytniejszy”. Politycznie sprawny, bardziej doświadczony, choć wciąż nieokiełznany. Trudno się dziwić: w 2016 roku wielu Republikanów, w tym najbardziej prominentni członkowie partii, nie bali się stawać w opozycji do Trumpa. Mniej i bardziej otwarcie przyznawali, że nie jest jednym z nich, a jeśli jest – to na pewno „nie do końca”. I że z wieloma pomysłami kontrowersyjnego prezydenta się nie zgadzają. Teraz takich ograniczeń nie ma. Trump wszedł do Białego Domu z przytupem, z ogromnym poparciem i nawet jeśli komuś nie do końca podobają się jego pomysły, to nie ma mowy, by mówił o tym otwarcie. To się, tak zwyczajnie, nie opłaca. Czytaj również: Rosjanie atakują przy polskiej granicy. F-16 w powietrzuRobi i mówi, co chce, otacza się kim chce, a wszelkie nominacje do prezydenckiego sztabu – nawet te najbardziej kontrowersyjne, jak Roberta Kennedy’ego czy Tulsi Gabbard – przechodzą niemal bez echa. „Make America Great Again”W trakcie głośnej kampanii Trump jeździł od stanu do stanu, od miasta do miasta, obiecując rodakom, że nie będą dłużej biernie przyglądać się temu, jak Chiny odbierają im miano „światowej potęgi”. Że Waszyngton przestanie być „sponsorem” bezpieczeństwa Europy i krajów, które – według niego – „nie dają nic w zamian”. I wreszcie: że uszczelni granice, wypędzi nielegalnych imigrantów i ograniczy liczbę popełnianych przez nich przestępstw. Do roboty zabrał się od razu. Nie 20 stycznia, kiedy uzyskał oficjalną nominację, ale jeszcze w listopadzie, tuż po efektownej wygranej w wyborach. Minęły trzy miesiące, a politycy i eksperci zaczęli otwarcie mówić o „efekcie Trumpa” – o tym, jak spektakularnej kalibracji spojrzenia na świat dokonali biznesmeni, prezydenci i premierzy, wiedząc, że lada moment 78-latek wróci do Białego Domu.W Europie wzrosły naciski na to, by wszystkie kraje wydawały co najmniej 4 proc. PKB na zbrojenia (w samej tylko Unii Europejskiej wymogu nie spełnia aż dziesięć) – po to, by nie być w pełni uzależnionym od amerykańskiego „parasola”. Napięcia na Bliskim Wschodzie osłabły, bardziej niż kiedykolwiek realny wydaje się pokój pomiędzy Ukrainą a Rosją, coraz więcej krajów, w tym Niemcy, mniej przychylnym okiem spogląda też na rozmaite porozumienia klimatyczne. Wisienka na torcie? Mark Zuckerberg, szef Mety, który zupełnie znienacka ogłosił, że Facebook „zmienia kierunek”, ogranicza cenzurę i rezygnuje z kontrowersyjnego programu fact-checkingu. Wszystko po to, by móc zasiąść przy jednym stole z Trumpem. Czytaj również: Zaskakujący sondaż. To nie Nawrocki jest najbliżej TrzaskowskiegoAle prezydentowi to wcale nie wystarcza. Obiecał, że „Ameryka będzie wielka”, więc robi wszystko, by nie tylko o nim, ale i o USA było bardzo głośno. W ciągu kilkunastu dni od objęcia urzędu zdążył już porwać się na Grenlandię, Kanadę, Panamę, ukraińskie surowce, TikToka, a ostatnio Meksyk czy całą Unię Europejską. Co z tego wynika i dokąd to wszystko prowadzi? Przeanalizowaliśmy najciekawsze i najgłośniejsze pomysły Trumpa. Czy USA kupią Grenlandię?To, że Stany Zjednoczone powinny kupić Grenlandię, Trump sugerował już w 2019 roku. Ale nie był pierwszy. Prawie 80 lat temu targu próbował dobić prezydent Harry Truman: 100 milionów dolarów w złocie jednak nie wystarczyło. „Na pocieszenie” stworzyli tam bazę wojskową Pituffik, kluczową dla wczesnego ostrzegania o pociskach balistycznych i nadzoru kosmicznego, utrzymywaną do dziś. Czy tym razem dopną swego? Mało prawdopodobne. Grenlandia, choć formalnie pozostaje częścią Królestwa Danii, od 1979 roku cieszy się szeroką autonomią, a od 2009 roku ma prawo do ogłoszenia niepodległości – o ile zgodzą się na to zarówno mieszkańcy wyspy, jak i duński parlament. Co więcej, sami Grenlandczycy wielokrotnie odrzucali możliwość przejęcia przez USA. „Nie można kupić ludzi ani kraju. Nie zamierzamy ponownie stać się kolonią” – mówił były premier autonomicznego rządu Kuupik Kleist. Grenlandia ma jedne z największych na świecie złóż surowców, kluczowych dla nowoczesnych technologii i zbrojeniówki: cynk, złoto, rudy żelaza i metale ziem rzadkich. To dlatego w ostatnich latach UE, Chiny i USA zwiększyły swoje zaangażowanie na wyspie – Waszyngton już w 2018 roku naciskał na Danię, by zablokowała chińskie inwestycje w grenlandzkie lotniska.Pomysł Trumpa, by USA „przejęły” Grenlandię, to bardziej element strategii politycznej niż realny scenariusz. Dania, UE i Grenlandczycy nie zgodzą się na sprzedaż wyspy, ale Amerykanie nadal będą zwiększać swoje wpływy – wojskowe i gospodarcze. Kiedy koniec wojny na Ukrainie? Gdy Trump wrócił do Białego Domu, stało się jasne, że amerykańska polityka wobec Ukrainy ulegnie zmianie. Od początku mówił, że jego celem nie jest dalsze finansowanie wojny, lecz jej szybkie zakończenie. Problem w tym, że nikt do końca nie wie, jak zamierza to osiągnąć. Choć w kampanii zapowiadał, że „zakończy wojnę w jeden dzień”, jego nowy wysłannik ds. Rosji i Ukrainy, gen. Keith Kellogg, doprecyzował, że Stany Zjednoczone chcą doprowadzić do rozwiązania w ciągu 100 dni.Strategia Trumpa nie zakłada jednak bezwarunkowego wsparcia Kijowa. W styczniu prezydent otwarcie stwierdził, że „Ukraina powinna zabezpieczyć wsparcie ze strony USA, oferując swoje rzadkie minerały” – czyli kluczowe surowce, takie jak lit, tytan i grafit, niezbędne dla amerykańskiego przemysłu. Czytaj również: Miliony w bitcoinach leżą pod śmieciami. Mężczyzna chce odkupić wysypiskoI choć pomysł spotkał się z krytyką ze strony europejskich liderów (kanclerz Niemiec nazwał tę politykę „skrajnie egoistyczną”), w Kijowie dość szybko go podchwycono. Minister energii Herman Hałuszczenko w liście do nowego sekretarza ds. energii USA Chrisa Wrighta zaoferował strategiczne partnerstwo w sektorze wydobywczym.Największe obawy budzi jednak to, na jakich warunkach Trump zamierza zakończyć wojnę. Ukraina nadal traci teren – Rosja kontroluje już około 20 proc. jej terytorium, w tym Krym i część Donbasu. Kijów jest pod presją, by usiąść do rozmów, ale Kreml nie wydaje się zainteresowany kompromisem. W tej sytuacji wielu obawia się, że Trump, chcąc szybko odciąć się od konfliktu, będzie skłonny forsować rozwiązanie korzystne przede wszystkim dla Moskwy.TikTok będzie amerykański?TikTok od dawna był na celowniku amerykańskiej administracji, a Trump, wracając do władzy, ponownie postawił sprawę jasno: „Chińska aplikacja nie może kontrolować danych amerykańskich użytkowników”. W pierwszych tygodniach prezydentury pojawiła się nowa koncepcja – rządowy fundusz majątkowy, który umożliwiłby państwowe przejęcie TikToka i włączenie go do infrastruktury kontrolowanej przez USA.Czytaj też: Musk chce kupić OpenAI. Altman zaproponował kupno platformy XPomysł wzbudził mieszane reakcje – Republikanie, tradycyjnie sprzeciwiający się państwowej ingerencji w rynek, podzielili się w opiniach. Niektórzy popierają przejęcie aplikacji jako element strategii ochrony danych, inni widzą w tym niebezpieczny precedens, który uderza w wolny rynek. Demokraci ostrzegają z kolei przed możliwością wykorzystania platformy do politycznej cenzury.W tle tych działań pozostaje wojna handlowa z Chinami, którą Trump wznowił niemal natychmiast po objęciu urzędu. Nowe cła na chińskie towary o wartości 500 miliardów dolarów budzą obawy inwestorów, a Pekin przygotowuje się do kroków odwetowych.Wojna celna z Meksykiem i Europą?Ale Trump nie poprzestał na Chinach. Już w pierwszych dniach urzędowania zapowiedział 25-procentowe cła na produkty z Kanady i Meksyku, jeśli oba kraje nie zaostrzą kontroli migracyjnej. Groził również nowymi taryfami na europejską stal i aluminium. „Jeśli UE chce wojny handlowej, możemy jej ją dać” – oświadczył podczas jednego z wystąpień.Unia Europejska błyskawicznie odpowiedziała ostrzeżeniem o krokach odwetowych. „Nie pozwolimy, by Ameryka jednostronnie dyktowała warunki” – stwierdziła Ursula von der Leyen, szefowa Komisji Europejskiej. Meksyk natomiast zapowiedział, że jeśli taryfy faktycznie wejdą w życie, rozważy ograniczenie współpracy w kwestiach granicznych.Zobacz również: Trump straszy cłami na stal i aluminium. Jak to się odbije na Polsce?W co gra Trump? Nie Iran, nie Irak i nie Arabia Saudyjska, lecz Kanada i Meksyk to dwaj najwięksi eksporterzy ropy do USA. To nie tak, że Trump może dowolnie dyktować im warunki i patrzeć, jak oba kraje podporządkowują się jego pomysłom. Ale czy naprawdę zależy mu na ustanowieniu wysokich ceł? Eksperci – a przynajmniej zdecydowana ich większość – uważają, że nie. Wszystko to już widzieliśmy, straszenie cłami i karami to „biznesowa codzienność” nowego-starego prezydenta, który lubuje się w testowaniu granic i sprawdzaniu, kto i kiedy powie „stop”. „To klasyczna zagrywka biznesowa – stawiasz nierealne żądania, a potem schodzisz do bardziej akceptowalnych warunków” – ocenił Robert Lighthizer, były przedstawiciel handlowy USA w administracji Trumpa.Czytaj też: Oszustwo „na ministra obrony Włoch”. Pomogła sztuczna inteligencjaPodobnie wyglądało to w przypadku Chin w latach 2018-2019. Wówczas Stany Zjednoczone nałożyły ogromne cła na tamtejsze towary, ale po miesiącach negocjacji doszło do porozumienia, w ramach którego Pekin zgodził się zwiększyć import amerykańskich produktów rolnych i energetycznych. Tyle że tamta umowa przestała obowiązywać po przejęciu władzy przez Joe Bidena – teraz Trump najwyraźniej zamierza rozegrać tę partię od nowa. Co dalej?Wojna celna może zmusić Kanadę, Meksyk i UE do reakcji. Chiny już teraz rozważają ograniczenie eksportu kluczowych surowców, takich jak wolfram, a Unia Europejska mogłaby nałożyć sankcje na amerykańskich gigantów technologicznych. Jednak świat ma ograniczone narzędzia nacisku – amerykański rynek pozostaje największym odbiorcą towarów eksportowanych przez Europę, Meksyk i Chiny.Pytanie brzmi, czy Trump rzeczywiście zdecyduje się na otwartą wojnę handlową, czy – jak w przeszłości – ograniczy się do głośnych gróźb, które później zamieni w wynegocjowane ustępstwa. W 2019 roku jego polityka celna doprowadziła do wzrostu cen w USA i nie przyniosła zakładanych efektów gospodarczych. Tym razem prezydent może liczyć na więcej posłuszeństwa ze strony partnerów – ale czy rzeczywiście będzie chciał w pełni wykorzystać swoją przewagę?Jedno jest pewne: świat ponownie musi nauczyć się funkcjonować w rzeczywistości, w której kluczowe decyzje w Waszyngtonie podejmowane są w sposób równie pragmatyczny, co chaotyczny. Czy tym razem w tym szaleństwie będzie metoda?Zobacz też: Gorący kartofel dla Amerykanów. „Nie palę się do przejęcia”