Jak do tego doszło? Plotkuje się, że ma problemy z alkoholem. Że jest za gruby, że nie dba o siebie, że lada moment jego ciało, choć nie skończył jeszcze 26 lat, zacznie odmawiać posłuszeństwa. Jak inaczej nadać sens temu, że Luka Doncić trafił do Los Angeles Lakers? Próbują wszyscy, pokaże, jak zwykle, czas. Ta wymiana wstrząsnęła światem. Przekładając na język „niedzielnych kibiców”: to trochę tak, jakby u progu wielkiej kariery, Chicago Bulls zdecydowali się oddać 25-letniego Michaela Jordana za sporo starszego, zmagającego się z kontuzjami weterana. Jakkolwiek absurdalnie to brzmi: stało się.Dallas Mavericks oddali Lukę Doncicia do Los Angeles Lakers, dostając w zamian wybór w pierwszej rundzie draftu i Anthony’ego Davisa. Davis to zawodnik wspaniały, wybitny, jeden z najlepszych podkoszowych ostatniej dekady. Kłopoty są dwa: ma już 31 lat i zdecydowanie bliżej mu końca kariery niż czasów świetności. Choć rozgrywa wspaniały sezon, ma średnie statystyki na poziomie double-double i zdarza mu się wygrywać mecze w pojedynkę, jest też tykającą bombą – w całej karierze nie rozegrał żadnego pełnego sezonu, a problemy ze zdrowiem dokuczają mu w najbardziej newralgicznych momentach.Po co więc Mavericks to zrobili? Odpowiedzi, choć wymyślane trochę na siłę, mogą być trzy.Pierwsza: bo defensywa wygrywa mistrzostwa. Tak całą wymianę tłumaczył zresztą pociągający w Dallas za sznurki Nico Harrison. Davis to, w przeciwieństwie do Doncicia, znakomity obrońca, który w pojedynkę odstrasza rywali przed zbliżaniem się do „pomalowanego”. Słoweniec ma wiele talentów, w ataku potrafi zrobić wszystko, ale defensywa na pewno jest jego piętą Achillesową. W parze z Kyriem Irvingiem, rozgrywającym Mavericksem, a także grającym na „dwójce” Klayem Thompsonem, nie stanowili – delikatnie rzecz ujmując – trio nie do przejścia. Druga: Doncić i tak nie zostałby w Dallas. To wytłumaczenie najbardziej racjonalne. 25-latkowi za rok kończy się kontrakt, a zainteresowanie jego usługami wykazałby każdy klub w NBA. Każdy. Dallas mieliby pewną przewagę w negocjacjach: jako jedyni mogliby zaoferować mu kontrakt w typie „super max”, czyli wart aż 350 milionów dolarów za 5 lat gry, ale i to wcale nie musiałoby przekonać go do pozostania w Teksasie. W mediach pojawiały się kontrolowane przecieki, że Doncić ciepło patrzy m.in. w stronę Miami czy Los Angeles właśnie: rynków większych, bardziej popularnych, na których – siłą rzeczy – znacznie więcej może zarobić poza parkietem. A skoro i tak miałby odejść, za nic, za darmo, to czemu nie zgarnąć za niego zawodnika tak fantastycznego jak Davis?Trzecia: Doncić ma problemy. Mówi się o tym, że jest wysoko funkcjonującym alkoholikiem, że nie trzyma diety, że jego ciało się rozpada, a w perspektywie trzech-czterech lat to szefowie Mavericks będą śmiali się ze wszystkich, a nie odwrotnie. Słoweńcowi, owszem, zarzuca się nie najlepsze prowadzenie, ale cóż z tego, skoro niemal w pojedynkę poprowadził Mavericks do finałów NBA w zeszłym roku? Poza tym, jak sam zapowiada, „problemów nie ma, ale takie słowa są dla niego wyłącznie motywacją”. Jeśli z nadwagą, w dodatku nietrzeźwy, wyczynia na parkietach takie rzeczy, to co będzie jak zacznie prowadzić się dobrze? Ile by odpowiedzi nie wymyślać, na pierwszy rzut oka nic nie wskazuje na to, by działania Mavericks miały sens. Bo jeśli poprawna jest odpowiedź pierwsza: można było w tej układance wymienić dowolny klocek, ale nie Doncicia. To generacyjny talent, zawodnik „jeden na milion”, w trójce najlepszych obecnie (i pewnie przez kolejnych kilka lat) w lidze.Jeśli poprawna jest odpowiedź druga: można było dostać za niego więcej. Davis jest wspaniały, ma, jako koszykarz, prawie wszystko, ale ma też mało perspektywiczny PESEL. Szefowie klubów w całej lidze oburzają się, że nawet nie dostali szansy, by pokazać, jak bardzo zależy im na Słoweńcu. Co więcej: krążą plotki, że Lakers w trakcie negocjacji znacząco zbili z ceny… A co jeśli poprawna jest odpowiedź trzecia? Znów: można i trzeba było za Doncicia dostać więcej. Nawet jeśli „defensywa wygrywa mistrzostwa”, nawet jeśli Harrison szanuje i ceni Anthony’ego Davisa. Nie ma takiej instancji, nie ma takiego koszykarskiego sądu, który – przynajmniej na ten moment – przyznałby Dallas rację.Życie bez LeBrona?Paradoks całej sytuacji polega na tym, że choć Lakers wygrali tę wymianę, choć dostali lepszego koszykarza, na pewno bardziej przyszłościowego, to… mogą być w tym sezonie słabsi od Mavericks. Może będą słabsi też w kolejnym. Wszystko przez to, że Słoweniec do obecnej drużyny z Los Angeles średnio pasuje. Dubluje się, w pewnym sensie, z LeBronem Jamesem: i pozycjami, i repertuarem zagrań. Obaj są świetni w ataku, obaj mają potężne dziury w obronie (u LBJ to kwestia przede wszystkim metryki: ma 40 lat i gdzieś, kiedyś musi oszczędzać siły). To dwie wielkie gwiazdy, dwaj wybitni koszykarze, ale żeby to „zagrało” potrzeba jeszcze kilku ruchów. Czy Lakers je zrobią? Oto jest pytanie. To, że James wciąż gra w koszykówkę, to już duży wyczyn. Wielu zawodowców w jego wieku to już najczęściej „byli zawodnicy”, którzy nie mogą rano podnieść się z łóżka, a bóle kolan czy pleców uniemożliwiają im wykonywanie prostych czynności. LeBron zakrzywia rzeczywistość. To trochę tak, jakby Cristiano Ronaldo – uznawany przecież za tytana pracy i wzór profesjonalizmu – wciąż był pierwszoplanową postacią Realu Madryt. On gra w Arabii Saudyjskiej, James w największym koszykarskim klubie świata.Ale James nie jest już aż taką siłą, jaką był choćby pięć lat temu, gdy w pojedynkę mógł prowadzić klub do wielkich sukcesów. Dość powiedzieć, że wśród kibiców Lakers nie brakuje głosów, że… powinno się go wymienić, dopóki jeszcze cokolwiek można za „Króla” dostać. Może tak by się właśnie stało, gdyby nie fakt, że James – jako jeden z dwóch koszykarzy w NBA (drugim jest… Bradley Beal z Phoenix Suns) – ma w kontrakcie tzw. no-trade clause, co oznacza w praktyce, że nigdzie nie można go oddać, jeśli sam nie wyrazi na to zgody. A wszystko wskazuje na to, że w Los Angeles mu się podoba.Przyszłość jest jasnaCo więc czeka Lakers? Rok-dwa zgarniania milionów za bilety, koszulki i prawa telewizyjne. W międzyczasie: szukanie opcji na przyszłość, próba zadowolenia Doncicia i przekonania go, że powinien zostać w Kalifornii na kilka kolejnych lat. Że może tam sięgnąć po upragnione mistrzostwo i żyć najlepszym koszykarskim życiem. Lakers mogą i powinni próbować wygrywać już teraz, jeśli Jamesa rzeczywiście nie da się wymienić. To oznaczałoby pozbycie się ostatnich dwóch-trzech względnie wartościowych zawodników z zespołu: młodego Austina Reavesa i jeszcze młodszego Daltona Knechta. Drużynie potrzebny jest zawodnik wysoki, podkoszowy, najlepiej taki, który potrafi bardzo dobrze bronić. Przydałby się też rozgrywający, który nie musi mieć piłki (tę i tak zabierać będą sobie wzajemnie LeBron z Luką), ale za to dobrze rzuca i pracuje w defensywie. Dwa ruchy mogą sprawić, że Jeziorowcy zaczną się liczyć w walce o tytuł. Zwłaszcza, że trener JJ Redick wykonuje w klubie świetną pracę: po niemrawym początku, zespół jest już piątą siłą Konferencji Zachodniej.Czy jednak… warto się starać? Czy warto pociągać za sznurki już teraz, ryzykować przyszłość, pozbywać się perspektywicznych zawodników, by 40-letniemu LeBronowi Jamesowi dać jeszcze jedną realną szansę na tytuł? Przed tym pytaniem stoją teraz decydenci w Los Angeles. Lakers, nawet z dwoma nowymi nabytkami, nawet z trzema, wciąż nie wydają się dość mocni, by choćby myśleć o rywalizacji z Oklahoma City Thunder, Boston Celtics czy Cleveland Cavaliers – trzema faworytami do mistrzostwa. A skoro szans raczej nie ma, może warto poczekać rok-dwa, uwolnić się od potężnego kontraktu Jamesa i zobaczyć, ile gwiazd zechce przyjść do LA tylko po to, by ramię w ramię z Luką Donciciem walczyć o rzeczy wielkie? To będzie ekscytujący czas w największym mieście Kalifornii: zarówno na parkiecie, jak i poza nim. Niezależnie od tego, co wydarzy się w najbliższych tygodniach i jaką decyzję podejmie LeBron (oraz władze klubu), trzeba postawić sprawę jasno: Lakers dostali, może nie „za darmo”, ale na pewno w sporej promocji, gwiazdę i lidera na kolejnych 10 lat. Był Wilt Chamberlain, był Kareem Abdul-Jabbar, był Magic Johnson, byli Shaquille O'Neal i Kobe Bryant, był LeBron James, jest Luka. Znów wygrali, znów są i będą wielcy, a cała liga może im tylko zazdrościć.