„Osłabiono autorytet ministry”. Edukacja zdrowotna, czyli nowy przedmiot w szkołach, po naciskach wewnątrz samej koalicji rządzącej, ma być nieobowiązkowy. – To osłabienie nie tylko pozycji samej Barbary Nowackiej, ale całego resortu. A przy okazji całej dyskusji wokół edukacji – mówi dr Iga Kazimierczak, pedagożka, wykładowczyni Uczelni Korczaka Najpierw Barbara Nowacka, ministra edukacji i z Koalicji Obywatelskiej, ogłosiła, że trwają pracę nad nowym przedmiotem, edukacją zdrowotną, który ma zastąpić wychowanie do życia w rodzinie. Mówiła, że jest on potrzebny, jego program jest szeroko konsultowany, a sam przedmiot będzie obowiązkowy. Resort edukacji argumentował, że żyjemy w rzeczywistości, w której dzieci i młodzież zmagają się z wyzwaniami dotyczącymi zdrowia psychicznego, zaburzeń odżywiania, przemocy (różnymi jej rodzajami) i brakiem wiedzy, także tej w zakresie edukacji seksualnej. I właśnie to stało się zarzewiem sporu. Jak podkreślała ministra edukacji Barbara Nowacka, nauka miała odbywać się w sposób „całościowy”.Zobacz także: Nowacka koryguje błąd rzeczowy. „Ktoś znów pomylił MON z MEN”– Jeżeli nie zacznie się tej edukacji już w szkole, to potem będziemy oglądali społeczeństwo coraz bardziej nieświadome, jak zapobiegać chorobom, jak przeciwdziałać skutkom, chociażby braku ruchu, jak reagować w sytuacjach kryzysowych – mówiła Nowacka podczas konferencji prasowej, na której wystąpiła wspólnie z ministrą zdrowia Izabelą Leszczyną i ministrem sportu Sławomirem Nitrasem. Za duże obciążenie programu– Edukacja seksualna ma fundamentalne znaczenie nie tylko w zakresie przeciwdziałania przypadkom wykorzystywania seksualnego, ale także wyposaża dzieci i młodzież w konkretne narzędzia, które pozwalają skutecznie stawiać granice i reagować, kiedy ktoś je przekracza – mówiła nam Joanna Gzyra-Iskandar z Feminoteki, jednej z tych organizacji pozarządowych, które konsultowały przygotowywany projekt zajęć szkolnych o zdrowiu. W grudniu ubiegłego roku do sprawy nowego przedmiotu odniosła się Rzeczniczka Praw Dziecka, prawniczka Monika Horna-Cieślak, która uważa, że przedmiot należy wprowadzić, ale później. W swoim stanowisku zwróciła uwagę zarówno na fakt, że dodatkowy przedmiot zwiększy wymiar obowiązkowych zajęć, wskazując, że uczniowie i uczennice i tak narzekają już na nadmierne obciążenie, jak i na kwestię przygotowania nauczycieli.Zobacz też: Protesty w Serbii. Studenci zablokowali mosty w Nowym SadzieNieprzygotowani nauczyciele nie zaangażują uczniów „Treści przewidziane w projekcie podstawy programowej wydają się odpowiadać wymogom współczesności i wyzwaniom, które stoją przed młodzieżą, a jednocześnie powinny one okazać się atrakcyjne dla uczniów. Aprobująco należy przy tym odnieść się do wprowadzenia działań obywatelskich uczniów jako jednego ze sposobów służących osiąganiu określonych w podstawie programowej celów kształcenia” – pisała do ministry edukacji Monika Horna-Cieślak. Podkreślała przy tym, że niezwykle istotne jest wzmacnianie partycypacji dzieci i młodzieży w przestrzeni społecznej, obywatelskiej.„Zważywszy na to, że edukacja zdrowotna ma być nauczana już od 1 września 2025 r., mało realne wydaje się, aby wszyscy chętni nauczyciele mogli w sposób dostateczny przygotować się do prowadzenia nowego przedmiotu. To również czynnik, który może wpłynąć na odbiór przez uczniów tego nowego przedmiotu i ich zaangażowanie w uczenie się treści na nim przedstawianych” – dodała, wskazując, że dobrym rozwiązaniem byłoby odroczenie tej kwestii. Tak, by dać wszystkim – nauczycielom, uczniom i rodzicom – więcej czasu. Podjęto jednak inną decyzję: edukacja zdrowotna będzie przedmiotem nieobowiązkowym. Oznacza to, że jego ranga drastycznie spadnie.Wyszło niezręcznieDlaczego to może być problemem? – W podstawie programowej tego przedmiotu zawarte są ważne tematy, w tym kwestia komunikacji asertywnej, przemocy cyfrowej czy badań profilaktycznych – tłumaczy dr Iga Kazimierczak, pedagożka z Uczelni Korczaka. – Pojawiały się głosy, że te zagadnienia obecne są także w innych przedmiotach. Jednak wyodrębnienie edukacji zdrowotnej jako osobnego przedmiotu miało znaczenie symboliczne, nadawało tematom profilaktyki inną rangę. Ten fakt podkreślały także środowiska lekarskie. Teraz, jako zajęcia nieobowiązkowe, tematy zawarte w edukacji zdrowotnej, będą drugorzędnymi.Czytaj również: TVP nadal gra z WOŚP. Wylicytuj pamiątki i wyjątkowe chwile!Ekspertka podkreśla, że na stole, przy którym podejmowano decyzje, leżała inna propozycja – ta sformułowana przez RPD Monikę Horną-Cieślak. Dr Kazimierczyk: – Fakt, że ministra wycofała się ze swoich deklaracji o tym, że przedmiot będzie obligatoryjny, wygląda niezręcznie. Bardzo mocno broniła swojego pomysłu, wskazując m.in. ministrowi Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi, że to nie jest jego kompetencja.Podważany autorytet ministry Nowackiej Tyle że potem swoje zdanie wyrazili premier Donald Tusk i kandydat na prezydenta Rafał Trzaskowski. – Dobrowolność jest chyba tutaj dobrym rozwiązaniem – powiedział szef rządu, podkreślając, że to „bardzo źle wpływa na nasze życie publiczne”, kiedy dzieci stają się przedmiotem politycznej wojny. Trzaskowski stwierdził, że edukacja zdrowotna jest potrzebna, ale nie powinna być obowiązkowa.– Ministra stała jednak na stanowisku, że decyzje co do przedmiotu podejmowane są w MEN. Cała sytuacja wygląda jednak tak, jakby decyzja o jednej z ważniejszych zmian w nowym roku szkolnym, została podjęta z pominięciem odpowiedzialnej za resort ministry Nowackiej. To działanie osłabiło jej autorytet w środowisku nauczycielskim – twierdzi Kaźmierczyk. Ekspertka podkreśla, że w planowaniu zmian w edukacji ciągle brakuje strategii. – Wciąż nie wiemy, czym ma być edukacja w Polsce w 2027 czy 2030 roku – podsumowuje.Zobacz też: Wystarczy kilka minut. Bez tego wniosku rodzice stracą pieniądze