Autorką Magdalena Karpińska. – My z tego obozu nie wyszliśmy. My w tym obozie ciągle jesteśmy. Tego się nie da zapomnieć – mówi w rozmowie z TVP Bogdan Bartnikowski, który w 1944 r. w wieku 12 lat został uwięziony w obozie Auschwitz-Birkenau. – Ten obóz i te przeżycia w nas żyją. Pomimo tylu lat. To bardzo trudne ciągle wracać i opowiadać o tej tragedii – mówi Bogdan Bartnikowski. – Z tego naszego przedziału z warszawskiego transportu, w którym było około 150 chłopaków w wieku 10-15 lat, to żyję jeszcze chyba tylko ja. Jeden z nich mi jeszcze towarzyszył do ubiegłego roku. On się szykował, że teraz w 2025 r. weźmie udział w uroczystościach w Auschwitz-Birkenau. Niestety nie dożył – dodaje Bartnikowski.Wspomina, że „to była ważna przyjaźń”. – Poznaliśmy się w Birkenau, kiedy spaliśmy obok siebie na obozowej drewnianej pryczy przez kilka miesięcy. Razem pięciu chłopaków na jednej pryczy. Ściśnięci niczym ryby w puszce. W obozie nie mieliśmy nazwisk - mieliśmy numery – mówi.– Miałem 12 lat. To był pierwszy transport ludności cywilnej Warszawy z powstania warszawskiego do obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Od razu rzucały się w oczy - chociaż to była noc - dwa wielkie kominy, które buchały płomieniem, wysoko, na parę metrów, i był niesamowity odór w powietrzu. Trudno było oddychać. Nie wiedziałem, że były to krematoria, w których spalało się ludzi. Zorientowałem się dopiero po kilku godzinach, gdy jeden z kolegów spytał się dozorcy więźniów: „Kiedy my na wolność wyjedziemy, panie kapo? My dziećmi jesteśmy”. W odpowiedzi usłyszał śmiech i słowa: „Widzisz te kominy? Stąd na wolność to wychodzi się tylko przez komin. Stąd nie ma innego wyjścia” – wspomina pan Bogdan.Zobacz także: Premier Tusk: Zło, przemoc i pogarda nie mogą ponownie zatriumfowaćKolega z pryczy Po wojnie powrócił do Warszawy i zamieszkał z matką u ciotki. Kontynuował naukę w Państwowym Gimnazjum i Liceum im. Stefana Batorego. – Któregoś dnia dyrektor przyprowadził chłopaka. Okazało się, że był to Bodek, mój kolega z pryczy. Po paru minutach siedział obok mnie w jednej ławce. Po skończeniu szkoły mieliśmy stały kontakt. Razem jeździliśmy do muzeum Auschwitz na spotkania. Wyjeżdżaliśmy też na spotkania z niemiecką młodzieżą do Niemiec – dodaje Bartnikowski. „Tamtym nie wybaczam” Zapytany, czy wybaczył Niemcom, odpowiedział, że „tamtym nie”. – Ich już nie ma. Tamtym trudno było wybaczyć. Żal tylko, że nie wszyscy zostali osądzeni, bo wielu z nich przeżyło, w zupełnie niezłej kondycji i warunkach, długie lata po wojnie. A do dzisiejszych Niemców, do tych młodych, z którymi się spotykam, no jakie ja mogę mieć do nich pretensje? Oni słuchają mnie z zainteresowaniem, zadają mi pytania. Po spotkaniu oni piątkę ze mną podbijają – mówi. Spotkanie z mamą – Wiedziałem, że w obozie kobiecym jest moja mama, ale nie było z nią żadnego kontaktu. Nie było możliwości, żeby zorientować się, czy ona jest jeszcze w obozie, czy żyje, czy jest zdrowa. Ona nic nie wiedziała o mnie, a ja o niej. Mniej więcej po trzech miesiącach zdarzył się przypadek, że pojechaliśmy do obozu kobiecego. Miałem możliwość uścisnąć mamę, mogliśmy się przytulić do siebie, zamienić parę słów i to był piękny dzień dla mnie. No bo widziałem mamę – wspomina pan Bogdan. – Potem był drugi taki dzień, kiedy zostałem połączony razem z mamą. Poprowadzono nas do bramy obozowej. Gdy przez nią przechodziłem, to tak sobie pomyślałem, że wychodzę nie przez komin, tylko przez bramę. Nie na wolność, ale wychodzę, i to razem z mamą. Więc to był drugi piękny dzień. Innych nie było. My z tego obozu nie wyszliśmy. My w tym obozie ciągle jesteśmy. Tego się nie da zapomnieć – dodaje.Zobacz także: Prezydent Ukrainy w Krakowie. Upamiętnia ofiary Auschwitz„Znów jestem w obozie” – Nagle następuje jakieś zdarzenie, słyszę jakąś wypowiedź i już jestem w obozie. Nie jestem w stanie założyć pasiastej piżamy, bo ona mi się jednoznacznie kojarzy z obozem. Gdy stoję pod prysznicem, zastanawiam się, co z niego poleci – przyznaje Bartnikowski. – Do Auschwitz zdecydowałem się pojechać 20 lat po wojnie, dokładnie w 1965 r., żeby przekonać się, czy to, co ja mam w głowie, naprawdę się wydarzyło. Niełatwo mi było przejść przez bramę. Długo tam stałem. Bo był strach, czy ja potem stamtąd wyjdę. Pobyt w obozie był zbyt mocnym, zbyt długotrwałym przeżyciem. Wygnanie z domu, oddzielenie od rodziców, niewola, głód, brud, zimno. Tego się nie zapomni i to nam towarzyszy. No ale dopóki starczy nam sił, dotąd będziemy o tym mówić i wspominać naszych kolegów – stwierdza pan Bogdan.Zobacz także: Andrzej Duda o wyzwoleniu Auschwitz. „Jesteśmy strażnikami pamięci”