Trump otoczył się innymi bogaczami. W administracji nowego starego prezydenta USA Donalda Trumpa główną rolę odgrywają miliarderzy. Nie wystarcza im już sterowanie polityką z cienia, chcą sami ją tworzyć. Elon Musk – 435 mld dolarów, Tillman Fertitta – 10,4 mld, Stephen Feinberg – 5 mld, Warren Stephens – 3,4 mld, Jared Isaacman – 1,8 md, Howard Lutnick – 1,5 mld, Vivek Ramaswamy – 1,1 mld, Linda McMahon – 3 mld. To nie cała wyliczanka. Bo ogółem w nowej administracji Donalda Trumpa (który sam jest miliarderem) zatrudnienie znajdzie co najmniej 13 miliarderów. Według ABC łączna wartość ich majątków przekracza 460 mld dolarów.O kampanii Trumpa, zarówno tej sprzed dziewięciu lat jak i o ostatniej, napisano już wszystko. Jeden wniosek się nie zmienił: Trump walcząc o prezydenturę kreował się na członka tzw. klasy ludowej – czyli w tym wypadku rozczarowanych i sfrustrowanych systemem ludzi. Zagłosowali na niego nie z miłości, a dlatego, że obiecywał zmianę i pozycjonował się w kontrze do znienawidzonych „waszyngtońskich elit”.Miliarder, gdy już wybory wygrał, swój gabinet wypełnił innymi miliarderami, zastępując waszyngtońskie elity biznesowymi. Zaskoczenie powinno być zerowe, ale w tym najeździe bogatych oligarchów na Waszyngton jest coś więcej niż tylko rozdawanie posad zaprzyjaźnionym biznesmenom.Kiedy „wolność słowa” jest wygodnaNa czołową postać w administracji Trumpa wyrósł najbogatszy wśród jego współpracowników Musk. Mówi się nawet o nim jako nieoficjalnym „wiceprezydencie”. Nie zdążył jeszcze nawet objąć specjalnie dla niego utworzonego stanowiska (Musk ma być szefem DOGE – departamentu efektywności rządu), a już zaczął pouczać przywódców w Niemczech czy w Wielkiej Brytanii. Bogacz nie ograniczył się do tego. Głośno wyraził swoje poparcie dla skrajnej prawicy, na przykład niemieckiej AfD (Alternatywa dla Niemiec, partia, której przywódcy apelują o dumę z militarnych „osiągnięć” Niemców w czasie II wojny światowej). Jest w tym konsekwentny.Należący do Muska portal społecznościowy X (dawniej Twitter), pod hasłem „wolności słowa” stał się przystankiem dla miłośników teorii spiskowych i szerzenia skrajnie prawicowych poglądów. Tylko czy to faktycznie wynika z miłości Muska do wolności słowa, czy też skierowanie uwagi opinii publicznej na kwestie obyczajowe czy polityki imigracyjnej, jest dla niego i jemu podobnych po prostu wygodne.Rywalizacja z najbogatszymi– Zwykli ludzie i bogaci walczą o te same zasoby – tłumaczy zagrożenia związane z rosnącymi nierównościami Gary Stevens, były ekonomista Citibanku. Widzimy to zresztą na co dzień. Przykłady?Mieszkasz w dużym mieście, przeprowadzasz się do coraz gorszej i gorszej dzielnicy, bo w ostatnich latach twoje koszty czynszu wzrosły kilkukrotnie, a w końcu wyprowadzasz się do którejś z satelickich miejscowości wokół miasta. Bo nawet jeśli chciałeś/-aś kupić mieszkanie, to okazało się, że wtedy i ponadprzeciętne zarobki nie pomogą na spełnienie wymagań kredytowych. A jednocześnie media wybuchają entuzjazmem, bo Elon Musk kupuje apartament w Warszawie za kilkadziesiąt milionów złotych. Co nie jest zaskoczeniem – według szwajcarskiego banku inwestycyjnego UBS w 2025 roku inwestycje w nieruchomości planuje 43 proc. światowych miliarderów.Twoja ulubiona knajpka w okolicy się zamknęła, bo nie była w stanie udźwignąć rosnących kosztów? Restauracje z segmentu premium w centrum nie mogą opędzić się od klientów.Musisz iść do dentysty, a od ręki dostępny jest tylko prywatny? Nagle okazuje się, że na wyleczenie zębów cię nie stać, bo ceny tak poszły w górę.Większość ludzi, nawet jeśli powodzi im się całkiem nieźle, w którymś momencie życia zawsze trafi na taką niewidzialną ścianę. Właśnie dlatego, że liczba zasobów jest ograniczona, a bogatsi konsumują coraz więcej.Biliarderzy za progiemWedług danych UBS w latach 2015-2024 wartość majątku samych miliarderów wzrosła o 121 proc. „Nigdy w historii nie było lepszych czasów dla miliarderów” – czytamy w najnowszym raporcie Oxfam, brytyjskiej organizacji walczącej z nierównościami. W 2024 roku majątki najbogatszych rosły średnio trzy razy szybciej niż w 2023 roku. Wkrótce doczekamy się pierwszego na świecie bilionera – a w ciągu dekady na świecie będzie pięć osób, których majątki przekroczą astronomiczną wartość ponad biliona dolarów. Tymczasem liczba żyjących w ubóstwie od 1990 roku niemal się nie zmieniła. I jest to prawie 3,6 mld ludzi, czyli niemal połowa ludności świata. Mało? No to jeszcze jedna liczba z raportu Oxfama: tylko 8 proc. ludzi mieszka w krajach, gdzie nierówności są małe.Nie powinno dziwić, że wraz ze wzrostem potęgi finansowej bogaci dobierają się do coraz nowych zasobów. W tym – polityki. Nie chodzi nawet o kilkunastu miliarderów w administracji Donalda Trumpa. Po prostu służba publiczna też przegrywa w walce z ogromnym kapitałem.Odpowiedzialni za regulacje rynku urzędnicy rezygnują z pracy, a za chwilę okazuje się, że pracują już w jednej z firm, za której nadzór odpowiadali? Normalne, zjawisko to zwane „obrotowymi drzwiami” już nawet mało kogo szokuje, a w Polsce, gdzie też bez trudu znajdzie się jego przykłady, nawet nie mieliśmy poważnej debaty na ten temat.Ale weźmy jeszcze raz Stevensa. Podaje on przykład Davida Camerona, byłego premiera Wielkiej Brytanii. To on doprowadził do referendum w sprawie brexitu (rola wielkiego kapitału w spustoszeniu klasy średniej i średnio-niższej na Wyspach zasługuje na osobny artykuł). Zaraz potem zrezygnował ze stanowiska. Wkrótce otrzymał pracę w jednej z korporacji z płacą rzędu miliona dolarów rocznie (wraz z premiami i dodatkami Cameron w ciągu ledwie kilku lat zarobił łącznie kilkanaście milionów dolarów), czyli około pięciu razy więcej niż kiedy urzędował na Downing Street. Oczywiście Camerona nie zatrudniono ze względu na jego nadzwyczajne kompetencje, tylko pozycję jaką miał w brytyjskiej polityce – co zresztą wkrótce skończyło się skandalem. Czy można się mu dziwić, że połakomił się na takie zarobki? Nie.Sprzedawanie opowieściPytanie to dotyczy nie tylko polityków. Najbogatsi obecni są także na rynku medialnym. W 2013 roku właściciel Amazona Jeff Bezos kupił za 250 mln dolarów jedną z najbardziej liczących się gazet w Ameryce, to jest „Washington Post”. – To jego kolejny kaprys – mówił mi wtedy znany obecnie dziennikarz zajmujący się technologiami. Bezos zapowiedział jednak, że niezależność redakcji zostanie obroniona, a sama gazeta wyjdzie na prostą.Czytaj więcej: Trump rozprawia się z geografią. Kontrowersyjne zmiany przyjęteRzeczywiście, długo wydawało się, że to działa. Aż do jesieni ubiegłego roku, kiedy to pod naciskiem Bezosa „WP” po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat nie zdecydował się poprzeć żadnego kandydata na prezydenta.W redakcji poleciały rezygnacje. A na początku roku wybuchł kolejny pożar. Po siedemnastu latach z pracy w gazecie zrezygnował jej rysownik satyryczny Ann Telnaes, laureat nagrody Pulitzera. Powód? Odmowa publikacji jego pracy, na której Bezos i inni bogacze klęczą przed pomnikiem Donalda Trumpa.Miliarderzy z meblowania świata po swojemu nie zrezygnują. I robią to w bardzo zręczny sposób. Przecież dla przeciętnego użytkownika mediów społecznościowych, także w Polsce, taki Elon Musk to przede wszystkim śmiały wizjoner. Do polityki wkracza nie ze względu na własne interesy, a dlatego że czuje misję zmieniania świata. W czasach, gdy wybucha kryzys za kryzysem, w którym elity polityczne tracą wiarygodność, taka opowieść sprzedaje się doskonale. A miliarderom daje mandat do działania.Polska, jako kraj peryferyjny, takich zjawisk doświadcza z opóźnieniem. Zresztą, nasi najbogatsi na razie nie mogą się równać ze swoimi odpowiednikami na świecie. W biznesie, w porównaniu do swoich odpowiedników zza oceanu, najbardziej majętni Polacy grają co najwyżej w światowej drugiej lidze, nawet jeśli niektórzy z nich będą przekonywać, że jest zupełnie inaczej. Jednak i u nas rozpychają się w przestrzeni publicznej. Inwestują zarówno w media, firmy wizerunkowe jak i dziennikarzy. Czasem udzielą wywiadu, który brzmi jak manifest. I, mniej lub bardziej ostrożnie, flirtują ze skrajną prawicą.Ekspansja najbogatszychNic nie wskazuje, że ekspansja najbogatszych w najbliższym czasie się zmniejszy. Tym samym, nierówności wciąż będą rosnąć. Wraz z nimi złość i frustracja, a to grozi dalszą destabilizacją całego świata. Czym to się skończy, nie sposób odpowiedzieć. Ale jedną z nadziei dla świata jest to, że sami najbogatsi zauważą, że rosnące nierówności nie są w ich interesie. Bo przecież biznes lubi spokój i przewidywalność.Scenariusz z gatunku fantastyki? Być może niekoniecznie. Na trwającym obecnie Światowym Forum Ekonomicznym w szwajcarskim Davos swój raport zaprezentowała grupa Patriotic Millionaires (Patriotyczni Milionerzy). To amerykańska organizacja skupiająca osoby z dochodami powyżej miliona dolarów rocznie, która lobbuje za zwiększeniem płacy minimalnej, uniemożliwieniem tak zwanej optymalizacji podatkowej (czyli uciekania z pieniędzmi do krajów z niższym opodatkowaniem) i bardziej sprawiedliwym, progresywnym system danin dla państwa.Z badań zaprezentowanych przez Patriotic Millionaires wynika, że aż 70 proc. milionerów zgadza się ze stwierdzeniem, że rosnące wpływy najbogatszych prowadzą do erozji zaufania do mediów, systemu sprawiedliwości i demokracji jako takiej. Nieco mniej, ale wciąż ponad połowa, uważa za to, że koncentracja bogactwa zagraża jej istnieniu.Jest więc nadzieja, że nie każdy najbogatszy jest w siebie tak zapatrzony jak Elon Musk.