Najgorszy prezydent w historii? Sondaże są bezlitosne. Zdobył ponad 80 milionów głosów, najwięcej w historii, dochodząc do władzy na fali wielkiego entuzjazmu. Cztery lata później Joe Biden zostawia Partię Demokratyczną w fatalnej kondycji, a sam przejdzie do historii jako jeden z najgorszych prezydentów w dziejach USA. Zdaniem wielu: najgorszy. Co poszło nie tak? Donald Trump nie poradził sobie z pandemią. Gdy koronawirus z coraz większą siłą uderzał w Amerykę, urzędujący wówczas prezydent przekonywał, że to nic groźniejszego niż zwykła grypa, a jak ktoś nie wie, jak radzić sobie z chorobą, niech wstrzykuje środki dezynfekujące lub wybielacz. Skoro pokonują większość wirusów, to i ten im niestraszny. Wpadek było więcej, błędy się mnożyły, więc gdy przyszedł listopad, Amerykanie – zmotywowani jak nigdy wcześniej – ruszyli do urn. Biden zdobył rekordową liczbę głosów powszechnych (81,3 mln), a do Białego Domu wnoszono go niemalże w lektyce. Lewicowe media cieszyły się, że czego by nie zrobił, i tak przejdzie do historii „jako ten, który odsunął Trumpa od władzy”. Gdzieniegdzie kręcono nosem, że za stary (miał 78 lat), że może nie podołać fizycznie, ale podobne argumenty zbijano opowieściami o „bezcennym doświadczeniu”. Nie było siły, która mogła zabić tamten entuzjazm.Prezydent w bańcePod koniec grudnia 2024 roku, cała Ameryka żyła publikacją „Wall Street Journal” pod wiele mówiącym tytułem: „Jak funkcjonował Biały Dom z osłabionym Bidenem u władzy?”. Publikacją, z której dość jasno wynikało, że najbliżsi doradcy otoczyli prezydenta niespotykaną wcześniej bańką. Dostęp do Bidena był utrudniony. Nawet najważniejsi członkowie sztabu, jak Lloyd Austin (sekretarz obrony) czy Janet Yellen (sekretarz skarbu) przywileju rozmowy z prezydentem dostępowali wyłącznie sporadycznie. Kluczowe dla losów kraju – i świata – sprawy załatwiano przez pośredników, zwłaszcza wtedy, gdy Biden miał „słabszy dzień” – a tych było całkiem sporo. I coraz więcej. A gdy już udało się z prezydentem spotkać, nie było miejsca na pogawędki. Krótko, szybko, bo Joe Biden był w stanie utrzymywać koncentrację tylko przez kilka, może kilkanaście minut. Znacznie więcej sensu nabrały nagle filmy, które w trakcie kampanii puszczali w obieg zwolennicy Partii Republikańskiej: jak ten, gdy prezydent próbuje zapamiętać, gdzie dokładnie musi stanąć na scenie; albo ten, gdy po kilku sekundach zapomina, że już ściskał dłoń jednego z senatorów…To nie koniec. Z informacji „WSJ” wynika, że prezydenta niemalże izolowano od negatywnych informacji. Nie wiedział, że coraz gorzej radzi sobie w sondażach, nie wiedział też o słabnących wskaźnikach poparcia. Przez całą kadencję dbano, żeby Joe Biden myślał – dla jego dobra, w trosce o zdrowie – że wszystko jest w porządku, a Amerykanie go kochają.A, niestety, nie kochali. Dość powiedzieć, że Biały Dom opuści, mając zaledwie 39 proc. sympatyków: tyle samo, ile cztery lata wcześniej miał odchodzący w niesławie i atmosferze skandalu Trump. Znacznie mniej niż Barack Obama (53 proc.), Bush (51 proc.) czy Clinton (58 proc.).Zobacz także: Trump z pompą przejmie władzę w mocarstwie. Oto plan ceremoniiPierwsza zapaść nastąpiła w sierpniu 2021 roku. Wyjście z Afganistanu wynegocjowała co prawda jeszcze administracja Trumpa, ale Biden miał dość czasu, by plan zmodyfikować. Nie zrobił tego.Cały świat z przerażeniem oglądał relacje z Kabulu. Dziesiątki, a potem i setki tysięcy cywilów uciekało z kraju przed uzbrojonymi po zęby Talibami, świętującymi odzyskanie władzy. W trakcie ewakuacji przeprowadzono zamach terrorystyczny, w wyniki którego życie straciło ponad 180 osób – w tym, czego wielu nie może Bidenowi wybaczyć do dziś, aż 13 amerykańskich żołnierzy.Prezydentowi zarzucano złe rozpoznanie sytuacji, brak konsultacji z sojusznikami, a nawet zaprzepaszczenie 20-letnich wysiłków NATO. Z wizerunkowego dołka, w który jego administracja wpadła wtedy, nie wygrzebano się do dziś.A lista przewinień jest oczywiście dłuższa.Podczas gdy zwolennicy Bidena chwalą gigantyczny pakiet pomocowy, uruchomiony w związku z pandemią COVID-19, przeciwnicy wypominają, że doprowadził on do drastycznego wzrostu cen i – w efekcie – rekordowej inflacji, która uderzyła po portfelach miliony Amerykanów.Jednoznacznie źle, nawet przez środowiska Demokratom przychylne, oceniana jest natomiast sytuacja na granicy z Meksykiem. Ośrodki detencyjne są zatłoczone, a biurokracja nieznośna na tyle, że wielu spośród tych, którzy dotarli do USA nielegalnie, wpuszczanych jest na teren kraju do czasu wyjaśnienia spraw. Tyle że „wyjaśnienie” może potrwać nawet ponad rok, a niechciani obywatele mogą się w tym czasie zapaść pod ziemię. „To nie jest polityka migracyjna. To kryzys” – pisano na łamach „The Atlantic”.To w czasach urzędowania Bidena wybuchła wojna w Ukrainie i na Bliskim Wschodzie. I nie ma znaczenia, że to wszystko pewnie nie do końca jego czy jego doradców wina. Miało być lepiej niż za Trumpa, inaczej, a – delikatnie rzecz ujmując – nie było.***„Wisienką na torcie” były liczne gafy, których dopuszczał się prezydent. Bidenowi zdarzało się mylić Zełenskiego z Putinem (ukraińskiego prezydenta nazywał „wielkim rosyjskim liderem”) czy Libię z Syrią. Potykał się a to na scenie, przed ważnymi wystąpieniami, a to w drodze do lub z prezydenckiego samolotu. Wypominano mu też, że… rekordowo dużo czasu spędza na urlopie, nawet 40 proc. kadencji. Ale to wszystko mało istotne. Największy błąd, z perspektywy czasu, otoczenie Bidena popełniło 25 kwietnia 2023 roku. To wtedy prezydent ogłosił, że zamierza walczyć z „ekstremistami od Trumpa” i ubiegać się o reelekcję. Gwiazdy mu jednak nie sprzyjały. Niedługo później głośno zrobiło się o jego synu, Hunterze, którego prezydent zdecydował się – ku zniesmaczeniu wielu rodaków – ułaskawić. Nie pomógł też konflikt w Strefie Gazy: o ile Biden skutecznie zjednoczył Amerykę i cały świat wokół pomocy Ukrainie, o tyle niegasnące poparcie dla Izraela z tygodnia na tydzień odbierane było coraz gorzej. Gwóźdź do trumny przyszedł w trakcie debaty przedwyborczej w Atlancie. Biden gubił wątki, błądził wzrokiem, w starciu z Trumpem wypadł historycznie źle. Zobacz także: Bezprecedensowa sytuacja w trakcie debaty Biden–Trump. Musieli przerwać [WIDEO]Jego kandydaturze już wcześniej towarzyszyły ogromne kontrowersje. Mówiło się o schizmie w obozie Demokratów i coraz silniejszych naciskach, by Bidena zastąpić kimś młodszym, bardziej gotowym do prowadzenia wyczerpującej kampanii. Otoczenie prezydenta długo zbywało podobne propozycje. W końcu, niedługo po feralnej debacie, Biden ogłosił, że wycofuje się z kandydowania. Na ile to jego suwerenna decyzja – to bez znaczenia.W szranki z Trumpem stanęła wiceprezydent Kamala Harris. Siłą rzeczy, choć rozmaitymi „fikołkami” próbowała się od tego odcinać, reprezentowała sobą cały wątpliwy dorobek czteroletniej kadencji Bidena. Po początkowym entuzjazmie związanym z podmianą kandydatów, poparcie dla Harris stopniowo spadało. Walka trwała do końca, nadzieje w sztabie były ogromne, ale równie wielkie było rozczarowanie po opublikowaniu wyników. „Straszenie Trumpem” nie zadziałało. Porażkę poniosła Kamala, ale poniósł ją też Biden i cały obóz Demokratów.Efekt? 20 stycznia, ponownie, do Białego Domu wprowadzi się kontrowersyjny biznesmen, który jak nikt wcześniej podzielił Amerykę. Biden zasłynie więc nie tylko jako ten, który z najważniejszego budynku na świecie go wygonił, ale również ten, który ponownie go tam „zaprosił”. To nie wystarczyło I żeby nie było, że kadencja 82-latka była wyłącznie pasmem porażek: w dużej mierze dzięki wysiłkom Bidena doszło do wzmocnienia NATO, pozytywnie oceniana jest także ustawa o infrastrukturze, która zapewniła fundusze na niespotykaną wcześniej modernizację dróg, mostów i sieci energetycznych w całym kraju. Amerykanie pamiętają też, jak usprawniono i przyspieszono proces szczepień na COVID-19. Jednak żadne z tych osiągnięć nie wystarczyły, by zatrzeć wrażenie, że Biden był prezydentem przeszłości, a nie przyszłości. Jego kadencja, choć pełna ambitnych planów, okazała się testamentem słabego przywództwa, nieudolnej komunikacji i nieprzemyślanej strategii politycznej. Wiek prezydenta, problemy zdrowotne i jego podatność na gafy stały się metaforą całej administracji – spowolnionej, reaktywnej i mało dynamicznej w obliczu gwałtownie zmieniającego się świata. Efekt? Aż 37 proc. Amerykanów ocenia kadencję Bidena źle („poor”) – tak fatalnego wyniku nie miał nikt w historii, z Richardem Nixonem, nawet Richard Nixon, odchodzący w niesławie po aferze Watergate. Teoretycznie: gorzej być już nie może, a początek rządów Trumpa Amerykanie powinni przyjąć z ulgą. Ale czy na pewno? Czytaj więcej: Sojusznik drugiej kategorii. Biden nie ufa polskiemu rynkowi