Krzysztof Materna o Niemenie oraz wpadkach na scenie. – Konferansjerka niby jest łatwą rzeczą, ale to zawód saperski. Można nie ten przewód wyrwać i potem nikt nie pamięta, że pan świetnie zapowiadał, tylko ten jeden moment – mówi satyryk Krzysztof Materna w programie „Rozmowy (nie)wygodne” Mariusza Szczygła. Na całą audycję zapraszamy w niedzielę o 21.00 do TVP Info. Krzysztof Materna jest nie tylko satyrykiem, ale też aktorem, reżyserem i konferansjerem. Był współtwórcą słynnych „Spotkań z Balladą” i „60 minut na godzinę”. Na przełomie lat 80. I 90. wraz z Wojciechem Mannem prowadzili audycje „Za chwilę dalszy ciąg programu” i „MdM”. Od pięciu lat jest dyrektorem artystycznym Teatru Bagatela w Krakowie. Materna przyznaje, że przez wiele lat nie miał dyplomu ukończenia studiów. – Nie skończyłem szkoły teatralnej mimo wielu prób, przez nieudany egzamin ze studium wojskowego. Przez całe lata, pracując i będąc już osobą rozpoznawalną, nie wiedzieli, jak mi płacić pieniądze, ponieważ nie miałem dyplomu – zdradza satyryk.Kiedy ministerstwo kultury ogłosiło egzaminy eksternistyczne na dyplom reżyserski, Materna skorzystał z okazji i zdał egzamin przed komisją, której przewodniczył Aleksander Bardini. – Pamiętam to dokładnie, bo było dwóch kandydatów: Stanisław Tym, mój guru, i ja. Tym po odebraniu dyplomu został dyrektorem Teatru w Elblągu, a ja odetchnąłem po prostu. Mogę powiedzieć, że jestem dyplomowanym reżyserem, ale trochę też aktorem i pisarzem – przyznaje.„Konferansjerka zaczęła mnie nudzić”Materna zrezygnował już z konferansjerki. – To już skreślam, Miałem tego dosyć, to mnie zaczęło w pewnym czasie nudzić – podkreśla. Dodaje, że w tym zawodzie pomogła mu łatwość nawiązywania kontaktu z ludźmi. – Lubiłem ludzi, kontakt z nimi, w miarę sprawnie mówiłem po polsku i rozpocząłem swoje działanie w ruchu studenckim w Krakowie, prowadziłem wieczory w Klubie Zaścianek. I przyszedł ktoś, kto powiedział: „W tym roku do Festiwalu Piosenki Studenckiej weźmy tego młodego, a nie Kydryńskiego”. Wszyscy się zdziwili, ale ja nagle poprowadziłem konferansjerkę. Dostałem za to prywatną nagrodę od Kazimierza Rudzkiego, dla mnie boga. Dał mi książkę z własną dedykacją, to było coś fantastycznego – zdradza Materna.Czytaj także: Agnieszka Holland wspomina Wajdę. „Chciał mi dać swoje nazwisko”Konferansjer NiemenaJak wspomina satyryk, pracował z zespołem Breakout, kiedy odkrył go Czesław Niemen w okresie największej swojej sławy.– Występowałem z Markiem Pacułą w kabarecie, który reżyserował Krzysiek Jasiński i po jednym spektaklu czekał na mnie Czesław Niemen ze swoim managerem. Powiedział: „Czy chcesz prowadzić moje koncerty? Bo mi się spodobałeś”. Powiedziałem: „Boże, coś fantastycznego!” – zdradza satyryk.Tak został etatowym konferansjerem Niemena.– Mówiłem tysiąc słów. To był zebrany materiał informacyjny o jego repertuarze, dokonaniach. To był właściwe jedyny tekst, jaki mówiłem. Tak się z nim zaprzyjaźniłem, że w pewnym momencie postanowiłem namówić Cześka, żeby zakończył koncert bardziej dynamicznie. Zamiast „Bema pamięci żałobny rapsod”, którym koncert się kończył i wyciszał atmosferę, zaśpiewał utwór „I want you back” grupy Jackson 5, który śpiewał fantastycznie. Jak on to zaśpiewał, publiczność oszalała, zerwała wszystkie ławki w Operze Leśnej, jeszcze pocięła coś tam w pociągach. Taki był efekt mojej reżyserii... – wspomina Materna.W czasach PRL satyryk zapowiedział w Operze Leśnej „Melodię Stalina” zamiast „Melodii z Tallina”.– Nie wiedziałem, co powiedziałem, bo tego nie wymyśliłem, zrobiłem po prostu zły przystanek dykcyjny. Piosenkarz się nazywał Jaak Joala i był Estończykiem z Tallina. Na luzie, zdekoncentrowany, wyszedłem (na scenę) i powiedziałem: „Melodia Stalina – «Krwawe kwiaty»”. Taki kontekst mi wyszedł. Amfiteatr oszalał. Dostałem brawa, niemal na stojąco, za odwagę, a ja nie wiedziałem, co powiedziałem. Wróciłem za kulisy, tam czekał Gruza bez uśmiechu i powiedział: „Jak pan chce jeszcze raz zażartować, to niech pan to ze mną uzgadnia” – opowiada Materna.Potem został wezwany do „pana, który merytorycznie opiekował się festiwalem”.– Właściwie się już żegnałem, wiedziałem, że nie mam przyszłości w show bussinesie, a on powiedział: „Ale pan nas rozśmieszył. Wiedzieliśmy, że Stalin pisał teksty, ale że melodie?”. Uratował mnie – przyznaje.Dodaje, że opowiada tę historyjkę jako przykład, że „konferansjerka jest niby łatwą rzeczą, ale jest to zawód saperski”.– Można nie ten przewód wyrwać i nikt już nie pamięta, że pan świetnie prowadził, tylko ten jeden moment – mówi satyryk.Nie przetłumaczył słów DrupiegoKiedyś jako konferansjer Materna nie pozwolił włoskiemu piosenkarzowi Drupiemu powiedzieć niefortunnych słów o obozie Auschwitz.– Mieliśmy koncert w Oświęcimiu. Drupi chciał zobaczyć obóz zagłady, pojechaliśmy. Był wstrząśnięty i poprosił mnie, żebym powiedział, że cały swój koncert dedykuje ofiarom Oświęcimia. W Polsce jest to niezrozumiałe, żeby ktoś tak powiedział, śpiewając lekkie piosenki, natomiast w jego intencji było, że całą swoją twórczość dedykuje ludziom, którzy przeżyli i nie przeżyli Oświęcimia. Musiałem z tego jakoś wybrnąć, więc opowiadałem, jakie wrażenie zrobił na nim obóz. Powiedziałem, że jest tak wstrząśnięty, że właściwie chciałby odwołać koncert... W Polsce wiele takich rzeczy jest tłumaczonych na opak, bo to się nie mieści w naszej kulturze – podsumowuje satyryk.Czytaj także: Michał Żebrowski: Miałem dość kłamstwa, zaboru mediów, przyjaźni z Orbanem