Kim jest Herbert Kickl? Porównywany a to do Trumpa, a to do Orbana – najchętniej do obu. Za moment przejmie władzę w Austrii, ku ogromnej uciesze Władimira Putina. Herbert Kickl – bo o nim mowa – może być bowiem kolejnym europejskim liderem, który nie spogląda w stronę Kremla z pogardą. Żeby nie powiedzieć: wręcz przeciwnie. Robert Fico na Słowacji, Viktor Orban na Węgrzech, za moment najpewniej Andrij Babiś w Czechach i Herbert Kickl w Austrii. Na południe od Polski próżno szukać krytyków Putina, a wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że będzie jeszcze gorzej.Łatwo wzniecić buntCzasy nadeszły takie, że nie trzeba wielkiej politycznej maestrii, by porywać tłumy i z uśmiechem spoglądać na wzrost słupków poparcia. Populistyczne, prawicowe partie uderzają w tony, które na początku listopada dały Donaldowi Trumpowi miażdżące zwycięstwo w amerykańskich wyborach. Podjęcie walki z masową imigracją stało się, niczym wciśnięcie przycisku w popularnych memach, gwarancją co najmniej kilkunastoprocentowego poparcia. Gdzieniegdzie nawet wyższego.A im bardziej tzw. elity ignorują problem migrantów (lub wręcz odmawiają nazywania go problemem), tym większe ryzyko, że w społeczeństwie wybuchnie bunt.Prawicowa, eurosceptyczna, antyimigrancka i prorosyjska – to „partyjna” wyliczanka, którą świetnie znają już Francuzi, Niemcy, Włosi, o Węgrach czy Słowakach nie wspominając. To również profil Austriackiej Partii Wolności (FPÖ), która otrzymała od prezydenta Alexandra Van der Bellena misję sformowania rządu.Kanclerz luduNa jej czele stoi Herbert Kickl. Urodzony w 1968 roku w Karyntii, regionie o silnych tradycjach narodowych. Jego kariera polityczna to modelowy przykład wykorzystania emocji społecznych i negatywnych nastrojów, które w ostatnich latach przekształciły politykę Europy. Kickl jest mistrzem narracji – z jednej strony kreuje się na obrońcę „zwykłych ludzi”, z drugiej: nie ukrywa ambicji przekształcenia Austrii w bastion oporu wobec „brukselskiego dyktatu”.Podobnie jak Viktor Orban na Węgrzech, Kickl rozumie, jak skutecznie manipulować lękami społecznymi. W kampanii wyborczej określał się jako „Volkskanzler” – „kanclerz ludu”. Nieprzypadkowo wybrał to określenie, odwołując się do nostalgii za „prostszymi czasami” i zarazem kładąc podwaliny pod swoją autorytarną wizję rządzenia. Choć termin ten niesie ze sobą niepokojące historyczne konotacje, Kickl nie zamierzał go unikać – przeciwnie, uczynił go centralnym elementem swojego przekazu.Jego program zakłada m.in. zawieszenie prawa azylowego oraz „konsekwentną remigrację” osób, które – jego zdaniem – nie powinny pozostać w kraju. To propozycje sprzeczne z prawem międzynarodowym i unijnym, ale dla jego elektoratu brzmią jak recepta na „odzyskanie kontroli”.Przyjaciel PutinaKickl nie ukrywa swoich sympatii do Władimira Putina. Choć oficjalnie FPÖ zdystansowała się od „porozumienia o przyjaźni” z putinowską Jedną Rosją, podpisanego w 2016 roku, jego retoryka wciąż jest przepełniona prorosyjskimi akcentami. Podobnie jak Orban, Kickl sprzeciwia się sankcjom nałożonym na Moskwę i nie krytykuje wizyt innych europejskich liderów w stolicy Rosji. Z perspektywy Kremla, Kickl to wymarzony partner w rozbijaniu europejskiej jedności.Jednak to, co najbardziej niepokoi Brukselę, to jego potencjalny sojusz z liderami pokroju Andreja Babisza w Czechach czy Roberta Fico na Słowacji. Tworzą oni swoisty „pas oporu” wobec europejskiej solidarności, który może skutecznie blokować inicjatywy unijne, od pomocy Ukrainie po politykę klimatyczną. W ocenie Kickla „szkodliwy” Zielony Ład czy sankcje na Rosję są przyczynami europejskiej zapaści gospodarczej, a jedynym lekarstwem jest „powrót do normalności” – cokolwiek miałoby to oznaczać.Polityczna hipokryzjaW pewnym sensie godne podziwu jest to, jak Kickl potrafi łączyć swoje antyestablishmentowe hasła z faktami, które przeczą jego przekazowi. Sam przez lata piastował wysokie stanowiska – był m.in. ministrem spraw wewnętrznych w latach 2018–2019, kiedy to FPÖ współtworzyła koalicję rządową. W tym okresie nie brakowało kontrowersji, które wpłynęły na reputację partii, a jednak Kickl zdołał wyjść z tego wizerunkowo niemal nietknięty. Umiejętnie odwraca uwagę od niewygodnych kwestii, wskazując winnych na zewnątrz: Brukselę, imigrantów, lewicę. Dzięki temu utrzymuje wrażenie, że jest jedynym politykiem „czystym”, nieskażonym „grzechami rządzenia”.Strategia „czystej karty” pozwala mu unikać rozliczeń za przeszłość, jednocześnie utrwalając przekonanie, że obecny system jest z gruntu zepsuty. Kickl nie oferuje konkretnych rozwiązań – raczej nieustannie atakuje status quo, przedstawiając siebie jako rewolucjonistę, który „zburzy system” i zastąpi go nowym porządkiem.W tej narracji każdy, kto nie popiera FPÖ, staje się częścią problemu – niezależnie, czy jest politykiem, dziennikarzem czy aktywistą.Teraz „problemem” może stać się Kickl. Jak wielkim? Czas pokaże. Zobacz także: Trump chce powiększyć terytorium USA. Nie wyklucza użycia siły