Obowiązywała etykieta, którą rzadko kto łamał. Na sylwestrowym balu czasów II Rzeczpospolitej zgodnie z panującą w tamtych czasach etykietą wypadało w odpowiedniej kreacji przetańczyć całą noc. Uczestnicy imprez raczyli swoje podniebienia wykwintnymi trunkami i daniami do białego rana. Warto przy tym wspomnieć, że sylwestrowa noc była tylko preludium do licznych karnawałowych zabaw. Zanim elity II RP wybrały się na bal musiały się do niego odpowiednio przygotować. W latach 20. wśród kobiet modny stał się styl „na chłopczycę”. Powód? Głównym były wykonywane wówczas dosyć dynamiczne tańce. Wymagały one swobodnego ruchu, dlatego też panie preferowały luźne i nie krępujące ruchów sukienki.Bale II RP. Kreacje proste, wygodne, w srebrze i złocieW krojach kreacji sylwestrowych i karnawałowych rezygnowano, więc z gorsetów i wybierano sukienki o prostym kroju. Często wyglądały one tak, jakby uszyto je z dwóch prostokątów materiału. Żeby było luksusowo i nie za skromnie ozdabiano je frędzlami, cekinami oraz koralikami, które podczas energicznych tańców połyskiwały na parkiecie.Koniec lat 20. To z kolei moda na krynolinki – suknie, które nawiązywały do mody lat 60. XIX wieku. Spódnice w nich były szyte na sztywnych halkach i wyglądały jak kopuły, ale w przeciwieństwie do pierwotnego wzoru były o wiele wygodniejsze. Sukienki balowe w latach 20. nie stroniły od dosyć głębokich wycięć na plecach. Kolory?Zobacz też: Cytrusy w PRL. Gomułka ich nienawidził, Polacy kochaliPodobnie, jak dziś głównie srebro i złoto. Kreacje uzupełniały metalowe torebki inspirowane stylem art-deco oraz dodatki takie jak długie za łokieć rękawiczki, opaski ozdobione kamieniami albo piórami.Kobiety, które było na to stać, a więc głównie te z elit korzystały z oferty „polskiego Diora” czyli Bogusława Hersego. Jego stałą klientką była chociażby idolka tamtych lat, czyli Hanka Ordonówna. Panie ceniły jego projekty, bo z powodzeniem można je było przerobić i „obskoczyć” kilka imprez w sezonie.W książce „Moda w przedwojennej Polsce” Anna Sieradzka przytacza cytat żony Józefa Kirkor-Kiedronia, który był ministrem przemysłu i handlu w latach 1923-25.„Wbrew swym zasadom oszczędnościowym mąż skosztował się na suknię od Hersego, ale to się opłaciło. Bo w zimie służyła mi ona – po odpowiedniej przeróbce – na wszystkie bale, rauty i obiady proszone (wieczorne). Nie wstydziłam się tego, że żona ministra przemysłu i handlu ma tylko jedną reprezentacyjną toaletę ani że jeździ wraz z mężem starym, rozklekotanym samochodem – twierdziła pani Zofia.To, jeśli chodzi o kobiety. A mężczyźni? Na balu prezentowali się we fraku oraz lakierowanych butach. W butonierce musieli mieć obowiązkowo biały kwiat oraz parę białych rękawiczek. Wedle zasad panujących na balach kobiety, z którą się tańczyło, nie wolno było dotknąć gołą dłonią. Niektórzy panowie, jeśli budżet im na to nie pozwalał, korzystali z wypożyczalni strojów.Na bale w II RP wypadało zajechać ChevroletemNa bal trzeba było zajechać odpowiednim środkiem transportu. Zazwyczaj były to dorożki, ale niektórych stać było na cudo techniki, czyli samochód. Pod koniec lat 20. elity lubowały się w Chevroletach. W Polsce do 1928 roku sprzedano ich 3554 sztuki.Bale sylwestrowe i karnawałowe prowadzone były, jak to później miało miejsce również w czasach PRL – wodzirej. Często wybierano się na imprezy przebierane. Najsłynniejszym balem, który zapisał się w historii II RP był Bal Polskiego Jedwabiu. Miał on miejsce w 1929 roku. Uczestnicy tej imprezy mogli dokładnie obejrzeć tę tkaninę i wziąć niejako udział w jej promocji."Wieziony w tryumfie wjeżdża olbrzymi oprzęd jedwabniczy, wyskakuje z niego zgrabna panna przebrana za motyla (motyl niewątpliwie polski) i ofiarowuje pani Prezydentowej, jako protektorce polskiego jedwabnictwa, piękny bukiet kwiatów" – pisano w prasie. Bywało, że gdy sponsorem balu było jakieś przedsiębiorstwo albo organizował go ambasador, panie otrzymywały podarunki. I tak poseł USA Hugh Stetson obdarował panie kapeluszami, a ambasador Włoch bukietami kwiatów, które przyjechał specjalnie na tę okazję wagonem ze słonecznej Italii. Warto przy tym wspomnieć, że w karnawale w takich miejscach jak kasyno garnizonowe przy alei Szucha zabawy odbywały się co drugi dzień.Etykieta bali II RP. Zakaz tańców z nieznajomymBale w czasach II RP rządziły się swoimi prawami. Obowiązywała na nich etykieta, którą rzadko kto łamał. Zanim młode damy wybrały się na bal, musiały zapoznać się z „Kodeksem towarzyskim dla młodych dziewcząt”. Jego autorką była Konstancja Hojnacka. Przestrzegała w nim młode damy, by uważały na nowo poznanych mężczyzn.„Nie zawadzi, więc ostrożność i rezerwa, która tylko na dobre wyjść może, a która cechuje ludzi dobrze wychowanych” – pisała. Dziewczyny musiały także pamiętać, by z nieznajomym nie tańczyć, a jeśli taką propozycję otrzymały, zastanowić się nad sobą, bo mógł to być sygnał, że źle się prowadzą. Hojnacka zaznaczała także, że jeśli takowy jegomość taniec proponuje, to jest człowiekiem bez wychowania.Zobacz też: Polskie Palm Beach, „miss opalenizny” i trykot idealny. Tak wyglądały wczasy w II RP„Jeżeli przyszedł na dancing bez towarzystwa, ma przecież także do dyspozycji fordanserki. I dlatego we wszystkich dancingach, gdzie bywa dobre towarzystwo, istnieje ta instytucja zawodowych tancerek i tancerzy. Nie ma ich właśnie tam, gdzie się schodzi publiczność zupełnie bezceremonialna” – instruowała Hojnacka.Na fordanserów starsze pokolenie podczas bali patrzyło nieco niechętnie, ale ich obecność bardzo się przydawała. „Stosunek jest od razu określony, fordanser wykonuje swoją zawodową robotę i pobiera za to wynagrodzenie. W Polsce i Niemczech tańczenie z fordanserami rozmaicie bywa komentowane, ale na Zachodzie jest uważane za coś naturalnego, no i bez porównania stosowniejszego dla prawdziwej damy, jak tańczenie z nieznajomym człowiekiem” – pisała Maria Barbasiewicz w książce „Dobre maniery przedwojennej Warszawy”.Ciekawostką jest, że etykieta balowa w wypadku tańca z fordanserem pozwalała na pewne ustępstwo. Kobieta proszona do tańca nie musiała odpowiadać ukłonem mężczyźnie, który do niej podszedł, a potem zatańczył. W podręcznikach do savoir-vivre’u wyjaśnione było również, by kawaler zbliżając się do damy, najpierw złożył jej ukłon, a następnie zaprosił ją do tańca „jak najgrzeczniej i jak najdelikatniej”. Mógł, a nawet powinien zrobić to w formie komplementu.Bale II RP. Wódka, fałszywy łosoś, flaki z parmezanem„Ośmielam kontredansa, którego mi pani przeznaczy, się zapytać” albo „czy do mazura mieć mogę pani pierwszego zaproszenia zaszczyt” – to jedna z formułek, jaką w swoim podręczniku dobrych manier polecał Mieczysław Rościszewski. Autor podpowiadał również, jak odmówić natrętowi. Panna powinna poważnie patrząc mu w oczy, powiedzieć: „Odejdź ode mnie, pokuso szatańska, potrawo śmierci wiecznej i objaśnienie”. Dodawał, że „prawdopodobnie młodzian się oddali”.Zobacz też: Sośnicka o życiu i karierze: „Wszystkie błędy trzeba popełnić, żeby żyć”Nie tylko tańcem na balach ich bywalcy żyli. To były wystawne przyjęcia, na których pito i jedzono do syta. Wśród trunków dominowały te z wytwórni Baczewski ze Lwowa. Oprócz wódki, likierów i nalewek, serwowano również wytrawne wino. Butelka w lokalach takich jak Adria, Oaza, czy Ziemiańska kosztowała 300 zł. To była równowartość miesięcznej pensji urzędnika niższej rangi albo nauczyciela.Menu na balach było bardzo wykwintne. Flaki serwowano z parmezanem i w postaci zapiekanej w kamionkowym naczyniu. Jedzono również potrawy z gołębi na przykład z dodatkiem kasztanów, wina madera, czy farszem z jajek i pietruszki. Popularne były również raki gotowane z koprem lub w formie zupy.Bale sylwestrowe i karnawałowe międzywojnia to także serwowana o północy wielodaniowa kolacja na ciepło. Czasem pojawiało się też pieczone prosię. Nad ranem po szalonych tańcach podawano filiżankę bulionu oraz gorące zakąski. Na balach serwowano także jedzenie w formie bufetów z zimnymi zakąskami takimi jak majonez z homarów, mus z zająca, pasztety z wszelkiego rodzaju zwierzyny, fałszywego łososia z cielęciny, czy chaud froid z kwiczołów.Ciekawostką jest anegdota z Sylwestra, który odbył się w 1938 roku. Atrakcją miało być tłuste, żywe prosię. Każdy, kto odciął i zachował kilka włosów z jego szczeciny, miał mieć zapewnione powodzenie w nadchodzącym roku. Było jedno, ale… Prosiak miał dożyć sędziwego wieku. Niestety został chwilę po balu zabity i zjedzony, a jak powszechnie wiadomo z kart historii rok 1939 nie był tym, który stał się pomyślny.Gdy na balu śpiewała Ordonka, sala pękała w szwachNie wszyscy gości bali potrafili się odpowiednio zachować. Etykieta szła w zapomnienie, gdy tylko otwierały się drzwi sal jadalnych."Z chwilą, gdy otworzono drzwi do sali jadalnej ukazywał się widok stołów uginających się pod jadłem i napojami, dostojne panie i panowie od razu tracili panowanie nad sobą. Jak gdyby całe tygodnie nie jedli, zapominając, gdzie są i kim są, rzucali się do stołów, nieraz torując sobie drogą do talerzy łokciami, bo przyjęcia takie były a la fourchette, czyli na stojąco, bez ustalonych z góry miejsc za stołem" – pisał Henryk Comte, adiutant prezydenta Wojciechowskiego.Bale II RP najczęściej odbywały się w popularnych lokalach w danym mieście. W Warszawie były to Hotel Bristol oraz Europejski. Bywano także w Stępek Grande Taverne przy placu Zbawiciela oraz wspomnianej wcześniej Adrii. Główną atrakcją tego miejsca była sala taneczna mieszcząca 1500 osób z obrotowym parkietem. Goście przychodzili tam również dla orkiestry Golda i Petersburskiego. Lokal nie mógł pomieścić gości, jeśli występowała w nich Ordonka.Większość bali II RP rozpoczynała się od poloneza, a kończyła mazurem. Tańczono przede wszystkim nowinki z Zachodu. Takie jak shimmy, charleston, czy one-step, ale imprezowicze nie gardzili też rodzimą polką albo oberkiem. Bywało, że szalone tańce kończyły się dla niektórych tragicznie. Maja i Jan Łozińscy w książce „Życie codzienne arystokracji” piszą o niejakim generale Olgierdzie Pożelskim. Kiedy pięćdziesięciolatek skończył tańczyć ognistego mazura, odprowadził partnerkę do stolika, wypił lampkę szampana. Po kilku łykach „padł rażony apopleksją”.