Artystka od lat nie udziela wywiadów. Dla nas zrobiła wyjątek. Media spekulowały, że Zdzisława Sośnicka zakończyła karierę sceniczną po śmierci Zbigniewa Wodeckiego, ale artystka przypomina, że zrobiła to wcześniej. – To był taki kres, że wszystko mi się wydawało bez sensu, jego śmierć była bez sensu. Nie wyobrażałam sobie, że tak mogę skończyć jak on. Ja bym na pewno tego nie zrobiła – wspomina artystka w pierwszym od pięciu lat wywiadzie z Mariuszem Szczygłem w „Rozmowach (nie)wygodnych” Mariusza Szczygła. Cały program w niedzielę o godz. 20.00 w TVP Info. Jedna z największych gwiazd polskiej estrady od lat nie udziela wywiadów. Zdzisława Sośnicka zrobiła dla nas wyjątek i w szczerej rozmowie z Mariuszem Szczygłem wraca do zakończonej dwie dekady temu kariery. Czy nie żałuje tej decyzji?– Nie. Moim największym marzeniem było wyjść na scenę i kontrolować to, co robię. I ktoś mi powiedział: „nie rób tego”. Ktoś mądry. Jakość była dla mnie zawsze sprawą najważniejszą – jakość utworu, dźwięku, muzyka, tekst – powiedziała piosenkarka.Dodała, że nie brakuje jej sceny i występów.– Moje życie było dość skomplikowane przez dwadzieścia parę lat. Polegało na wyjazdach. Nie potrafiłam się przywiązać do żadnego miejsca, bo za chwilę wyjeżdżałam. Poczułam niedosyt, zastanawiałam się, czy potrafię gdzieś zamieszkać na stałe i zaczęłam szukać takiego miejsca. Poza tym lata 90., zmiana ustrojowa, na którą bardzo, bardzo czekaliśmy, wprowadziła sytuację, w której bylejakość była wszechobecna, zwłaszcza w moim zawodzie. Nikt już nie chciał mnie z zespołem albo z orkiestrą symfoniczną, tylko samą – opowiada Sośnicka.„Zbyszek był dobrą duszą”Media pisały, że gwiazda wycofała się ze sceny po śmierci Zbigniewa Wodeckiego. Artysta w maju 2017 roku miał zabieg na sercu, a trzy później przeszedł udar mózgu. Zmarł w szpitalu.– To był takie kres, że wszystko mi się wydawało bez sensu, jego śmierć była bez sensu. Nie wyobrażałam sobie, że mogę skończyć tak jak on. Ja bym na pewno tego nie zrobiła. Dzwonił do mnie o drugiej w nocy i mówił: „dobrze, że nie śpiewasz, bo byś tego nie zniosła” – opowiada artystka.Przyznaje, że Wodecki dzwonił do niej w nocy i mówi, że jedzie samochodem i nie wie, gdzie jest.– Mówię: „no dobrze, podjedź do pierwszego znaku”. Czyta ten znak. Szukaliśmy w internecie i doprowadziliśmy do pierwszego skrętu. Były takie sytuacje, zagubienie totalne i wielkie. Tydzień przed operacją opowiada, że jedzie do jakiegoś miasteczka malutkiego i będzie śpiewał z półplaybackiem, bo on śpiewał na żywo. Mówię: „Zbyszek, jesteś w takim stanie, że nie powinieneś jechać”. A on: „ty wiesz, ja jestem dla nich jak Lennon, ja muszę” – wspomina Sośnicka.Podkreśla, że artysta był przepracowany.– Mam jeszcze kilku przyjaciół, ale Zbyszek był taką dobrą duszą, która potrafiła zadzwonić o każdej porze dnia i nocy, i opowiedzieć dowcip. To było bardzo fajne i czasami wyprowadzało mnie na prostą. Żałuję… – przyznała. Czytaj także: Agnieszka Holland wspomina Wajdę. „Chciał mi dać swoje nazwisko”„To były trzy akordy”Sośnicka i Wodecki razem nagrali piosenkę „Z tobą chcę oglądać świat”.– (Wodecki) przyjaźnił się z moim mężem, a ze mną pracował. Zadzwonił do Jurka i powiedział, że jedziemy razem do Sopotu i będziemy mieszkać w Grand Hotelu. Na to Jurek mówi: „Super! Może wreszcie w barze Caro napiszesz jakąś piosenkę, którą zaśpiewacie na koniec swojego programu”. Mieliśmy taki duet – pierwsza część on, druga część ja i nigdy się nie spotykaliśmy na scenie. Wymyśliliśmy wtedy, że zaśpiewamy w duecie. Krzysiu Materna napisał scenariusz, który bawił publiczność do łez – opowiedziała artystka.Małżeństwo zamknęło Wodeckiego w barze, gdzie był fortepian.– Poszliśmy na spacer i po godzinie mówię: „Idziemy z powrotem, bo chyba nie napisze tej piosenki”. Dochodząc do drzwi usłyszałam: „tara ra ta” – trzy akordy, które stanowiły o mocy tego utworu. Potem wzięłam w swoje ręce wszystko, pojechałam do (Jonasza) Kofty. Zachwycił się utworem, ale bardzo długo nic nie pisał, powiedział, że on nie ma magnetofonu. To był 1986 rok – wspomina Sośnicka.Dała mu magnetofon, ale tekstu nadal nie było. Okazało się, że ktoś w czasie imprezy ukradł sprzęt. Sośnicka kupiła kolejny „spod lady” i tak powstał tekst piosenki, którą zaśpiewała z Wodeckim.Czytaj także: Michał Żebrowski: Miałem dość kłamstwa, zaboru mediów, przyjaźni z Orbanem