Rozmowa z Ryszardem Abrahamem, autorem książki o pisarzu. Jan Himilsbach najlepiej kreował samego siebie i on bardzo lubił opowiadać na swój temat zmyślone historie i wcale się z tym nie krył i nie krępował – mówi w rozmowie z TVP.info Ryszard Abraham, autor książki „Himilsbach. Ja to chętnie napiłbym się kawy”. Która z anegdot o Janie Himilsbachu jest pana ulubioną? Ryszard Abraham, autor książki o Janie Himilsbachu: Zawsze, kiedy ktoś zadaje mi to pytanie, mam z tym spory problem, bo jestem do tych anegdot tak przyzwyczajony, tyle razy je czytałem, że trudno mi wybrać, ale jeśli muszę, to choć nie opowiem jej tak barwnie, jak robił to autor, to jest ta, kiedy Jan Himilsbach spotyka się z Janem Pietrzakiem i patrzą, jak buduje się trasa W-Z. Janek w pewnym momencie odzywa się do Jana Pietrzaka i mówi: „Patrz, patrz Janek, tyle dróg budują, a nie ma, dokąd pójść”. Czy to były nieco symboliczne słowa? Jan Himilsbach nie miał gdzie pójść czy wręcz przeciwnie miał swój wyznaczony w życiu cel? Z tym celem bywało różnie. Był, jeśli miał co robić. Kiedy miał pracę kamieniarską, to szedł do niej, jak miał plan zdjęciowy, to grał, a jak nie miał takich zajęć, to po prostu chodził. Chodził po Warszawie. Bardzo żałuję, że nie żyłem w czasach, kiedy Jan Himilsbach grasował po Śródmieściu, bo miałbym okazję wtedy go zobaczyć. Dużo osób go z tamtych lat pamięta i mi o tym opowiedziały. „Proszę Pana zobaczyć go w tamtych czasach, to nie był żaden wyczyn, bo go na Śródmieściu wszędzie było pełno”. Odpowiadając, więc na pytanie - Jan Himilsbach chodził. Czasami z celem, czasami bez, ale chodził po Śródmieściu. Zobacz też: Ostatnie pożegnanie Stanisława Tyma. „Człowiek o wielkim sercu”Jan Himilsbach był człowiekiem mocno skomplikowanym Jakim był człowiekiem? Z zebranych w dwóch książkach anegdot o nim, na pewno ma pan pewien obraz tej osoby, znanej nam głównie z ekranów? Myślę, że był człowiekiem mocno skomplikowanym. Nie jest to zapewne żadna odkrywcza myśl, bo chyba wszyscy jesteśmy mniej lub bardziej skomplikowani. Był… nie chciałbym tu używać sformułowania „błaznem”, czy „klaunem” tamtejszej rzeczywistości, aczkolwiek na użytek swojej publiczności, i nie mam tu na myśli tylko publiczności przed ekranami, ale również swojej publiczności w różnych lokalach czy miejscach publicznych, to słowo jest adekwatne. Jan Himilsbach, jakkolwiek to zabrzmi, zawsze grał Jana Himilsbacha, takiego, jakiego wszyscy chcieli widzieć, czyli takiego zamroczonego, bo czasami to było podbite alkoholem, inteligenta o szorstkim języku. Od początku nie miał łatwo w życiu. Gdy był małym chłopcem, został sam, przygarnęła go prawie, że obca osoba. Tak, to prawda. Bardzo szybko został sam. Cała jego młodość to Mińsk Mazowiecki. Ojca nigdy nie poznał, mama mu dość szybko zmarła. Przygarnęła go niejaka Marianna, uwieczniona później w jego opowiadaniach jako Mańka Pędzel. To była przyjaciółka mamy, ale też osoba lekkich obyczajów. Przygarnęła go, starała się go wychować tak, jak umiała a nie za bardzo umiała. To dziecko trochę jej przeszkadzało. Była bardziej zajęta własną osobą. Jan z racji tego, że jego mama dosyć mocno chorowała, właściwie od małego był skazany sam na siebie. Nie miał rodzeństwa, całe życie walczył o przetrwanie. Już jako mały chłopak popadał w drobne konflikty z prawem, bo a to coś sobie wziął a to coś komuś zabrał. To była walka o siebie, ale i okrutna bieda. Często spał na podłodze a bywało, że był z tego swojego „domu” przeganiany przez różnych absztyfikantów pani Marianny. Nie był nikomu potrzebny. W pewnym momencie swojego życia podjął decyzję, że opuszcza Mińsk i zaczyna się włóczyć po Polsce. Niespecjalnie ktokolwiek zauważył jego zniknięcie i chyba nikt go tak naprawdę nie szukał.Przeczytaj także: Andrzej Grabowski: Praca jest dla mnie terapią. Męczy mnie wolny czasKiedy tak się włóczył zdarzało mu się trafić do poprawczaka albo miejsc, gdzie spotykał się tzw. element. Możemy się teraz zastanowić nad tym, jakim człowiekiem byłby Jan Himilsbach, gdyby tego elementu nie spotykał. W końcu jesteśmy sumą spotkań ludzi, którzy pojawiają się na naszej drodze, więc cała ta chropowatość Jana Himilsbacha, ten jego wulgaryzm, styl życia odbiegający od higienicznego to jest suma tego, czego on doświadczał, jakich ludzi spotykał, w jakich miejscach bywał. Poprawczaki, podstawowe wykształcenie z kursami kamieniarskimi, ciężka fizyczna robota w kamieniołomach, na kutrach, wędrówki po Polsce, zadawanie się z ludźmi o zagmatwanej historii życiowej, którzy mieli niejednokrotnie konflikt z prawem – to wszystko wpłynęło na to, jakim był.To, że on się nie wykoleił i czerpał inspirację do swojej twórczości z tego, co zauważył i co przeżył, to należy stawiać za ogromny plus. Gdybym miał takie doświadczenia życiowe i tyle przeszedł, poczynając od dzieciństwa, poprzez trudny okres dojrzewania, to nie wiem, czy dożyłbym trzydziestki. To przykład kariery „od zera do bohatera” Kiedy się na te jego doświadczenia patrzy, to można powiedzieć, że wyszedł na prostą a do tego był człowiekiem wielu talentów. Było kamieniarstwo, ale i aktorstwo, i pisanie. Myślę sobie, że to taki przykład kariery „od zera do bohatera”. Dziś trudno wyobrazić sobie osobę, która jest kamieniarzem, dłubie literki na nagrobkach i pomnikach, bywa też grabarzem, bo Himilsbach pracował również na cmentarzach, pomagając przy pochówkach, a jednocześnie jest rozpoznawalnym, znanym aktorem, literatem i ogólnie rzecz ujmując osobą publiczną. To trochę tak, jak byśmy powiedzieli, że Dawid Podsiadło śpiewa i pisze piosenki a w międzyczasie prowadzi sklep, a tak zupełnie na marginesie to pracuje też w krematorium. A taką osobą był właśnie pan Jan.Sprawdź też: Benefis „Księcia lektorów”. Ksawery Jasieński skończył 93 lataTo był człowiek, który nie wiadomo, kiedy dokładnie się urodził i kiedy zmarł, bo te dwie daty są względne. Nie miał też dowodu, legitymował się wycinkiem z prasy, o tym, że ten dowód zgubił. Ile w tym wszystkim jest prawdy, a ile legendy nie wiadomo, bo trzeba podkreślić, że Jan Himilsbach najlepiej kreował samego siebie i on bardzo lubił opowiadać na swój temat zmyślone historie i wcale się z tym nie krył i nie krępował. Jeżeli chodzi o jego datę urodzenia za rzeczywistą tak naprawdę przyjmuje się maj. Choć i z tym mamy problem, bo sam zainteresowany często powtarzał, że jego mama mu powiedziała, co zresztą jest zawarte w jednym z jego opowiadań biograficznych, że urodził się 1 maja, ale później jednak zmieniła zdanie i powiedziała, że się urodził 3 maja.Skoro był tak niechciany, nieposzukiwany, niepożądany, niespecjalnie przywiązywał wagę do dokumentów. Przez długi czas rzeczywiście nie posiadał dowodu osobistego i legitymował się tym wycinkiem z prasy. Historia zatoczyła koło, ponieważ nie do końca jest również sprecyzowana data jego śmierci. Zmarł między 10 a 12 listopada. Można zażartować, że Jan Himilsbach w tym, może nie lekceważącemu, ale nie do końca poważnemu podejściu do dat, pozostał wierny do końca. Odszedł na swoich zasadach. Czy rzeczywiście odbudowywał Kolumnę Zygmunta, jak zwykł twierdzić? Trąbił o tym na lewo i prawo. Próbowałem sprawdzić, przy czym Jan Himilsbach pracował, ale jest to bardzo trudno ustalić, więc musimy mu zaufać. Nie prowadzono żadnej ewidencji prac kamieniarskich, które wykonał Jan Himilsbach. Mówił też, że budował MDM i w ogóle bardzo dużo miejsc w Warszawie. Jedyną pewną rzeczą, którą wiemy, że zrobił, jest tablica nagrobna jego przyjaciela Zdzisława Maklakiewicza. „Panie Janku przecież Zdzisiek nie żyje” Ze wspomnianym Zdzisławem Maklakiewiczem wiązała go przyjaźń na dobre i na złe. Jak do niej doszło? Związał ich film „Rejs”. Chociaż trudno uwierzyć w to, że ich drogi nie zeszły się wcześniej, bo obaj byli namiętnymi bywalcami SPATiF-u w Warszawie. Bywali też w podobnych lokalach gastronomicznych. Ta przyjaźń wydarzyła się więc na planie „Rejsu”. Kiedy weszli szumnie na pokład statku wycieczkowego Feliks Dzierżyński w towarzystwie również nieodżałowanego Stanisława Tyma. Mieli podobne poczucie humoru, zainteresowania. Podobny pociąg do różnych spraw sprawił, że od chwili, nawet nie premiery, ale rozpoczęcia planu rozpoczęła się ta długoletnia przyjaźń, zwieńczona wieloma wspólnymi filmami, a także smutną anegdotą. Jaką? Kiedy w 1977 roku odszedł Zdzisław Maklakiewicz, to Jan Himilsbach zadzwonił do jego matki i zapytał, czy jest Zdzisiek w domu. „Panie Janku, przecież Zdzisiek nie żyje. Był pan wczoraj na jego pogrzebie” - odpowiada matka. Po chwili ciszy Jan odpowiedział: „Wiem, wiem (tu przeklął), ale do tej pory nie mogę w to uwierzyć”.Zobacz też: Wyjątkowa wystawa w Tokio. Docenili polskiego reżyseraTo rzeczywiście była przyjaźń na dobre i na złe, bo gdy żona Jana Himilsbacha zamknęła go w mieszkaniu, Maklakiewicz przez rurkę podawał mu alkohol do picia. To było właśnie to wspólne zamiłowanie do trunków a właściwie jednego. Rzeczywiście żona, którą Jan nazywał Basicą zamknęła go w mieszkaniu, bo nie chciała, żeby poszedł pić i Maklakiewicz przyszedł ratować przyjaciela w potrzebie. „Wszyscy nic, tylko straszą i straszą, a jak człowiek ma silną wolę, to i tak wypije i zapali” Alkohol był zmorą Jana Himilsbacha? Wydaje mi się, że alkohol był zmorą tego pokolenia, a Himilsbach i trochę Maklakiewicz są niestety trochę niechlubną wizytówką i bohaterami zguby, do jakiej może doprowadzić nadmierne picie alkoholu. Po Himilsbachu widać było, że on pije, bo on wszędzie łazikował. Wpływ na to miały stracone lata i przeżyte traumy związane z wojną. Tak to sobie tłumaczę, że to właśnie to było, skutkiem tego, że oni tak rzucili się w ten alkohol. Nie mieli innych ciekawszych rozrywek, więc pili. Kiedy pytano Himilsbacha czemu tyle pije odpowiedział, że stara się w szarą rzeczywistość wprowadzić element baśniowy. Jest też drugi. Wszyscy go straszyli: „Janek nie pij, Janek nie pal”. Basica straszy, że jak będzie dalej tyle pił, to zejdzie, lekarze, że umrze na zawał serca, bo tyle pali tych papierosów, a Jan Himilsbach odpowiedział: „Wszyscy nic, tylko straszą i straszą, a jak człowiek ma silną wolę, to i tak wypije i zapali”. Jak mu się udawało mimo tego bogatego życia towarzyskiego trafiać na plany filmowe? Był zdyscyplinowany pod tym względem? Mam wrażenie, że było grono reżyserów, którym on się potrafił podporządkować lub którzy go znali i umieli z nim pracować i go ogarnąć. Na pewno to był Marek Piwowski, trochę Radosław Piwowarski. Zagrał w ponad 60 tytułach i przeważają tam małe rólki, w dwóch, maksymalnie trzech scenach, więc był w stanie z pewnością nakręcić je w jeden dzień. Zdaję sobie sprawę, że ten nadmierny pociąg alkoholowy sprawił, że reżyserzy często bali się go zatrudnić, bo nie wiadomo, czy on się stawi i też bali się dać mu większe zadania aktorskie, polegające na dużej ilości dni zdjęciowych, z kontynuacjami, bo nie do końca było wiadomo, w jakim on będzie stanie, czy się pojawi, czy nie. Myślę, że ten jego pociąg alkoholowy również w jakiś sposób wpływał destrukcyjnie na jego karierę. Jednym z reżyserów, który od razu mówił „nie”, był Andrzej Wajda. Nigdy go nie zatrudnił. I słowa dotrzymał, bo w sumie znając role i fizjonomie Himilsbacha oraz filmy, jakie robił Wajda, nie jesteśmy sobie chyba w stanie wyobrazić, jak te dwie postaci miałyby się ze sobą dogadać. To są dwa różne światy. Wajda robił kino historyczne, w pewnym momencie kino moralnego niepokoju a w filmografii Jana Himilsbacha dominuje jednak kino rozrywkowe najczęściej, komediowe, aczkolwiek bardzo cenię rolę w „Trzeba zabić tę miłość” Jakuba Morgensterna. Dla mnie taka smutna rola i bardzo prawdziwa to w serialu „Jan Serce” Radosława Piwowarskiego. Nie wyobraża sobie też, by Himilsbach miał zagrać u Zanussiego. To też dwa światy. Kiedy Janek wchodził, trzeba się było przygotować finansowoHimilsbach był lubiany, jak wynika z anegdot. Każdy mógł podejść, zagadać z nim, postawić mu wódkę. Byli tacy, którzy go nie lubili, wręcz nienawidzili? Owszem, byli. Janusz Głowacki napisał, że bywało, że z Janem Himilsbachem po wypiciu większej ilości alkoholu zdarzały się rzeczy nie do pojęcia. Potrafił coś komuś bardzo dosadnie powiedzieć. Nie krępował się. Jak on kogoś nie lubił, to ta osoba wiedziała, że Jan go nie lubił. Wydaje mi się, że przez to picie nadmiernie był szczery, a nie każdy tak lubi. Być może zbyt dosadny i niekontrolujący czasami swojego języka. Osobą, która bardzo go nienawidziła był kierownik SPATiF-u. Jak głosi legenda, jak Jan Himilsbach nie był w SPATiF-ie, to odpowiadały za to dwie osoby. Albo Basica, bo go nie wypuściła z domu, albo kierownik sali, bo go nie wpuścił do SPATiF-u. Często jego wizyta w lokalu, oznaczała grandę.Zobacz też: Zaczynała od Mazowsza. Legenda polskiej estrady kończy 90 latByli też tacy, jak Jan Holoubek, którzy jego żarty rozumieli i tolerowali. To słynna anegdota, kiedy Himilsbach wstał od stolika i powiedział „Inteligencja wypier…”. Wtedy Jan Holoubek wstał i powiedział: „Nie wiem, jak Państwo, ale ja wypier…”. Druga anegdota to, gdy Jan kiedyś podszedł do mistrza Holoubka i powiedział: „Jutro oddam”, a Holoubek popatrzył: „Ale co mi oddasz? Przecież ty nic nie jesteś mi winien”. Na to Jan odparł: „Ale zaraz będę”. To pożyczanie i często nieoddawanie również było jego przywarą. Pożyczanie i wieczne nieoddawanie. Ludzie byli do tego przyzwyczajeni, że Jan Himilsbach jak pożyczył to nie oddał, aczkolwiek miał takie przebłyski, że jak bywał przy pieniądzach, co prawie nigdy się nie zdarzało, to kiedy spotkał osobę, która mu często pożyczała, potrafił postawić albo oddać. To nie były wielkie kwoty. Maria Czubaszek pisała, że była przyzwyczajona, że jak Janek wchodzi, to trzeba się przygotować finansowo, więc to chyba nie stanowiło dla tych ludzi problemu. Wspomniał pan parę razy o Basicy, czyli żonie. Jaka to była miłość? Jaki związek? Bardzo trudna. Bardzo dużo ich dzieliło. Basica była wykształconą osobą, piękną kobietą, pracującą zawodowo przez całe życie w biurze. To ona tak naprawdę ten dom trzymała w garści. To ona o niego dbała. To, że Jan miał co włożyć na grzbiet - marynarki, spodnie, to była jej zasługa. Ludzie mówili mi, że on choć pił, to nie był typowym menelem, nie chodził brudny. Wiadomo pachniał tym alkoholem i papierosami, ale nie był obdartusem. Basica była cichą bohaterką, choć niektórzy mówili, że byli świadkami ich awantur. Oni sami im zaprzeczali. Jan zmarł dosyć szybko, ale to, że przy jego stylu życia dotrwał do tego wieku, było zasługą pani Barbary właśnie. To była jedyna osoba, której słuchał, która stawiała go do pionu i której on się krępował. Pisarstwo było zajęciem, dzięki któremu chciał przejść do historii A jak to było z pisarstwem Jana Himilsbacha? Zaczynał jako poeta. Przeczytał sobie kiedyś Jacka Londona i stwierdził, że on też może zacząć pisać. Wysłał swoje pierwsze próby pisarskie do różnych redakcji, magazynów literackich i usłyszał, że ma popracować nad gramatyką i ortografią. Niespecjalnie się tym przejął, ale przemyślał i wstąpił do koła młodzieży literackiej. Roztoczono nad nim pewnego rodzaju parasol, douczano go. On sam także na własną rękę doczytywał, dokształcał się. Za tym jego pisarstwem stoi też Marek Hłasko. Obydwaj się przyjaźnili i Hłasko miał mu kiedyś powiedzieć, jak głosi legenda: „Janek, Janek, tyle opowiadasz i tak ciekawie. Może byś to w końcu spisał, komuś pokazał, wysłał gdzieś”. W ten sposób powstały trzy zbiory jego opowiadań - „Monidło”, „Przepychanka” i „Łzy sołtysa”.Jan Himilsbach pisał bardzo powoli, bardzo się do tego przykładał. Dręczył maszyny do pisania, rozwalał je, jak dopadła go niemoc twórcza. Myślę, że pisarstwo było zajęciem, dzięki któremu chciał przejść do historii. Po jego śmierci przeczesano jego półeczki, regały i okazało się, że jest jeszcze pięć tomów opowiadań. Z jednej strony to zbiór tego, co wyszło, ale znalazły się tam też opowiadania, eseje, artykuły. Co do niektórych mam wrażenie, że to są rzeczy niedokończone. Takie przymiarki do większej formy literackiej. Ze śmiercią Jana Himilsbacha również wiążą się pewne anegdoty, a właściwie dwie. To była zdumiewająca rzecz. Pani Barbara ustalała z Zofią Komedową kwestię pochówku. Nie miała za co pochować pana Jana, więc skontaktowała się z Komedową. Ta zaproponowała, by skorzystać z pomocy Związku Literatów Polskich. Pani Barbara chciała przystać na ten pomysł. W pewnym momencie usłyszała taki trzask w słuchawce i dźwięk przypominający ryk a połączenie zostało przerwane. Obydwie oniemiały, bo usłyszały w tych słuchawkach ryk Jana Himilsbacha. Okazało się, że ten związek, do którego Komedowa odesłała Basic był pod władaniem komunistycznej władzy. Ten bardziej poważany mieścił się w Krakowie. Ten ryk Jana Himilsbacha w słuchawce odczytano jako protest i niezgodę na skorzystanie z pomocy tego związku. A druga anegdota? To była zabawna sytuacja, która miała miejsce podczas pogrzebu. Na cmentarzu północnym na Wólce w Warszawie ksiądz odprawiający mszę, jak to ksiądz w takich sytuacjach, miał przygotowaną formułę, pod którą podstawia tylko imiona osób, powiedział: „Janku, Janku, bardzo nam będzie brakowało twojego miłego, aksamitnego głosu”. To wywołało salwę śmiechu, bo ktokolwiek raz usłyszał i widział Jana Himilsbacha, to nie podejrzewał go o miły, aksamitny, ciepły głos.