Powodzianie dla TVP.Info. – Mój ośmioletni syn zapytany, o czym marzy, odpowiedział, że dla niego najważniejsze jest, żeby mieć dom – mówi w rozmowie z portalem TVP.Info pani Anna Tusińska z Lądka-Zdroju. Okres Bożego Narodzenia kojarzy się z czasem spędzonym w domowym ognisku. Jednak większość rodzin dotkniętych powodzią tegoroczne święta spędza poza swoimi domami, które wciąż są remontowane. Pani Anna mieszkała z mężem Mariuszem i dwójką dzieci: sześcioletnią Julią i ośmioletnim Dorianem. Ich mieszkanie było na parterze, niedaleko rynku w Lądku-Zdroju. Podczas powodzi zostało całkowicie zalane. Stracili meble, ubrania, pamiątki.– Remont trwa, ale na dobre prace ruszyły dopiero przed świętami. Do wiosny na pewno się nie wprowadzimy. Myślę, że kwiecień to realny termin – wyjaśnia pani Anna. Miasto zapewniło poszkodowanym zakwaterowaniu w hostelu „Urszula”. – Chyba wszystkie pokoje są pozajmowane. Wiadomo, że to nie to samo, co w mieszkaniu, ale chociaż każdy ma swoją łazienkę, więc tyle dobrego – dodaje. Na początku grudnia nie wiadomo było czy rodziny dotknięte powodzią będą mogły zostać w hostelu, ponieważ zmieniał się dyrektor. – Osobiście byłam w urzędzie w tej sprawie i powiedziałam, że się nie ruszę, dopóki nie dostanę odpowiedzi. Zastępca burmistrza spotkał się z nami i zapewnił, że nie mamy się o co martwić i mamy pobyt zapewniony. Zapytałam na jak długo. Padła odpowiedź: „tak długo, jak będzie to potrzebne” – zdradza pani Anna. Czytaj też: Ruszyła odbudowa po powodzi. Powstają pierwsze mosty tymczasoweTrzecia przeprowadzka od powodziPani Justyna z Ołdrzychowic Kłodzkich, która samotnie wychowuje pięcioro dzieci, też straciła mieszkanie. Początkowo gmina dała jej barak zastępczy, później przyczepkę holenderską, aż w końcu dostała tymczasowe lokum. I w nim spędzi Święta, wraz ze swoimi dziećmi: piętnastoletnim Tymonem, trzy lata młodszą Jagodą, dziewięcioletnią Martyna, sześcioletnią Wiktorią. Jest jeszcze Kuba, ale jest szansa, że dla niego powódź i Święta po niej będą tylko rodzinną opowieścią snutą przez mamę i rodzeństwo. Sam ma bowiem ledwie półtora roku.– Ludzie dzwonili w mojej sprawie, żeby nie zostawiać nas tak na zimę, no i gmina znalazła lokum u prywatnego właściciela. Mamy pokój z kuchnią, jak się napali w piecu jest ciepło i nie wieje – pani Justyna, mimo zmuszenia do bycia nomadem, nie traci pogody ducha. – Jest dużo lepiej. Szkoda, że tak późno i musieliśmy się przeprowadzać trzy razy – dodaje. Czytaj też: Ile pieniędzy dla powodzian? Minister przedstawia dokładne liczbySama spodziewa się powrotu do własnego domu w okolicach wakacji. – Chodzę tam teraz palić w piecu, żeby wysuszyć mieszkanie. Dopiero po nowym roku planowane jest zrobienie ogrzewania na nowo. Trzeba wymienić piec, wszystko zrobić od zera, począwszy od elektryki. Wszystko jest zdarte, tynki zbite, po prostu stan surowy – wyjaśnia. – Nie można się jednak spieszyć. Trzeba poczekać do wiosny, żeby wszystko dobrze powysychało. Niektórzy ludzie na szybko sobie mieszkania porobili i co? Już grzyba mają – dodaje pani Justyna. Można jej tylko zazdrościć podejścia do trudnej sytuacji.„To nie jest pora na suszenie” Pani Aneta Salkiewicz mieszka w Głuchołazach. Miasto przez kilka dni było symbolem walki z żywiołem. Cała Polska obserwowała nieudaną walkę o ocalenie mostu. Nie tylko ta bitwa była przegrana. Jednym z całkowicie zalanych mieszkań był także dom pani Anety. Teraz trwa remont. Pani Aneta myśli o swojej sytuacji. – Jakoś pomału to idzie. Wymieniliśmy okna, mieszkanie jest nagrzewane i osuszane. To nie jest też pora na suszenie ścian, bo jest zimno. Jak to wszystko powysycha, trzeba będzie położyć panele, pomalować i się wprowadzać – mówi. – Myślę, że w połowie, może pod koniec lutego się uda – dodaje. Pani Aneta ma troje dzieci. – Córka jest już dorosła, jest na swoim utrzymaniu. Z siedemnastoletnim Kamilem i dwunastoletnim Antkiem przebywamy teraz w mieszkaniu, które wynajmujemy od znajomych. W zasadzie płacimy tylko za rachunki. Koleżanka zapewniła mnie, że możemy tu mieszkać do końca remontu, bez żadnego pośpiechu, bo wszystko musi powysychać – zdradza. „20 minut powodzi i po firmie” Powódź dotknęła także przedsiębiorców. Jednym z nich jest Piotr Dudziak, który z żoną Dorotą prowadzą rodzinną ciastkarnię i piekarnię „Pączek” w Stroniu Śląskim. Pan Piotr sam mówi, że jego „firma jest od 30 lat na rynku, a 20 minut powodzi wystarczyło, żeby było po firmie”.– Dokładnie tak było. Przeszła fala i przez 20 minut wszystko zmiotło. I tak mieliśmy szczęście, że woda postawiała most w sztorc i fala uderzeniowa odbiła w prawo i zabrała budynek obok nas i kolejne za nami – mówi nam właściciel, nazywany przez lokalnych mieszkańców „Panem Pączkiem”. Na szczęście państwo Dudziakowie odbudowują biznes. – Szykujemy zakład do ponownego otwarcia. Planowaliśmy na święta, ale się nie udało. Teraz chcemy wrócić do 20 stycznia. Natomiast czekamy jeszcze na całą infrastrukturę, bo drogi są przekopywane, trzeba podłączyć kanalizację, wodę, gaz. A pogodę mamy, jaką mamy – dodaje. Pomoc nie tylko od państwa Rząd wypłacił 10 tys. zł doraźnej natychmiastowej pomocy, a także do 100 tys. zł na remont mieszkania lub odbudowę pomieszczeń gospodarczych oraz do 200 tys. zł na odbudowę budynków mieszkalnych.– Dostaliśmy te 100 tysięcy złotych i na wszystko musimy brać faktury imienne. Gdyby nam coś zostało, musimy zwrócić. Z kolei 33 tysiące możemy wydać na same meble. Czy to starczy? Nie wiem. Tak naprawdę to kropla w morzu potrzeb. Na szczęście mamy jeszcze jakieś pieniądze odłożone, mieliśmy też utworzoną zrzutkę – wyjaśnia pani Anna. – Na szczęście pomoc finansowa jest. Na wszystko muszę mieć faktury, bo inaczej trzeba oddać – potwierdza pani Justyna. – Od pozytywnej decyzji po dwóch dniach dostałam przelew i od razu ruszyłam z remontem – mówi pani Aneta. – Na pomoc nie mam co narzekać. Ze wszystkim sobie poradziliśmy, darczyńcy też się spisali – dopowiada pan Piotr. Święta inne niż zawsze Wiele rodzin z terenów, które dotknęła powódź, nie spędza tegorocznych Świąt we własnym domu. – Przyjechaliśmy do Wrocławia, do taty – mówi pani Ania. – My zostajemy w wynajmowanym mieszkaniu. Mamy tutaj choinkę, jest spokojnie. Najważniejsze, że sucho i ciepło – puentuje z nadzieją w głosie pani Aneta. Czytaj też: Zabójczy żywioł w turystycznym raju. Rośnie liczba ofiar