Wybitny aktor w rozmowie z portalem TVP.Info. „Kiepscy” byli produkcją pogardzaną przez wiele lat. Jednak już od dłuższego czasu posiadają status kultowej produkcji. Myślę, że słusznie, bo gdy od czasu do czasu oglądam odcinki tego serialu, niektóre są po prostu idiotyczne, głupie i nic nie wnoszące, a niektóre są po prostu wspaniałe – przyznał w rozmowie z portalem TVP.Info Andrzej Grabowski, odtwórca głównej roli w serialu „Świat według Kiepskich”. Czy pan wie o tym, że jest najpopularniejszym aktorem w Polsce?Nie przesadzajmy, kompletnie nie mam takiego mniemania o sobie. Ale nic na to nie można poradzić. Zapracował pan na taką recenzję rolą w serialu „Kiepscy”.No tak, którzy byli produkcją pogardzaną przez wiele lat. Jednak już od dłuższego czasu posiadają status kultowego serialu. Myślę, że słusznie, bo gdy od czasu do czasu oglądam odcinki tego serialu, niektóre są po prostu idiotyczne, głupie i nic nie wnoszące, a niektóre są po prostu wspaniałe. Śmieszne i fajne. Mnie bawią.Nie tylko śmieszne, ale i mądre. Nie mam pojęcia, czy „Kiepscy” nadal będą nagrywani, bo trzy czwarte obsady już nie żyje. Ale powtarzani pewnie będą jeszcze długo, długo. Jest zresztą takie powiedzenie, którego nie wypada mi tu użyć.Wypada, panu wszystko wypada.Więc będą powtarzani do us***ej śmierci, posługując się językiem z tego serialu. Wspomniał pan, że tylu aktorów już odeszło. Pan był z nimi bardzo związany?Ludziom wydaje się, że my przez dwadzieścia dwa lata nie robiliśmy nic innego, tylko nagrywaliśmy „Kiepskich”. A to nieprawda. Na początku było tak, że kręciliśmy dużo odcinków na raz i byliśmy przy nich zajęci przez kilka miesięcy. Ale później nagrywano raz do roku dwanaście odcinków, więc trzy tygodnie spędzaliśmy razem we Wrocławiu i na tym koniec. A przez resztę roku każdy robił to, co robił.Ja oprócz „Kiepskich” nagrałem przecież bardzo dużo przedstawień. Nie byłem więc totalnie zżyty z obsadą tego serialu. Najbardziej chyba z Darkiem Gnatowskim, ponieważ obaj pochodziliśmy z Krakowa. Chociaż teraz nie wiadomo, skąd jestem. Ni to z Krakowa, ni to z Warszawy. Dzisiaj na przykład byłem w Warszawie, jutro wieczorem będę w Krakowie, a w piątek znowu w Warszawie. Blisko pan też chyba był z Ryszardem Kotysem?Znałem go bardzo dobrze od wielu lat. Ale z tą bliskością to przesada. Nie przyjaźniłem się z nim jakoś nadzwyczajnie. Poznaliśmy się w 1975 roku, kiedy przyjechałem do Tarnowa na zastępstwo w sztuce, którą on reżyserował. To były „Dwa zmartwienia Obłomowa”. Wtedy się poznaliśmy. Obaj byliśmy młodzi, miałem 23 lata, a on 43, co dzisiaj uchodzi jeszcze za młodość. Ale wtedy jego wiek był dojrzały. Ceniłem go za aktorstwo, za talent i inteligencję. Ale między nami to była znajomość, a nie jakaś nadzwyczajna przyjaźń. Byliście jednak fajną parą w serialu „Kiepscy”.W tym serialu było dużo fajnych par. Chociaż z Marzeną Sztuką spotykałem się wyłącznie na planie. Poza planem nie mieliśmy nic wspólnego. Ale grało mi się z nią świetnie. Ona zagrała swoją rolę fenomenalnie. Z resztą obsady też nie były to takie przyjaźnie, że nie mogliśmy się rozstać i czekaliśmy na zdjęcia cały rok, a potem rzucaliśmy się sobie w objęcia. To było głównie zwykłe koleżeństwo.Do człowieka można się jednak przyzwyczaić po tylu latach. Tyle lat... Szczerze mówiąc, brakuje mi tego. Mieliśmy do siebie jakiś sentyment. Pamiętam, jak mój pierwszy teść, który zmarł dawno temu, w pewnym momencie powiedział: „Andrzej, ja tak sobie myślę, że już nie mam po co właściwie żyć, bo wszyscy moi znajomi umarli, cała moja młodość odeszła i nie mam z kim porozmawiać na jej temat. Owszem, mam znajomych, ale młodszych ode mnie o 20-30 lat, a oni mają zupełnie innych przyjaciół”. Pomyślałem wtedy, że mnie to nie dotyczy. Ale dotyczy pana, wszystkich dotyczy zmieniający się świat.No tak. Teraz to jest inny świat. A według Kiepskich też był inny, bo przecież myśmy zaczęli kręcić ten serial w 1999 roku, niedługo po przemianie ustrojowej. Wtedy weszliśmy do NATO, ale nie byliśmy jeszcze w Unii Europejskiej. „Kiepscy” kpili z rzeczywistości. I to było w nich bardzo współczesne.Cały czas kpili, na szczęście. I na szczęście nasi współbracia nie obrażali się, tylko ich to bawiło. Śmiali się z samych siebie, co było najdziwniejsze, jakby nie zauważali, że to oni są podmiotem drwin. Albo na tyle byli wyrobieni, że mieli bardzo wysokie poczucie humoru. Śmiech z samego siebie, ze swoich wad i przywar, to rzadka sztuka. Nawet dzisiaj w czasach pozornej szczerości. Myśli pan, że „Kiepscy” coś zmienili w naszej obyczajowości?Myślę, że jeżeli nie zmienili, to przynajmniej uświadomili nam, że nastał wstęp do przemiany. Na przykład?Na przykład to ciągłe picie alkoholu, umiłowanie bezrobocia, ciągłe kombinatorstwo, a nie praca, zostało Polakom uświadomione. Dzisiaj jesteśmy narodem, który bardzo dobrze pracuje, cenią nas za granicą, mamy opinię świetnych pracowników. Choć oczywiście nie każdy. Dobrze pracujemy, zwłaszcza za dobrą kasę.No właśnie. Powiedział pan kiedyś, że w „Kiepskich” występował dla pieniędzy.To jest mój zawód. Wszystko, co w nim robię, jest również dla pieniędzy. Ja też robię wywiad z panem dla pieniędzy, chociaż pewnie marne.Pani robi ten wywiad nie dlatego, że tak uwielbia i kocha Andrzeja Grabowskiego, tylko dostała pani zlecenie na mnie. Akurat tu się pan trochę myli. Lubię pana też jako człowieka. Zwłaszcza za poczucie humoru. I staram się robić wywiady z tymi, których lubię, a nie z tymi, których nie trawię.Ja tylko uważam, że nie zawsze te wywiady są dla pani wielką przyjemnością. Robi je pani dlatego, że wykonuje swój zawód. Tak jak ja, bo staram się o te role, w których chcę zagrać. Istnieje wiele ról, których odmówiłem. Ale producentom serialu „Świat według Kiepskich” nie odmówiłem, bo akurat wtedy byłem słabo zatrudniany. Nie mówię, że bieda mi zaglądała do garnka, ale nie miałem dużo pracy. Gdy mi zaproponowano trzy pilotażowe odcinki i je przeczytałem, pomyślałem: „No nie, zagramy tylko trzy i będzie koniec”. Pomyślałem więc też, że na długo się tutaj nie usadowię, a przecież muszę pracować dla pieniędzy. Chociaż to brzmi pejoratywnie, to przecież aktorzy nie powinni grać za darmo, to jest ich praca.Nie został pan jednak hydraulikiem, ani ja siostrą miłosierdzia.Pamiętam, że był taki czas, że jedna z moich córek musiała mieć operację serca i robił ją wybitny kardiochirurg. To była końcówka lat 90. Poszedłem do niego i zapytałem, ile taka operacja kosztowałaby, gdybym nie miał ubezpieczenia. Odpowiedział, że około 30 tysięcy. Zapytałem, przepraszając za śmiałość, ile on z tych 30 tyś. dostaje. Wymienił kwotę 150 złotych. Uświadomiłem sobie, że hydraulik, który przeczyści kran, też weźmie 150 złotych i będzie uważał, że mu się to należy. I będzie uważał też, że profesor powinien zrobić taką operację za darmo w ramach NFZ. Albo na kasę chorych. Mam nadzieję, że nie przyniósł mu pan koperty?Nie! Przytaczam tylko przykład, że nie wiadomo dlaczego ludzie uważają, że aktorzy powinni występować za darmo.A jak się czuje teraz pana córka?Bardzo dobrze, to było przecież całe wieki temu. Już o tej operacji zapomniałem. Wspomniał pan o alkoholu, który towarzyszył Polakom i artystom od zawsze.Na ten temat powinni mówić moi znajomi. Zacząłem studiować w szkole teatralnej w roku 1969 i wtedy pojawiałem się już gdzieś tam w filmach i telewizji, a tam picie alkoholu było czymś normalnym. Wieczorem zawsze było w SPATiF-ie pełno aktorów, mimo że nic tam oprócz wódki, fasolki po bretońsku i galaretki wieprzowej nie serwowano. Zdarzało się też, że w filmach piło się podczas nagrywania, a to się zupełnie zmieniło. Teraz nie ma takiej możliwości, żeby ktoś na planie filmu albo w teatrze pił wino, wódkę czy piwo podczas przerwy w spektaklu. Kultura spożywania alkoholu zupełnie się zmieniła. Jeśli chodzi o mnie, ja pewnie dużo w życiu wypiłem, ale nigdy nie wpadłem w nałóg i nie przeszkodziło mi to totalnie w pracy. Nigdy nie popadałem też w ciągi alkoholowe. Zresztą kiedy miałbym pić, jeżeli robię trasy liczące około 80 tysięcy kilometrów rocznie? Musiałbym jeździć po pijaku, a to jest niebezpieczne (śmiech).Podejście do alkoholu w czasie pracy się zmieniło, bo w ogóle zmienił się sposób podejścia do pracy?W dawnych czasach, kiedy zaczynaliśmy nagrywanie „Kiepskich”, było takie powiedzenie: „Czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy”. I że ukraść coś z zakładu pracy, to nie kradzież, tylko przyczynianie się do upadku komunizmu. Kiedyś w PRL było to niemożliwe, żeby ludzie czekali na przystanku, nie moknąc, bo wiata byłaby po dwóch dniach zniszczona. A teraz podczas deszczu ludzie siedzą na suchych ławkach, pod daszkiem, i to oświetlonym. Nie ma też już budek telefonicznych z powyrywanymi słuchawkami, a kiedyś było to normalne. Nikt się temu specjalnie nie dziwił. Dzisiaj, gdyby ktoś robił coś takiego, ludzie by zareagowali, przynajmniej mam taką nadzieję.Ale grafficiarze nadal wypisują obrazki i napisy na murach.Czują, że przez chwilę rządzą tym światem. Dzisiaj jednak naturalne niszczenie przeniosło się do internetu. Siedzi jakiś Józek czy Franek i wylewa pomyje na człowieka znanego publicznie i cieszy się, że może go obrazić, nazwać chamem, oszustem czy pedofilem, bo jest anonimowy i wszystko mu wolno. Mam nadzieję, że to się teraz zmieni. Pan czyta o sobie posty?Nie, bo jak kiedyś kilka przeczytałem, pomyślałem: „O Boże, ile tam jest zła, nienawiści i nie wiadomo czego!”.Ale piszą też, że pana uwielbiają, i że jest pan najlepszym aktorem w Polsce.A inni piszą, że jestem najgorszy na świecie. Ale proszę nie myśleć, że ja się tym przejmuję. Ani jednym, ani drugim. Bo jedno i drugie jest nieprawdą. Poniekąd po mnie te bluzgi hejterów spływają, bo wiem, że to tamten facet ma kompleksy i jest przez to biedny, a nie ja.A jak zmienia się sztuka?Pamiętam, że kiedy zaczynałem pracę w moim zawodzie, po wypadkach grudniowych, teatr był orężem w walce o wolność. Cenzura zawzięcie skreślała i wyrzucała z tekstów nieodpowiednie jej zdaniem sceny, a reżyserzy i aktorzy kombinowali, jak cenzorów oszukać. Powstawały zakamuflowane spektakle działające na podświadomość. Dzisiaj ktoś może powiedzieć: „Tusk jest głupi, a Jarosław to kretyn” i wolno im to napisać, a wtedy wszystko musiało być w domyśle. Zalewa nas „sztuka”. Seriale niskopoziomowe i tak dalej. Jak temu przeciwdziałać?Nikt temu nie zaradzi. Podobno już w starożytności, gdy odczytano papirusy i hieroglify egipskie, w jednym z nich było napisanie, że „dzisiejsza” młodzież jest nic niewarta i świat się kończy. Cały czas świat się kończy.To prawda, to samo mówili o nas, gdy byliśmy młodzi. A nam mówiono, że nie ma po co żyć, bo dzisiejsza sztuka to byle co i barachło. I jakoś to trwa i trwać będzie. Są jednak przebłyski. Choćby powrót Teatru Telewizji.To kwestia też polityki.. Pamiętam, że zrobiliśmy z Krysią Jandą „Damy i huzary” dla TV z cała plejadą świetnych aktorów. A potem nikt już nie chciał grać dla TVP, przypominało to bojkot ze stanu wojennego, aktorzy odmawiali. Ale teraz nastąpił powrót i pan też wraca do Teatru Telewizji.Właśnie nagraliśmy „Wizytę starszej pani” w reżyserii Małgosi Bogajewskiej, z Janem Peszkiem, Janem Englertem i Czarkiem Pazurą oraz całą masą wybitnych postaci polskiego teatru. W styczniu nagramy na żywo „Kwartet dla czterech aktorów” Schaeffera, który gramy już 32 lata. Przebąkują też w telewizji, że chcieliby nagrać moją „Spowiedź chuligana” Sergiusza Jesienina. Monodram, który zrobiłem w 1991 roku, złożony z wierszy tego poety. Zostało to nagrane, a siedem lat temu Krzysztof Jasiński i ja ułożyliśmy spektakl z kawałków nagrań z tamtego okresu – młody Jesienin na telebimach i stary Jesienin na żywo, czyli ja obecnie. Ten sam tekst, który zaczynam śpiewać na żywo, a kończy go na telebimie facet trzydzieści lat młodszy. Bardzo ciekawy pomysł. Kiedy będzie można to obejrzeć?Mam nadzieję, że w ogóle zostanie to nakręcone. Ma pan poczucie przemijania?W moim wieku każdy ma takie poczucie, że to bliżej niż dalej. Ale to eufemizm, bo jest już bardzo blisko. Bliżej niż dalej może mówić człowiek 50-letni. Ale kiedy ma się siedemdziesiąt lat... Ta siedemdziesiątka to bardzo dla pana bolesne?Ludzie często powtarzają, że głowa w człowieku się nie starzeje. Starzeje się tylko opakowanie, czyli jego ciało, które zaczyna chorować, psuć się i nie jest takie ładne, jak tamto sprzed trzydziestu lat. A mnie się wydaje, że pan jest odporny na upływ czasu.Staram się. Ale na to nie ma mocnych, bo zawsze przychodzi ta chwila, kiedy uświadamiasz sobie, że bardzo bliscy ludzie przenieśli się na tamtą stronę, i to niespodziewanie. Jak to, nie ma już Mietka? Przecież to był mój przyjaciel. Dlaczego go już nie ma? A Jan Nowicki?Przyjaźniliśmy się bardzo. I bardzo mi go brakuje. To co nas chroni przed takimi myślami? Praca?Tak. Ja przecież nie powinienem już tak dużo pracować, jak pracuję, bo nie muszę. Nie jestem człowiekiem, któremu brakuje mieszkania czy samochodu i który inwestuje na przyszłość, bo wszystko to już mam. Powinienem się oszczędzać. A jednak pracuję, bo praca jest dla mnie terapią. Jeżeli nic nie robię przez kilka dni, to wydaje mi się, że świat się wali i dzieje się coś niedobrego. Całe życie byłem bardzo zajętym aktorem, a teraz tego wręcz wymagam. I ja tej pracy szukam. Jeżeli nie mam propozycji, to stworzę nowy monodram na przykład. Na szczęście nie muszę tego robić, bo ciągle tej pracy jest dużo. To czego jeszcze chciałby pan od życia?Przede wszystkim zdrowia, zdrowia i zdrowia. Jutro założą mi blokadę na staw biodrowy, żeby mniej bolało. To opakowanie zaczyna szwankować. Odpadają guziki, pękają sznurówki. Ale patrzy pan jeszcze na dziewczyny na ulicy?Proszę pani, to mój mózg patrzy. A ciało mówi temu mózgowi: „Daj sobie spokój, chłopie”. Ale mózg jeszcze bardzo penetruje urodę. A nie chciałby pan jeszcze kogoś zagrać, odbyć jakąś podróż, może poznać kogoś, zjeść jakąś nieznaną potrawę?Bardzo dawno temu, gdy byłem po studiach, otrzymaliśmy angaż do Teatru Słowackiego. To był rok 1974. Jurek Kryszak, ja, Renata Kretówna, Janusz Świerczyński i Janek Prochyra. Wiedziałem, że w tym teatrze zacznie grać Kryszak albo ja, bo mieliśmy podobne warunki. Na roku to właściwie cały czas graliśmy te same role, dublując się. W Krakowie zaczął grać Kryszak, dlatego odszedłem do Tarnowa. A przecież zachwyciłem się tą rolą w „Ułanach” w Teatrze Słowackiego.Myślałem, że to niemożliwe, żebym jej nie zagrał. Prawie już nauczyłem się jej na pamięć. A zagrał Kryszak. Nasze losy tak się ułożyły, że obaj w tym świecie dajemy sobie radę. I wtedy pomyślałem, że już nigdy w życiu nie będę marzył o żadnej roli, ponieważ tak bardzo przebolałem brak angażu do „Ułanów”. I trzymam się tego, nie mam marzeń o roli, ani o żadnym reżyserze. Biorę życie, jakie mi los przynosi, czy opatrzność. Obojętnie, jak to nazwiemy. Bo tak w ogóle jest pan optymistą?Ogólnie jestem. Nawet jak ten optymizm tracę. Walczę wtedy, żeby odzyskać swobodę myślenia. Szukam w życiu słońca w różnych miejscach. A gdy zgaśnie, chcę, żeby znowu zaświeciło i znowu była wiosna. Panie Andrzeju, a co lubi pan robić, gdy jest pan całkiem wolny, bo przecież takie dni się zdarzają?Ależ mnie męczy wolny czas. Staram się go nie mieć. Pierwszy raz jednak podczas minionych wakacji postanowiłem pojechać z moimi wnuczkami do Jastarni, dokąd jeździłem jeszcze z moimi córkami. I zobaczyłem, jak przyjemnie tam być z moimi dziećmi i moimi wnukami. A ile ma pan wnuków?Troje. Trzy dziewczynki. Jak się rodzą dziewczynki, to podobno nie będzie wojny. Tak twierdzą. Moja najstarsza wnuczka ma jedenaście lat. Lubię z nimi rozmawiać. A wojny chyba naprawdę nie będzie, bo może Putin się uspokoi.