W kraju zapanował chaos. Paraliż komunikacyjny. Kłopoty z dostawą prądu. Trudności w zaopatrzeniu sklepów, a finalnie wzrost solidarności w społeczeństwie. „Zimy stulecia” odciskały piętno na funkcjonowanie naszego kraju. Eksperci są zgodni, że takie sytuacje będą się powtarzały. Władze już teraz powinny główkować, jak zmniejszyć rozmiary tych klimatycznych katastrof. Był 31 grudnia 1978 roku. Trwały przygotowania do gorączki sylwestrowej nocy. Polacy tłumnie opuszczali miejsca zamieszkania, by udać się na wspólną zabawę. Nikt nie zakładał, że nie dotrze na imprezę. Kraj zaatakowały jednej z najbardziej intensywnych opadów śniegu w historii. Wiał bardzo silny wiatr. Dodatkowo temperatura spadła dużo poniżej zera. Państwo zostało sparaliżowane na kilkanaście dni.„Chodziło się „rynnami” wydrążonymi w białym puchu”– Problem jest taki, że bardzo często zapominamy o tym, co działo się w pogodzie. Nie pamiętamy niektórych ważnych wydarzeń. Gdy raz sypnęło nam bardzo mocno, od razu nazwaliśmy to wydarzenie „zimą stulecia”. Czy słusznie? Nie do końca. W XIX wieku i wcześniej, tego typu zimy występowały co chwilę. Na nikim nie robiły takiego wrażenia. Jednak pod koniec XX wieku dużo robiła propaganda, która nakręcała tę sytuację – tłumaczy Jarosław Kret, meteorolog, ekspert i dziennikarz TVP Info.Czytaj też: Wojna bliżej zamrożenia. „Putin jest stary i wiecznie żyć nie będzie”Tak szybki i gwałtowny atak żywiołu pokazał zupełną niezdolność komunistycznego państwa do reakcji na takie wydarzenia. Doszło do paraliżu komunikacyjnego. Zamknięto drogi lokalne.Zawieszony został ruch kolejowy. W miastach stanęły autobusy i tramwaje. Ludzie ruszyli z łopatami na miasto, by móc przemieszczać się z punktu A do B. – Kraj stanął w miejscu. Nie jeździły pociągi. Nie jeździły samochody oraz komunikacja miejska. Ludzie byli w szoku. Dzieci nie miały jak dotrzeć na zajęcia. Chodziło się „rynnami” wydrążonymi w białym puchu. Miały wysokość człowieka. Takich obrazków nie da się zapomnieć – dodaje Kret.Zima stulecia sparaliżowała Polskę– Ludzie wychodzili z domów tylko wtedy, gdy było to absolutnie konieczne. Większość czasu spędzaliśmy przy piecu, opowiadając sobie historie. Pamiętam, jak w szkole uczyliśmy się, jak zachować się w razie odcięcia prądu i ogrzewania. To była prawdziwa lekcja przetrwania. Najbardziej przerażające było to, że nie wiedzieliśmy, kiedy to się skończy. Zastanawialiśmy się, czy będziemy musieli tak żyć przez miesiąc albo dwa – wspomina Katarzyna Wiśniewska, mieszkanka stolicy.Dochodziło również do awarii sieci energetycznych. Pojawiła się konieczność racjonowania energii. Dramatyczna sytuacja zaczęła odbijać się także na cenach produktów spożywczych. Nastąpiły problemy z dostawami żywności oraz paliw. Pogorszyła się też kondycja zdrowotna wielu Polaków. Zwiększyła się liczba zachorowań na choroby układu oddechowego, a służby medyczne miały utrudnioną pracę, przez ograniczoną możliwość przemieszczania.Czytaj też: Ponad 8 mld ludzi na Ziemi. 2024 r. ze wzrostem o 71 mln– Państwo PRL nie było przygotowane na takie wydarzenia. Zasypało pół Polski. To był wir z chmurami, który przyszedł znad Morza Czarnego. Dodatkowo przypłynął chłód ze wschodu. Wszystko razem się „zderzyło” i nie było innego rozwiązania. Pamiętam, że ferie w szkole zostały wydłużone. Warto też wspomnieć, iż te wydarzeniami miały wpływ na... popkulturę. O tej zimie nagrywano nawet skecze kabaretowe. Władza w tamtych czasach dostawała po głowie. Nie byli w stanie ukryć nieudolności. Niby próbowali tuszować ślady, ale skończyło się na katastrofie – wyjaśnia Kret.Mimo wszystko ówczesne władze starały się jakoś reagować. Podjęto szereg działań mających na celu złagodzenie skutków „zimy stulecia”. Znajdowały się w nich między innymi: tworzenie punktów pomocy społecznej, wprowadzenie dodatkowych urlopów pracowniczych, ograniczenie dostaw prądu czy racjonowanie paliw. – Ludzie pomagali sobie nawzajem. Pamiętam, jak sąsiedzi przychodzili do siebie, żeby się ogrzać i zjeść coś ciepłego. To była próba dla nas wszystkich. Musieliśmy się nauczyć radzić sobie w ekstremalnych warunkach. Najtrudniejsze było to, że nie mogliśmy się zobaczyć z rodziną i przyjaciółmi. Byliśmy odcięci od świata. Nigdy wcześniej nie widziałam takiego śniegu. Było go tyle, że można było się zgubić, nawet w mieście – mówi warszawianka Katarzyna Wiśniewska.Walka o klimat trwa od lat„Zima stulecia” miała długofalowe skutki dla Polski i jej mieszkańców. Oprócz bezpośrednich problemów związanych z warunkami atmosferycznymi, wydarzenie to wpłynęło również na wzrost świadomości ekologicznej. Zwiększono też inwestycje w infrastrukturę energetyczną.Czytaj też: Ostatnie Pokolenie zmienia nazwę. „Nowe cele i formy protestu”W naszym kraju cały czas zdarzają się „upalne” święta. Niewiele wskazuje na to, że ten trend ulegnie zmianie.– W trakcie ostatnich pięćdziesięciu lat mieliśmy tylko kilka razy „białe święta”. Często bywało tak, że w Wigilię było naprawdę ciepło, a dopiero drugi dzień świąt był ze śniegiem. Zdarza się to bardzo często. Jednak nie w całym kraju. Mamy ogromną powierzchnię państwa. Dlatego mówi się, że żyjemy w klimacie zmiennym-przejściowym. Jest w nim zarówno wpływ kontynentalny, jak i morski. Ten drugi pochodzi znad Atlantyku. Musimy przywyknąć, że w grudniu będzie u nas coraz częściej ciepły wiatr z Zachodu i wyższa temperatura. Nic na to nie poradzimy – wyjaśnia Kret.Atak żywiołu sprzed prawie 50 lat miał także inne skutki. W społeczeństwie pojawił się ogólny wzrost poczucia zagrożenia i niepewności – bo należy pamiętać, że pod koniec lat siedemdziesiątych z gospodarczego „cudu” Edwarda Gierka za zachodnie kredyty, nie było już śladu. Wprawdzie po zakończeniu fali mrozów i opadów śniegu na ulicach nie pojawili się przedstawiciele wcześniejszej wersji „Ostatniego Pokolenia”, ale wywiązywały się pierwsze debaty na temat problemów klimatycznych. A tymczasem ekstremalne pogodowe wydarzenia występują coraz częściej i obejmują coraz większe tereny. – Jedyna rzecz, której jestem pewny to to, że takie anomalie będą się powtarzać. Paradoksalnie słowo anomalia jest nadużywanie. Takie sytuacje stają się normą. Zepsuliśmy klimat – ostrzega Kret. – W skrócie: do atmosfery wpuściliśmy za dużo gazu. Chodzi o dwutlenek węgla. Można to zobrazować. Gdybyśmy stanęli przy „dwóch wielkich szybach” łatwiej byłoby nam to pojąć. W środku pomieszczenia mielibyśmy na przykład 20 stopni, a na zewnątrz minus 10. Ciepło od nas nie ucieka, a mróz nie dociera.Czytaj też: Cytrusy w PRL. Gomułka ich nienawidził, Polacy kochaliDlaczego? Między „szybami” utrzymuje się gaz. Blokuje wszystko. Działa to trochę, jak... termos. Niby się nie poparzymy, ale konsekwencje naszych czynów będą złe. Planeta nagrzewa się, a ciepło nie ucieka. Stworzyliśmy „kołdrę gazową”. Błędne koło. Dodatkowo, oceany się ocieplają. Kumulują bardzo dużo ciepła. Mają wpływ na to, co się dzieje w pogodzie – wyjaśnia meteorolog.Klimat – czy jest za późno na wprowadzanie zmian?Zima stulecia z przełomu z okresu 1978/1979 była wyzwaniem, które wymagało od społeczeństwa, władz i gospodarki ogromnego wysiłku. Jej skutki były odczuwalne przez wiele lat i miały znaczący wpływ na rozwój Polski w kolejnych dekadach. Pojawia się zatem pytanie, czy jesteśmy w stanie w jakikolwiek sposób wpłynąć na wydarzenia w pogodzie i zastopować bieg ekstremalnych wydarzeń?– Sytuacji z klimatem już nie zmienimy. Możemy ją jedynie powstrzymywać. Bądźmy realistami. Za daleko to zabrnęło. Żyjemy w świecie, w którym przybywa coraz więcej ludzi. W trakcie II wojny światowej na naszej planecie żyło około miliarda osób. Teraz jest ich ponad osiem. Niebawem doliczymy się dziesięciu miliardów. Klimat psujemy wspólnie od około 200-250 lat. Zaczęło się, gdy świecie żyło niecałe pół miliarda osób. A teraz? Niech każdy dokończy tę myśl sam... – podsumowuje Kret.