Andrzej Supron w programie „Sto pytań do…” TVP Info – Sport jest naprawdę piękny, pozwolił mi poznać naszego papieża. To było coś niesamowitego. Lecieliśmy do ośrodka sportowego pod Rzymem i ksiądz zorganizował nam audiencję. Mówię: „Ojcze Święty, nazywam się Andrzej Supron”. A on: „Znam”. Aż mi się nogi ugięły. Jak taki człowiek może znać takiego robaczka? Jak wiemy, papież kochał sport – powiedział Andrzej Supron w programie „Sto pytań do…” w TVP Info. Andrzej Supron, były zapaśnik, a teraz prezes Polskiego Związku Zapaśniczego, był gościem programu „Sto pytań do…”. Jaki był najlepszy moment w jego karierze?– Na szczęście, takich momentów było więcej niż tych tragicznych. Najlepszy był ten, kiedy trafiłem na salę gimnastyczną małej dzielnicy Powiśle w Warszawie i po raz pierwszy zobaczyłem swojego trenera, pana Tadeusza Świętulskiego, który zdecydował się przyjąć mnie na zapasy, a moi koledzy już rozkładali matę. Nieraz mnie pytają: które medale pana najbardziej cieszyły? Mówię: wtedy, kiedy jeszcze na mnie nie liczono i kiedy już na mnie nie liczono – stwierdził były zapaśnik.Dodał, że drugim ważnym momentem w jego karierze była pierwsza walka.– Pamiętam swoją pierwszą i ostatnią walkę. Zawsze mówię: dobrze zacząłem i jeszcze lepiej skończyłem – powiedział Supron. Najgorszym momentem w karierze zapaśnika było zdobycie srebrnego medalu na mistrzostwach świata w Katowicach w 1982 roku.– To jest bardzo przykry moment. Mówię, że walczy się o brązowy medal, a później o złoty. Jedynym niezadowolonym na podium jest ten, który zdobył srebrny medal. Tylko on przegrał, zwłaszcza, jeżeli walka była wyrównana. To wtedy bardzo boli. W czasie mistrzostw świata w Katowicach, byłem aktualnym mistrzem Europy, czyli kandydatem na złoty medal. Na ostatnim treningu doznałem kontuzji barku i lekarz powiedział: nie ma szans. A za dziesięć dni mamy mistrzostwa świata – wyznał były zapaśnik.Lekarz wsadził bark zawodnika w gips, który został zdjęty po ośmiu dniach.– Jak próbowałem akcji w parterze z zawodnikiem 48-kilogramowym, to myślałem, że mi rękę wyrywa. Ból niesamowity. Mówię do trenera: chyba nie dam rady. Opowiedział: dasz więcej rady jedną ręką niż inny dwoma. Podbudował mnie i uwierzyłem w jego słowa. Do tego wszystkiego miałem po losowaniu bardzo mocną grupę, ale szczęśliwie ją przebrnąłem – opowiadał. Jego trener poddał walkę finałową, kiedy przeciwnik wykręcał nogę zapaśnika.Supron od lat jest nazywany „profesorem zapasów”. – Nieraz śmieję się z tego, bo mówię, że wyprzedziłem swoją edukację. Jeszcze nie skończyłem szkoły średniej, a już zostałem najlepszym technikiem w Europie. Nie skończyłem jeszcze uczelni, a już zostałem profesorem zapasów. Za najlepszego technika zostałem uznany na mistrzostwach Europy i sam ówczesny książę, a późniejszy król Szwecji, wręczał mi srebrny puchar. Natomiast tytuł profesora dostałem w sytuacji, kiedy wygrałem wszystkie walki przed czasem, nie tracąc ani jednego punktu. Wtedy dziennikarze i trenerzy ogłosili mnie profesorem zapasów. Bardzo miły przydomek – przyznał. Czytaj także: Michał Żebrowski: Miałem dość kłamstwa, zaboru mediów, przyjaźni z Orbanem„Niewiele brakowało, a zostałbym piosenkarzem”Supron przyznał, że dobrze czuje się przed kamerą.– Zawsze miałem poczucie humoru. Mówiłem, że humor nic nie kosztuje, a żyje się o wiele lepiej. Sport też powoduje, że człowiek czuje się pewniejszy siebie. Jestem trochę gaduła, lubię rozmawiać z ludźmi, nie boję się pytań. Czasami mogę powiedzieć coś dosadnie, ale nie w sposób brutalny. Nie obrażam ludzi – zapewnił.Przyznał, że niewiele brakowało, a zostałby piosenkarzem. Często w dzieciństwie śpiewał w domu i postanowił wystąpić na scenie w święto 22 lipca. Zaśpiewał wtedy „Malowaną lalę” Karin Stanek. – Powiedziano, że jak zaśpiewamy, to popływamy na kajaku. Mój brat Krzysiek uciekł, a ja, taki berbeć, twardo poszedłem. Jako drugą piosenkę zaśpiewałem „Nie płacz, kiedy odjadę” (piosenka Marino Mariniego – red.). Potem powiedzieli: koniecznie musicie małego przyprowadzić do nas po wakacjach, on ma taki talent! A ja poszedłem na zapasy i chyba lepiej zrobiłem – stwierdził Supron.Dodał, że sport pozwolił mu poznać fantastycznych ludzi.– Poznałem naszego papieża. Lecieliśmy do ośrodka sportowego pod Rzymem i ksiądz zorganizował nam audiencję u Jana Pawła II. Mówię: Ojcze Święty, nazywam się Andrzej Supron. A on: znam. Aż mi się nogi ugięły. Jak taki człowiek może znać takiego robaczka? Jak wiemy, papież kochał sport. To było dla mnie niesamowite przeżycie, moje szczęście w nieszczęściu. To był akurat moment przed igrzyskami olimpijskimi w Los Angeles, na które nie pojechaliśmy. Niestety, wystartowaliśmy i wylądowaliśmy w Budapeszcie. Rekompensatą było to, że mogłem poznać Ojca Świętego – podsumował. Czytaj także: Janina Ochojska: Czuję odpowiedzialność za Wszechświat