„Raport specjalny” obnaża kibolskie zakłamanie. Brutalny atak na Leonida Wołkowa, współpracownika Aleksieja Nawalnego w Fundacji Antykorupcyjnej, dotyka wielu spraw. Z jednej strony jest skłócona rosyjska opozycja. Z drugiej cyngle na wynajem ze środowiska kiboli Legii Warszawa. A z trzeciej jest Władimir Putin, który zaciera ręce, przy ogniu, na którym piecze kilka pieczeni – wynika z materiału magazynu śledczego „Raport specjalny”. – Moja pierwsza myśl była taka, że to musi być wystrzał. Dźwięk był przerażający i bardzo głośny. Położyłem się ciałem na siedzeniu pasażera, odwróciłem się i za rozbitym oknem zobaczyłem mężczyznę – mówił w materiale Leonid Wołkow, którego dziennikarze przez dłuższy czas próbowali namówić na rozmowę.Wołkow to współpracownik Aleksieja Nawalnego, nieżyjącego już najpoważniejszego opozycjonisty reżimu Władimira Putina.Czytaj także: „Żołnierz od czarnej roboty” na usługach Romanowskiego i ObajtkaKarty SIM skierowały na polski trop Możliwy udział Polaków w ataku na Wołkowa – jak mówił Nerijus Povilajtis, dziennikarz litewskiego serwisu Delfi, który od samego początku relacjonował sprawę – śledczy brali pod uwagę, m.in. sprawdzając, że na miejscu zdarzenia z masztami telekomunikacyjnymi łączyły się polskie karty SIM.Jak opowiadał Povilajtis, w grę wchodziły dwie wersje w śledztwie Litwinów. Czy było to zlecenie rosyjskiego FSB, czy białoruskiego KGB. Czytaj także: „Żołnierz prawicy i znikające wyroki”. Zapraszamy na „Raport specjalny”Do ataku doszło na posesji przed domem, gdzie Wołkow przyjechał samochodem tak, jak każdego innego dnia. Po rozbiciu okna w samochodzie napastnik zaatakował, rozpylając gaz w kierunku Wołkowa. Drugą ręką zaczął uderzać w opozycjonistę młotkiem i trafiał w te części ciała, w które mógł dosięgnąć. Trwało to niecałą minutę, a najbardziej ucierpiały lewa noga i ręka Wołkowa. Bandyta uciekł, gdy Wołkow zaczął krzyczeć i naciskać na klakson na kierownicy. Relacjonował, że był przerażony nie tylko samym atakiem, ale zaczął momentalnie myśleć, czy nic się nie stało jego rodzinie. – To było dla mnie najstraszniejsze – podkreślił.Kto zlecił napaść? Prowadząca śledztwo strona litewska wniosła o ekstradycję dwóch kiboli, ale polski sąd odmówił ze względu na śledztwo, jakie prowadzą w tej sprawie polskie służby w związku z udziałem obcych państw.Dziennikarze Jakub Hnat i Mariusz Sepioło zastanawiali się w materiale, czy to była próba zastraszenia, pobicie, chęć wysłania sygnału do rosyjskiego środowiska opozycyjnego, czy też mogła to być próba zabójstwa. Reporterzy także chcieli się dowiedzieć, kto zlecił tę brutalną napaść.Czytaj także: „Raport specjalny”: Seria tajemniczych pożarów to nie przypadek– Putin doskonale rozumie, że nawet po śmierci Aleksieja, jego organizacja polityczna, czyli Fundacja Antykorupcyjna, pozostaje głównym problemem i najważniejszym przeciwnikiem dla reżimu. Przekaz jest jasny. Słuchajcie: dla was, nic się nie skończyło. Dalej będziemy robić to, co robiliśmy. Oficjalnie jestem w Rosji na tzw. liście terrorystów. Dla Putina nie ma żadnych ograniczeń. Musimy pamiętać, że on ma bardzo dużo pieniędzy. Nic go nie kosztuje wynajęcie chuliganów czy bandytów za 5, 10 czy 20 tys. euro – mówił Wołkow.Kim są napastnicy? Podejrzani to Maksymilian K., rocznik 1994 oraz siedem lat młodszy Igor C. Wcześniej byli karani za drobne przestępstwa, przy czym ten pierwszy był bliżej grupy chuliganów Legii Warszawa, zwanej Teddy Boys 95’. Maksymilian K. siedział cztery lata w więzieniu za handel narkotykami.Kibole Legii lubią chwalić się nienawiścią m.in. do Putina, ale w przypadku ataku na Wołkowa pójście ręka w rękę z rosyjskim dyktatorem im nie przeszkadzało. – To jest dla mnie swego rodzaju działalność biznesowa, gdzie ktoś dał pieniądze, a ktoś wykonał to jak każde inne pobicie. Ja nawet nie jestem przekonany, czy oni wiedzieli, kogo biją – ocenił Przemysław Witkowski, dziennikarz i politolog zajmujący się ruchami ekstremistycznymi.Czytaj także: Kradzież biżuterii za milion euro w Sopocie. Przełom w sprawieWitkowski uważa, że celem ataku na Wołkowa miało być ostrzeżenie. Wysłanie sygnału, bo gdyby rosyjskie służby chciały zabić opozycjonistę, to by tak zrobiły. Dziennikarze rozmawiają w materiale z wieloma osoba związanymi ze środowiskiem kibolskim Legii, które składa się z wielu grup – m.in. mokotowskiej czy ożarowskiej, ale też wszystkich ościennych miejscowości Warszawy i spoza stolicy.Kibol chce pieniędzy za spokój na trybunachJeden z rozmówców opowiada rzecz trudną do wyobrażenia. Ale twierdzi, że za zamieszki na trybunie Silver podczas meczu Ligi Mistrzów z Borussią Dortmund w 2016 r. odpowiadali kibole, którzy nie dostali z klubu pieniędzy za to, by nie robili na trybunach burd. – Tak naprawdę grupy przestępcze rządzą klubami – stwierdził informator. Przepływu pieniędzy w zamachu na Wołkowa miał pilnować mieszkający w Polsce Białorusin Viktar P., biznesmen zadłużony na setki tysięcy złotych., a prywatnie syn oficera białoruskiego KGB. Został zresztą skazany na trzy lata w innej sprawie za kierowanie grupą przestępczą i oszustwa podatkowe na dziesiątki milionów złotych.Czytaj także: Rosyjski wywiad inwigiluje Europę. Gniazdo szpiegów nawet przy ONZPo czterech miesiącach od aresztowania Maksymilian K. i Igor C. opuścili areszt, choć polskie służby twierdziły, że sprawdzają, czy nie ma tutaj powiązania z działalnością obcych państw. Dziennikarze spotkali się z podejrzanymi, ale ci nie chcieli udzielić odpowiedzi na żadne pytania. Inna hipoteza o zleceniodawcachNajbardziej zaskakująca jest inna hipoteza o zleceniodawcach ataku na Wołkowa. Mogła to być nieudana próba porwania na zlecenie opozycji związanej z Michaiłem Chodorkowskim, co potwierdzałoby fakt, że środowisko rosyjskiej opozycji jest wobec siebie wyjątkowo wrogo nastawione. – Między nimi nie ma jedności, obserwujemy tam liczne konflikty, spory i wzajemne oskarżenia – ocenił Povilajtis. Czytaj także: Szefowie wywiadu ostrzegają. „Trwa rosyjska kampania sabotażu”Rosyjskie służby, wynika z ustaleń „Raportu specjalnego”, mogły chcieć atakiem na Wołkowa ugrać kilka rzeczy naraz. Z jednej strony chciały wysłać sygnał do opozycji, że nie może czuć się bezpieczna nigdzie, a z drugiej liczyły na skłócenie Polski z Litwą wokół tej sprawy. I to się po części udało, bo Maksymilian K. i Igor C. nie zostali ekstradowani, a co więcej opuścili areszt.