„Klient w krawacie jest mniej awanturujący się”. Mistrzowsko wyśmiewał PRL-owską rzeczywistość. Chociaż czasy się zmieniły, filmy takie jak „Miś”, „Poszukiwany, poszukiwana” czy „Nie ma róży bez ognia” przetrwały próbę czasu i zyskały status kultowych. Stanisław Bareja skończyłby 95 lat. Pełnometrażowym debiutem Barei była komedia „Mąż swojej żony”. Rok później reżyser zrealizował „Dotknięcie nocy” – pierwszy polski film kryminalny, a w 1965 r. „Kapitan Sowa na tropie” – pierwszy polski serial kryminalny. Jednak dopiero w następnej dekadzie Bareja wprowadził do swojej twórczości elementy ostrej satyry przeciwko codziennym absurdom i ustrojowi, którego nigdy nie zaakceptował. Scenariusze pisał razem z Jackiem Fedorowiczem, Stanisławem Tymem oraz Jerzym Skolimowskim. Nic dziwnego, że Bareja nie był ulubieńcem władzy, która od początku lat siedemdziesiątych ingerowała w scenariusze. Ograniczano ilość taśmy filmowej przydzielanej reżyserowi, co wpłynęło na jego system pracy bez powtarzania ujęć i zapewniało filmom specyficzny, „surowy” charakter. Bareja, jak wspominali jego współpracownicy, pracował szybko i sprawnie, nie przejmował się perfekcjonizmem, co jeszcze bardziej akcentowało wszechobecną w PRL-u bylejakość. „Mój mąż z zawodu jest dyrektorem”Zapowiedziami przemian w twórczości reżysera były „Poszukiwany, poszukiwana” i „Nie ma róży bez ognia”. Przełomem okazało się jednak „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”. Ostrze satyry filmu było skierowane przeciwko obłudzie gierkowskiej „propagandy sukcesu”, cynizmowi i nadużyciom ze strony PZPR-owskich aparatczyków. Film został zablokowany przez działacza PZPR, późniejszego wiceministra kultury Janusza Wilhelmiego i trafił na półkę. W ataku na reżysera uczestniczył partyjny reżyser Bohdan Poręba. Po tych wydarzeniach Bareja przeżył pierwszy zawał serca. Po śmierci Wilhelmiego w katastrofie lotniczej reżyser skontaktował się z cenzorem i wynegocjował dopuszczenie filmu do dystrybucji pod warunkiem przerobienia nagranego materiału. CZYTAJ TEŻ: Banan za 6 mln dolarów zjedzony. „Smakuje lepiej niż inne”Jesienią 1979 r. Bareja i Stanisław Tym rozpoczęli zdjęcia do kolejnej kultowej już dzisiaj komedii – filmu „Miś”. W wywiadzie dla Polskiego Radia reżyser opowiadał: – To jest opowieść o człowieku, który nie mówi słowa prawdy. Zresztą tak samo nie mówi słowa prawdy jego partnerka, nie mówią jego koledzy […] mistrzem kłamstwa jest on i dlatego wygrywa […]. Śmiech służy mi jako łatwiejszy sposób dotarcia do ludzi. „Oczko mu się odlepiło. Temu misiu” czy „Z twarzy podobny zupełnie do nikogo” to cytaty, które na dobre weszły do języka polskiego. „Mam ochotę na chwileczkę zapomnienia”Równie dużą popularnością cieszył się serial „Alternatywy 4”. Tytułowy blok był „PRL-em w pigułce”. Zamieszkiwali go recydywista, lekarz, robotnik, partyjny działacz i związany z podziemiem wykładowca. Rolę „jednoosobowej bezpieki” pełnił dozorca Stanisław Anioł, grany przez Romana Wilhelmiego. Po wielu interwencjach cenzury serial trafił do emisji telewizyjnej pięć lat po rozpoczęciu zdjęć. Reżyser przeżył w tym czasie kolejny zawał i operację serca.CZYTAJ TEŻ: Fontana, Dali, Warhol. Wystawa dzieł sztuki skonfiskowanych mafiosomMimo pogarszającego się stanu zdrowia Stanisław Bareja aktywnie uczestniczył w działaniach zdelegalizowanej przez reżim Jaruzelskiego „Solidarności”, udostępniając swój dom do konspiracyjnych zebrań. W piwnicy budynku zorganizował pracownię fotograficzną, w której powstawały dokumenty dla „Solidarności”. Bareja pomagał również ukrywającemu się Zbigniewowi Bujakowi, współpracował także ze Zbigniewem Romaszewskim.„Wypije taki dwa bełty i jeszcze mu mało” Ostatnią produkcją reżysera okazał się serial „Zmiennicy”. W telewizji pokazano go po raz pierwszy już po śmierci Barei.W 1987 roku artysta wyjechał na stypendium do Museum Folkwang w Essen. Tam doznał wylewu, jeden z pracowników muzeum znalazł go nieprzytomnego na korytarzu budynku. Reżyser trafił do szpitala, jednak nie odzyskał przytomności. Stanisław Bareja zmarł 14 czerwca 1987 r. Prochy filmowca sprowadzono do Warszawy i pochowano w rodzinnym grobowcu na Cmentarzu Czerniakowskim w Warszawie. Co prawda czasy PRL-u są już tylko wspomnieniem, o wielu ich aspektach Polacy zdążyli zapomnieć, ale filmy Barei nadal są chętnie oglądane i ciągle bawią. W czym tkwi tajemnica?Jak przyznał filmoznawca Wisław Kot, „filmy Stanisława Barei to nie były – wbrew pozorom – komedie dla wszystkich”. – Autor adresował je do publiczności inteligenckiej (była kiedyś taka formacja, dziś zwana budżetówką). To ludzie myślący trzeźwo i widzący dalej mogli zrozumieć rozległość absurdu, w jakim grzęzła „Polska socjalistyczna”. Dystansować się od tego poprzez kpinę i śmiech. Reszta widowni chwytała tylko najprostsze gagi, np. w wykonaniu zestrachanego Bronisława Pawlika. Bo ta reszta pokrywała się z bohaterami filmów Barei. To byli gońcy, drobni urzędnicy na fikcyjnych posadkach, taksówkarze, kelnerzy czy szatniarze. Oni w „realnym socjalizmie” czuli się jak ryba w wodzie. To była ich ukochana ojczyzna i innej nie pragnęli. Ten personel w filmach Barei nigdy nie narzeka, a przeciwnie. Dlaczego? Bo tak naprawdę to oni rządzą Polską, a nie ci pokazywani w telewizji. Mieli się wspaniale i zapewne nigdy już tak dobrze mieć się nie będą. Żal – dodał Kot. CZYTAJ TEŻ: TVP Polonia przyznała nagrody dla Polaków zasłużonych poza granicami kraju