Bezwzględna walka o stołeczne nieruchomości. To był jeden z największych przekrętów w powojennej historii Polski. W Warszawie, w podejrzanych okolicznościach, w ciągu 20 lat, właścicieli zmieniło cztery tysiące nieruchomości wartych 20 miliardów złotych. Pięćdziesiąt tysięcy ludzi straciło swe mieszkania. – Jeżeli te dane są niedokładne, to raczej są zaniżone niż zawyżone – mówi Ewa Andruszkiewicz z Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów. Nikt do tej pory nie trafił za kratki i są niewielkie szanse, by to się zmieniło. W związku z tzw. dziką reprywatyzacją w Warszawie, w ostatnich dniach, zapadły dwie istotne decyzje. Prokuratura w Gdańsku umorzyła śledztwo w sprawie zabójstwa Jolanty Brzeskiej, stołecznej aktywistki walczącej o prawa lokatorów oraz Sąd Okręgowy w Warszawie uniewinnił 12 z 13 osób oskarżanych o łamanie prawa przy reprywatyzacji. Ten drugi przypadek, to największe śledztwo dotyczące reprywatyzacji w stolicy.Sędzia o dzikiej reprywatyzacji: urzędnik może się pomylićProkuratorzy wyliczyli, że szkoda wyrządzona spadkobiercom oraz Skarbowi Państwa wyniosła 91 milionów 603 tysięcy 760 złotych. Kwota wręczonych łapówek miała osiągnąć 2,1 miliona złotych. Jedyny skazany – Jacek W., główny specjalista w Biurze Gospodarki Nieruchomościami (BGN) urzędu miasta – usłyszał wyrok 1,5 roku pozbawienia wolności oraz zasądzono mu grzywnę w wysokości 20 tys. zł. Wyrok jest nieprawomocny.– Jeżeli sędzia mówi, że urzędnik ma prawo się pomylić, to jest jakaś kpina z prawa. Urzędnik odpowiada nawet własnym majątkiem za błędne decyzje. Ludzie na ławie oskarżonych są podejrzani o przejęcie majątku o wartości 91 mln złotych, a odzyskane z tego ma być 20 tysięcy? – dziwi się w rozmowie z portalem TVP.Info Andruszkiewicz, która w przeszłości była usuwana z mieszkania przez tzw. czyścicieli kamienic.Zobacz także: Prezydencja Polski w UE. Szansa dla biznesuMechanizm dzikiej reprywatyzacji był dość prosty. Ponieważ na mocy dekretu Bieruta z 1945 roku państwo przejęło od prywatnych właścicieli w Warszawie wiele nieruchomości, można je było teraz odzyskiwać na podstawie przedstawionego prawa własności. Wielu prawowitych właścicieli już nie żyło, ale nagle pojawiali się ich spadkobiercy, albo ludzie, którzy posiadali odkupione prawo własności. Jeśli urzędnicy miejscy popatrzyli na sprawę łaskawym okiem, to „spadkobierca” mógł odzyskać nieruchomość, a nawet dostać – liczoną w milionach – rekompensatę od miasta, za wcześniejsze użytkowanie budynku. Często były to działki czy kamienice w najatrakcyjniejszych miejscach Warszawy wraz z... lokatorami.Obudzimy się i powiemy, że tej afery nie było– Ja sam zgłaszałem do prokuratury przypadek kamienicy przy ulicy Mokotowskiej 40. To był klasyczny przykład sprawy korupcyjnej. Najpierw odmawia się zwrotu nieruchomości. Bardzo długo mówi się, że nie ma podstaw. A w momencie, kiedy inne osoby odkupują te roszczenia, to okazuje się, że cały proces jest możliwy. To oczywiste, że nic się nie zmieniło w stanie faktycznym, a pojawia się zwrot o 180 stopni, kiedy roszczenia mają w ręku odpowiednie osoby. Ewidentnie doszło tam do złamania prawa. Jeżeli w takich sytuacjach prokuratura nie jest w stanie nic udowodnić, to jest mi przykro – mówi portalowi TVP.Info stołeczny aktywista Jan Śpiewak, przez lata mocno zaangażowany w walkę z dziką reprywatyzacją.Choć poniedziałkowy (25 listopada) wyrok Sądu Okręgowego można uznać jako masowe zwolnienie z odpowiedzialności ludzi zasiadających na ławie oskarżonych, to sprawa nie musi tak się skończyć.– Do Sądu Okręgowego skierowany został wniosek o sporządzenie pisemnego uzasadnienia wyroku, a po jego otrzymaniu podjęta zostanie całościowa ocena orzeczenia oraz decyzja o wywiedzeniu apelacji – mówi portalowi TVP.Info prokurator Anna Zimoląg, rzeczniczka Prokuratury Regionalnej we Wrocławiu.Zobacz także: „CPK żyje”. Premier ogłasza miliardy złotych dofinansowaniaW poprzednich latach prokuratura ta prowadziła dwie inne duże sprawy, dotyczące dzikiej reprywatyzacji w Warszawie. W marcu 2019 r. rozpoczął się proces, w którym akt oskarżenia siedmiu osób dotyczył 24 przestępstw, gdzie wartość szkody osiągnęła blisko 300 mln zł. Czyny zarzucane oskarżonym w tamtej sprawie zostały popełnione w latach 2010-2015. W listopadzie 2019 r. ruszył natomiast proces, w którym oskarżeni zostali m.in. były wicedyrektor BGN w stołecznym magistracie, jego rodzice oraz były dziekan stołecznej palestry, w sumie osiem osób. Zarzuty dotyczyły m.in. przejęcia najbardziej atrakcyjnej działki w mieście, przy Pałacu Kultury i Nauki (przedwojenny adres to Chmielna 70).– Paradoksów wokół rozstrzygnięć podejrzanych spraw dotyczących reprywatyzacji w Warszawie jest tak wiele, że za chwilę obudzimy się i powiemy, że tej afery w ogóle nie było – mówi ironicznie Jan Śpiewak.Mecenas Nowaczyk krzyżuje szyki Patrykowi JakiemuNa przełomie XX i XXI wieku pojawiła się też grupa prawników, która zaczęła specjalizować się w procesach reprywatyzacyjnych w Warszawie. Prym w niej wiódł m.in. mecenas Robert Nowaczyk. Był pełnomocnikiem lub wprost beneficjentem w sprawach dotyczących m.in. reprywatyzacji przy ul. Poznańskiej 14, ul. Marszałkowskiej 43, ul. Mokotowskiej 63 i Chmielnej 70. Uczestniczył także w 46 procesach zwrotu nieruchomości w naturze. W latach 2010-15 warszawski ratusz wypłacił ponad 119 milionów złotych odszkodowań klientom mecenasa, w tym około 70 milionów złotych na rzecz osób jemu najbliższych. Nowaczyk był też podejrzewany o wręczenie łapówki urzędnikowi miejskiemu i z tego tytułu nawet 1,5 roku spędził w areszcie. Prawnik podkreślał jednak, że nigdy nie usiłował wyszukiwać spadkobierców czy właścicieli stołecznych nieruchomości. Ludzie sami się do niego zgłaszali z propozycją odsprzedaży praw własności i on ewentualnie z tego korzystał.Mecenas zasłynął jednak nie tylko z sukcesów na gruncie zawodowym, ale też ze względu na swe wystąpienie na komisji Patryka Jakiego do spraw dzikiej reprywatyzacji. Komisja Weryfikacyjna od czerwca 2017 r. badała zgodność z prawem decyzji administracyjnych w sprawie reprywatyzacji warszawskich nieruchomości. Oprócz chęci wskazania zaniedbań miała też cel polityczny – wykazanie nieudolności władz miasta, a w szczególności byłej prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz. Robert Nowaczyk nieoczekiwanie mocno pokrzyżował te plany.Zobacz także: Ceny prądu 2025. Sejm zdecydowałPodczas przesłuchania 31 stycznia 2019 roku (które było transmitowane w kanałach informacyjnych na żywo) oznajmił, że przewijający się w wielu sprawach jako oskarżony Jakub R. chwalił się swymi powiązaniami ze służbami specjalnymi – tym, że regularnie spotykał się m.in. z byłym zastępcą ministra koordynatora służb specjalnych Maciejem Wąsikiem i ówczesnym szefem CBA Ernestem Bejdą. Mecenas sugerował też, że R. miał być wstawiony, jako wtyczka służb specjalnych, do miejskiego BGN-u. W tej sprawie Maciej Wąsik miał się spotkać z szefem Biura Gospodarki Nieruchomościami Marcinem Bajko.CBA pod przykrywką w BGN?– On był rekomendowany do urzędu jako człowiek, który nie miał praktycznie żadnej wiedzy na temat reprywatyzacji – mówił o Jakubie R. podczas publicznego przesłuchania Nowaczyk.Mecenas dodał też, że R. złożył mu propozycję, że jeśli odda 30 procent swych dochodów z reprywatyzacji, „to CBA będzie miało nad nim pieczę”. Zeznania te sprawiły, że po spotkaniu Patryk Jaki starał się zdyskredytować Nowaczyka jako świadka, uznając go przed kamerami za kompletnie niewiarygodnego. Czy Robert Nowaczyk mówił prawdę? Jego informacje nigdy nie zostały zweryfikowane. Faktem jest jednak to, że nikt nie pociągnął go do odpowiedzialności za te słowa. Żadne służby w państwie nie były też zainteresowane zbadaniem tropów, które podsunął mecenas.Po tygodniu posłowie ówczesnej opozycji zaapelowali do premiera Mateusza Morawieckiego, by ten doprowadził do wyjaśnienia informacji przedstawionych publicznie przez mec. Roberta Nowaczyka, ale nie spotkało się to z żadnym odzewem.Zobacz także: Dyscyplinarki w Poczcie Polskiej. Po audycie weźmie się za nią prokuraturaPrawnik dość nieoczekiwanie zmarł 3,5 roku później w wieku 55 lat w szpitalu w Lublinie. Oficjalną przyczyną zgonu była niewydolność wątroby i nerek. Jego śmierć jednak od początku budziła wiele spekulacji. Prokuratura zarządziła szczegółowe badania ciała.„W trakcie sekcji zwłok stwierdzono obecność wielonarządowych zmian chorobowych. Nie stwierdzono obrażeń mechanicznych mogących mieć wpływ na śmierć pokrzywdzonego” – podał w odpowiedzi na pytania Polskiej Agencji Prasowej rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie prok. Szymon Banna.Warszawski kolekcjoner kamienicO ile zdania są podzielone, co do tego kto był „królem” warszawskiej dzikiej reprywatyzacji, o tyle nikt nie ma wątpliwości, że do elity w tej dziedzinie należał Marek M., z zawodu antykwariusz. Przejął on w stolicy 14 nieruchomości i zyskał przydomek kolekcjonera kamienic. Plotka głosi, że na początku XXI wieku przedstawił w urzędzie miejskim listę ponad 50 gruntów w stolicy, zatytułowaną „Moje Grunty Warszawskie”, żądając ich zwrotu. Na tym jednak nie poprzestał. W 2005 roku Marek M. założył wraz z matką stowarzyszenie „Poszkodowani”, pod którego szyldem miał walczyć o prawa osób dotkniętych nacjonalizacją. Przedsiębiorca ten zasłynął też tym, że prawa własności warte miliony odkupował za grosze. Przez swoją pazerność i skąpstwo stracił też jedną z doskonałych nieruchomości – przy Hożej 25A. Prawa do tego budynku nabył od mieszkającej tam staruszki za… 50 złotych.– Mieszkańcy dowiedzieli się, że do takiej transakcji, z udziałem spadkobierczyni, doszło. Koniecznie chcieli sprawdzić, czy to jest jej autentyczny podpis na dokumencie i wpadli na niesamowity pomysł. Kupili piękny kubek do parzenia ziółek. Ozdobili go kokardą, włożyli w piękne pudełko i zapakowali. Podstawiony chłopak udający kuriera zaniósł jej to. Oprócz uzyskania oryginalnego podpisu chodziło też o sprawdzenie, czy kobieta jest sprawna, w pełni władz umysłowych itp. Okazało się, że wszystko z nią w porządku, a podpis się zgadza. Kobieta po prostu dała się podejść – wspomina w rozmowie z portalem TVP.Info Ewa Andruszkiewicz.Zobacz także: Zapłacili deweloperowi miliony, teraz ich blok może zostać rozebranySprawa transakcji przy Hożej 25A trafiła jednak do sądu. 17 grudnia 2015 Sąd Najwyższy unieważnił nabycie przez Marka M. kamienicy pod tym adresem, uznając zakup roszczeń za kwotę 50 zł za niewspółmiernie niską do wartości nieruchomości. Ponadto kolekcjoner kamienic musiał zwrócić 1,6 mln zł odszkodowania, które wcześniej otrzymał do urzędu miasta.Przejmował za 800 zloty roszczenia warte milionySąd w uzasadnieniu napisał: „Należy więc przyznać rację skarżącemu, że (...) należy ocenić, czy z punktu widzenia ogółu ludzi uczciwych i rozumnych, jest zgodna z elementarnymi zasadami uczciwości i przyzwoitości umowa, na mocy której obrotna i przedsiębiorcza osoba, znakomicie obeznana z zagadnieniami dotyczącymi nieruchomości objętych dekretem warszawskim, kupuje za 50 złotych od spadkobierczyni przedwojennych właścicieli budynku w centrum Warszawy, osoby schorowanej, w podeszłym wieku, skromnie sytuowanej, roszczenie o wynagrodzenie za korzystanie z tego budynku przez pozwanego, w sytuacji, w której nabywca tej wierzytelności doskonale zdaje sobie sprawę, że wierzytelność ta przedstawia dużą wartość”.Metody działania Marka M. doskonale poznała też Ewa Andruszkiewicz. Stało się to kiedy była usuwana przez kolekcjonera kamienic z mieszkania przy ulicy Dąbrowskiego.– Mój przypadek wyglądał dość skomplikowanie. Moje mieszkanie przejęli spadkobiercy, ale oni nie wiedzieli nawet, co przejęli. Nie zdawali sobie sprawy, że wytaczają mi procesy. Za tym stał Marek M. Miał on taki zwyczaj, że jak podjął się załatwienia sprawy zwrotu nieruchomości, to brał od prawowitych spadkobierców całą masę czystych kartek, tylko z ich podpisem. Potem, w zależności od potrzeb, uzupełniał to treścią. Ci ludzie naprawdę nie mieli pojęcia, że mi wytaczają procesy – wspomina działaczka Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów.Zobacz także: Prezydencja Polski w UE. Szansa dla biznesuW lipcu 2023 roku Sąd Okręgowy w Warszawie skazał Marka M. na karę 2,5 roku pozbawienia wolności za działania podejmowane podczas procesu reprywatyzacyjnego nieruchomości przy ul. Dynasy 4 w Warszawie. Miał on w porozumieniu z Krystyną O. wprowadzić w błąd spadkobierczynię dawnych właścicieli i odkupić od niej za 800 zł roszczenia do części nieruchomości o wartości 2 mln 80 tys. zł. Po apelacji Sąd Najwyższy wstrzymał jednak wykonanie tej kary.Jolanta Brzeska znała ciemna stronę reprywatyzacjiW latach 2003–2004 Marek M. nabył także prawa do nieruchomości na Mokotowie przy ul. Nabielaka 9. Pod tym numerem mieszkała Jolanta Brzeska, działaczka społeczna zaangażowana w obronę eksmitowanych lokatorów. Została ona zamordowana, w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach, w marcu 2011 roku (7 lat temu Komisja Weryfikacyjna odebrała kolekcjonerowi kamienic tę nieruchomość, „bo decyzję wydano z naruszeniem prawa”). O historii Jolanty Brzeskiej powstał film w reżyserii Michała Otłowskiego („Lokatorka”) oraz napisano kilka książek. Kobieta została spalona żywcem na obrzeżach Lasu Kabackiego położonego w południowej części Warszawy. Śledczy od początku mieli problemy z określeniem istotnych faktów – rozważany był np. wariant samobójstwa, choć z ustaleń wynikało, że wylano na nią dużą ilość łatwopalnej cieczy, a w pobliżu zwłok nie znaleziono żadnego pojemnika na płyn. Zagadkowe jest też to, że Jolanta Brzeska najpierw zaginęła – przez kilka dni poprzedzających jej śmierć, nie było wiadomo, co się z nią dzieje.Zobacz także: Posłowie przegłosowali zmiany w składce zdrowotnej– Ja ciągle się zastanawiam, co mogło być powodem jej śmierci. To na pewno nie było mieszkanie. Marek M. i tak w ciągu roku wywaliłby ją z niego. Nie miała żadnych szans i o tym wiedziała. A po jej śmierci Marek M. musiał trzy lata czekać na umorzenie sprawy, aby dostać klucze do tego mieszkania. To mu się nie kalkulowało. Musiało chodzić o coś innego. Ona miała też ogromną wiedzę o ciemnej stronie reprywatyzacji. Ale ja miałam jeszcze większą i mnie nikt nie zabił. Po prostu tego nie rozumiem – mówi w rozmowie z portalem TVP.Info Ewa Andruszkiewicz.W tą aferę zaangażowane były elity państwaDziałaczka Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów podkreśla też, że ze sprawą Jolanty Brzeskiej wiąże się jeszcze jedna tajemnicza tragedia. W trakcie procesu badania zwłok, samobójstwo popełnił laborant, który dokonywał identyfikacji. Jednocześnie zginęły wszystkie przedmioty zabrane z domu Jolanty Brzeskiej w celu tej zidentyfikowania. Cały proces trzeba było powtarzać. Stołeczną aktywistkę dziwi też fakt, że początkowo śledczy twierdzili, iż w Lesie Kabackim znaleziono zwłoki młodej kobiety. – Na jakiej podstawie? – pyta Andruszkiewicz.„Dowody zebrane w każdym z wątków są jedynie poszlakami, które nie pozwalają rozstrzygnąć w sposób niebudzący wątpliwości, czy doszło do zabójstwa, samobójstwa, czy nieszczęśliwego wypadku” – można przeczytać w komunikacie Prokuratury Regionalnej w Gdańsku, która zajmowała się sprawą śmierci Brzeskiej i poinformowała 28 października o umorzeniu śledztwa.– W tę aferę zaangażowane były elity państwa. Nic dziwnego, że elity nie chcą tej afery wyjaśniać – mówi o dzikiej reprywatyzacji Jan Śpiewak, który jako jeden z nielicznych został w związku z tą sprawą… skazany w procesie karnym. Aktywista krytykował publicznie mecenas Bogumiłę Górnikowską w związku z reprywatyzacją jednej z kamienic w Warszawie i jej działalnością z lat 2008-2011, kiedy była kuratorem właściciela budynku, który – jak się okazało – nie żył od 1959 roku (w czerwcu 2020 r. Śpiewaka ułaskawił prezydent).Zobacz także: Tak drogo nie było od pół wieku. Za małą czarną zapłacimy jak za zboże30 września 2020 roku prezydent Andrzej Duda podpisał nowelizację tzw. ustawy o komisji weryfikacyjnej ds. reprywatyzacji. Nowe przepisy zabraniają sprzedawania kamienic wraz z lokatorami i przewidują odszkodowania dla wyrzuconych wcześniej z mieszkań ludzi. W sumie wypłacono ponad 4 mln złotych w ramach takich rekompensat. Ten moment można też uznać za koniec tzw. dzikiej reprywatyzacji w Warszawie, choć trwa jeszcze kilka procesów dotyczących tego procederu.– W sprawach reprywatyzacyjnych prowadzonych w Prokuraturze Regionalnej we Wrocławiu nadal pozostaje podejrzanych ponad 20 osób. Z uwagi na kompletowanie materiału dowodowego niemożliwe jest wskazanie, w jaki sposób i kiedy zakończy się postępowanie co do nich – mówi portalowi TVP.Info prokurator Anna Zimoląg, rzeczniczka Prokuratury Regionalnej we Wrocławiu.