„Błędy i niekonsekwencje”. Sąd Okręgowy w Warszawie uniewinnił wszystkich trzech oskarżonych w sprawie o zabójstwo byłego premiera PRL Piotra Jaroszewicza i jego żony w 1992 roku. Prokuratura chciała dożywocia dla głównego oskarżonego Roberta S. oraz 7 i 5,5 lat więzienia dla oskarżonych o współudział w zabójstwie. Wyrok jest nieprawomocny. W blisko dwugodzinnym uzasadnieniu wyroku sąd wskazał na liczne – w jego ocenie – sprzeczności i nieścisłości w materiale dowodowym i na błędy popełnione przez prokuraturę. Chodziło o kwestie dotyczące sposobu wejścia do domu ofiar, obezwładnienia psa, wykorzystania drabin do napadu, czy ukradzionych przedmiotów. Sąd krytykował też czynności wykonywane w tej sprawie z podejrzanymi na etapie śledztwa. – Powiem mocno, to są nadużycia procesowe – ocenił sędzia Stanisław Zdun.Bulwersująca zbrodniaSprawa dotyczy jednej z najbardziej bulwersujących zbrodni początku lat 90. Piotr Jaroszewicz – premier PRL w latach 1970-1980 – został zamordowany wraz z żoną Alicją Solską-Jaroszewicz w ich domu w Aninie w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 r.Byłemu premierowi bandyci zacisnęli na szyi rzemienną pętlę; przedtem go maltretowali. Jego żona zginęła od strzału w głowę z bliskiej odległości ze sztucera męża.Wokół zbrodni powstało wiele teorii. Wśród wielu osób zajmujących się sprawą panuje przekonanie, że jej tłem musiała być polityka. Jednocześnie weryfikowane były motywy rabunkowe. Pierwotnie w kwietniu 1994 r. zatrzymano cztery osoby, kryminalistów z Mińska Mazowieckiego: Krzysztofa R. „Faszystę”, Wacława K. „Niuńka”, Henryka S. „Sztywnego” i Jana K. „Krzaczka”.Zobacz także: Zabójstwo sprzed lat. Mordercę odnalazło Archiwum XZatrzymani od początku twierdzili, że są niewinni, a prokuratura bezzasadnie przypisuje im zabójstwo Jaroszewiczów. W 1998 r. ówczesny Sąd Wojewódzki w Warszawie uniewinnił całą czwórkę z braku dowodów – wnosiła o to nie tylko obrona podsądnych, ale też oskarżyciel. W 2000 r. wyrok uniewinniający utrzymał Sąd Apelacyjny w Warszawie.Kolejne śledztwo w sprawie JaroszewiczówSprawa nie została jednak zamknięta. W 2017 r. prokuratura zdecydowała o podjęciu kolejnego śledztwa, a postępowanie nabrało rozpędu po wyjaśnieniach Dariusza S. Mężczyzna złożył je w lutym 2018 r. w toku innego śledztwa – groziła mu wówczas surowa kara w sprawie uprowadzenia dla okupu.Dariusz S. przyznał się do udziału w zbrodni i wskazał na swoich byłych kolegów z grupy – Roberta S. i Marcina B. Ten drugi też przyznał się do obecności na miejscu zabójstwa.O przełomie w sprawie prokuratura informowała w 2018 roku. – To nie jest pudło, jak było kiedyś, to jest trafienie, jesteśmy co do tego przekonani, choć oczywiście ostatecznie tę sprawę będzie rozstrzygał sąd – mówił w marcu 2018 roku ówczesny minister sprawiedliwości, prokurator generalny Zbigniew Ziobro.Według prokuratury oskarżeni mieli w 1992 roku dokonać napadu na dom w Aninie, a Robert S. udusić Piotra Jaroszewicza oraz zastrzelić Alicję Solską-Jaroszewicz.Zobacz także: Nieznane zabójstwa Mansona? „Zostawiłem kilku martwych ludzi na plaży”Ponadto Robert S. został oskarżony o zabójstwo małżeństwa S. w 1991 r. w Gdyni oraz usiłowanie zabójstwa mężczyzny w Izabelinie w 1993 r. Dariusz S. i Marcin B. zostali oskarżeni o współudział w zabójstwie b. premiera PRL. Wszyscy byli członkami tzw. gangu karateków, który w latach 90. dokonał kilkudziesięciu napadów rabunkowych.Cztery lata procesuProces przed Sądem Okręgowym w Warszawie trwał ponad cztery lata – rozpoczął się latem 2020 r. Przez ponad rok przed sądem trwał etap szczegółowego wysłuchiwania oskarżonych i weryfikacji ich wersji zdarzenia. Następnie sąd przesłuchiwał świadków.W mowach końcowych prokuratura żądała łącznej kary dożywocia dla głównego oskarżonego Roberta S., a także 7 i 5,5 lat więzienia dla Dariusza S. oraz Marcina B.Z kolei obrońcy trójki oskarżonych wnioskowali w swoich mowach o uniewinnienie całej trojki oskarżonych. Sąd uniewinnił oskarżonych od wszystkich zarzuconych im czynów. Wyrok jest nieprawomocny.Zła jakość materiału dowodowego– Działania prokuratury i organów ścigania w postępowaniu przygotowawczym w części postępowania dowodowego, nie cieszyły się zaufaniem sądu – podkreślił sędzia Zdun. Jednocześnie sędzia zwrócił uwagę na jakość materiału dowodowego zabezpieczonego w tej sprawie, jeszcze w latach 90. – Przypomnę, to się działo w zupełnie innych czasach i innych realiach technicznych oraz funkcjonowania państwa. Pewne rzeczy, które budzą nasz uśmiech politowania i nas bulwersują, w tamtych czasach były możliwe, a nawet powszechne. Aparaty nie były cyfrowe, korzystały z filmów, które były 24-klatkowe, więc mógł się po prostu film skończyć w aparacie i nie było pieniędzy, by kupić następny. Sami widzieliśmy, że kaseta z ważnym nagraniem z czynności zawierała również uroczystość komunijną. Dziś wygląda to niepoważnie, ale takie były realia (...). Może funkcjonariusze przynosili prywatne kasety, aby w ogóle dokonywać czynności, bo nie było pieniędzy na kasetę wideo. Trudno to ocenić – mówił sędzia.