Były już nawet borsuk, hipopotam, hieny, lwiątka i aligatory. Chcesz mieć przyjaciela w Waszyngtonie – kup sobie psa – stwierdził kiedyś zapewne nie bez racji prezydent USA Harry Truman. Jeżeli chodzi o Donalda Trumpa są dwie możliwości: albo jest pewny swoich przyjaciół, albo ich nie ma i nie potrzebuje. Podczas poprzedniej kadencji został pierwszym od niemal dwustu lat gospodarzem Białego Domu, który nie miał żadnego czworonoga, ani innego zwierzaka. Teraz najpewniej sytuacja się powtórzy. Co ciekawe, 8 lat temu dość blisko była sytuacja, żeby Trump jednak miał psiaka. Wieloletnia przyjaciółka miliardera, filantropka Lois Pope namawiała go, żeby nawiązał do pięknej tradycji i wprowadził się do Białego Domu z czworonogiem. Sugerowała, żeby adoptował Pattona, 9-tygodniowego wówczas szczeniaka rasy goldendoodle, czyli krzyżówki golden retrieverów i pudli. Psiak nazwany oczywiście na cześć słynnego generała George’a Pattona.Media podawały, że Pope pokazała rodzinie Trumpów zdjęcie szczeniaka podczas Święta Dziękczynienia. Patton szczególnie spodobał się Barronowi, 10-letniemu wówczas synowi Donalda i jego trzeciej żony Melanii. Na zdjęciu się jednak temat się skończył.Można przyjąć za pewnik, że doradcy Trumpa nie raz próbowali go przekonać, żeby mimo wszystko wprowadził się pod 1600 Pennsylvania Avenue z jakimś zwierzakiem, niekoniecznie psem. Nawet gdyby miliarder nie był miłośnikiem zwierząt, przydałoby mu się to z perspektywy marketingu politycznego. Niewiele rzeczy bowiem poprawia wizerunek równie dobrze, jak zdjęcia polityka bawiącego się z psem.Putin postraszył MerkelWarto podkreślić, że zwierzęta w Białym Domu nie są wykorzystywane w doraźnych rozgrywkach politycznych, tak jak to zrobił to rosyjski zbrodniarz Władimir Putin. W 2007 roku podczas spotkania z ówczesną kanclerz Niemiec Angelą Merkel wpuścił do gabinetu labradorkę Connie. Zrobił to celowo, wiedział, że Niemka panicznie boi się psów, po tym, jak w 1995 roku została pogryziona przez psa myśliwskiego podczas przejażdżki rowerowej.Dyktator poszedł potem w zaparte i przekonywał, że nie wiedział o fobii Merkel. – Chciałem się pochwalić. Nie wiedziałem, że pani Angela Merkel boi się psów. Potem rozmawialiśmy i za to ją przeprosiłem – twierdził Putin, któremu oczywiście nie weszło w zwyczaj pokazywanie się z psami.Spece od marketingu politycznego tłumaczą, że dzięki zwierzakom politycy są postrzegani jako bardziej przyjaźni, bliżsi obywatelom, ludzcy. Do tego oczywiście mają korzystny wpływ na skołatane nerwy, funkcja – szczególnie prezydenta USA – jest nader stresująca. Zwierzęta stanowią też uzupełnienie wizerunku prezydenta jako głowy idealnej amerykańskiej rodziny.Oczywiście to tani chwyt, ale niezwykle skuteczny. Poprzedni prezydenci Stanów Zjednoczonych czerpali z tego pełnymi garściami. Można nawet zaobserwować pewien mechanizm, być może wynikający bezpośrednio z potrzeb marketingu politycznego. Przed dziesiątki lat zwierzęta były tylko uzupełnieniem rodziny. Ostatnio zaczęły odgrywać nawet pewne role polityczne. Już sam wybór pupili może wzbudzać niewiele mniejszą liczbę komentarzy niż dobór współpracowników.Czytaj więcej: Donalda Trumpa droga niezwykła, czyli jak zostać prezydentemGdy Barack Obama po raz pierwszy walczył o prezydenturę obiecał jednej z córek psa. Tak podpowiadał interes polityczny. Zapewniał, że weźmie psa ze schroniska. – Mnóstwo psów stamtąd to mieszańce, takie jak ja – powiedział już po wyborze na prezydenta, żartując ze swojego pochodzenia. Ostatecznie za 1600 dolarów kupił Bo, rasowego portugalskiego psa dowodnego, któremu cztery lata później dokooptował towarzysza tej samej rasy – Sunny.Suczka Obamy pogryzła dziewczynęO Sunny zrobiło się głośno pod koniec jej 8-letniego pobytu w Białym Domu. Ugryzła koleżankę córki pary prezydenckiej, Malii, w twarz. Lekarze musieli 18-latce założyć kilka szwów. Służby prasowe nie chciały potem komentować tego przykrego incydentu.Także Barney, szkocki terrier poprzednika Obamy– George'a W. Busha, potrafił rzucić się z zębami, w tym przypadku na reportera. Zdarzyło się, że zakrwawionego reportera opatrywał prezydencki lekarz. Wydaje się, że żaden prezydencki pies nie był tak agresywny jak Commander i Major, psy Joe Bidena.Pierwszy do posiadłości Bidena w Delaware został oddelegowany za gryzienie innych owczarek niemiecki Major, wcześniej adoptowany przez parę prezydencką. Commander był jednak klasą samą dla siebie. Tylko między październikiem 2022 a lipcem 2023 roku odnotowano 24 przypadki pogryzień pracowników służb. Co ważne, dokumenty wskazują jedynie na incydenty związane z agentami Secret Service, pomijając potencjalne zdarzenia z udziałem innych pracowników Białego Domu.Owczarek pogryzł różnych funkcjonariuszy w nadgarstek, przedramię, łokieć, talię, klatkę piersiową, udo i ramię. Atak z czerwca 2023 roku zakończył się nawet założeniem szwów. W końcu Biden musiał zabrać Commandera z Białego Domu. Również trafił do Delaware.„Prezydent i Pierwsza Dama bardzo dbają o bezpieczeństwo tych, którzy pracują w Białym Domu i tych, którzy chronią ich każdego dnia. Są wdzięczni za cierpliwość i wsparcie agentów Secret Service oraz wszystkich zaangażowanych w znalezienie rozwiązania tej sytuacji. Commander nie mieszka już w Białym Domu” – poinformowało biuro prasowe prezydenta w lutym 2023 roku.Osiem psów WashingtonaHistoria przyjaźni amerykańskich prezydentów ze zwierzętami jest równie stara, jak same Stany Zjednoczone. George Washington miał aż osiem psów. Szczególnie upatrzył sobie dwie rasy. Sweetlips, Scentwell i Vulcan należały do rasy American Staghound, zaś Drunkard, Taster, Tipler i Tipsy były Black and tan coonhoundanu. Do tego dochodził chart Cornwallis.Rekordzistą był Theodore Roosevelt. Nie ograniczył się tylko do psów i kotów. Miał między innymi królika, jednonogiego koguta, borsuka Jozjasza, a nawet niedźwiadka Jonathana Edwardsa oraz hienę, której imię nie zachowało się jednak do naszych czasów.Także Calvin Coolidge postawił na egzotykę. Oprócz psów i kotów mógł się pochwalić rysiem Smoky'm, hipopotamem pigmejskim Billy'm, parą szopów Rebeką i Horacym czy lwiątkami o wdzięcznych imionach Obniżka Podatków czy Biuro Budżetowe. Warto dodać, że Benjamin Harrison nazwał swoje oposy Pan Wzajemność i Pan Ochrona.Martin van Buren miał przez pewien czas dwa tygrysiątka, prezent od sułtana Omanu. Kongres nakazał jednak prezydentowi przekazać je do zoo. John Quincy Adams otrzymał natomiast od markiza de Lafayette dwa aligatory. Przez pewien czas trzymał je w wannie w Białym Domu, wprawiając gości w osłupienie. Oprócz tego razem z żoną hodował motyle z gatunku Jedwabnik morwowy.Prezent od sowieckiego przywódcyMiłośnikiem zwierząt był również John F. Kennedy. Wśród jego psów była między innymi Puszinka, prezent od sowieckiego przywódcy Nikity Chruszczowa. Kundelka, ale nie pierwsza z brzegu, tylko suczka po Striełce, która wraz z Biełką przeszły do historii astronautyki jako pierwsze zwierzęta, które odbyły lot orbitalny i wróciły na Ziemię żywe. Dokonały tego 19 sierpnia 1960 roku w satelicie Sputnik 5. Później Puszinka zmieszała się z terierem walijskim Charlie'em i wydała potomstwo, któremu para prezydencka nadała imiona Butterfly, White Tips, Blackie i Streaker.Byli prezydenci, którym wystarczał jeden milusiński. Dwight Eisenhower miał tylko suczkę wyżła weimarskiego Heidi, Zachary Taylor – jedynie konia o imieniu Old Whitey, zaś James Madison papugę Polly. Co ciekawe, tak samo nazwał swoją papugę Andrew Jackson, mało tego nauczył ją kląć jak szewc. Andrew Jonhson nie miał zwierząt domowych jako takich, ale dokarmiał białe myszki, które odkrył jak harcowały w jego sypialni.Z czasem zwierzaki prezydentów stawały się gwiazdami mediów. Pierwszym, który regularnie trafiał do gazet był Airedale Terrier Warrena G. Hardinga o imieniu Laddie Boy. Spryciarz jakich mało – gdy prezydent grał w golfa i trafił piłeczką w drzewo, pies przynosił zgubę. Miał też własny rzeźbiony fotel i towarzyszył głowie państwa podczas spotkań w gabinecie.Zdając sobie sprawę z medialnego potencjału psiaka Harding zaczął urządzać dla niego imprezy urodzinowe, na które zapraszał zaprzyjaźnione psy z okolicy. Były herbatniki i ciastka. Laddie Boy zdobył taką sławę, że gazety publikowały zmyślone wywiady z nim. Trafił również na plakaty promujące ochronę praw zwierząt. Później Herbert Hoover wykorzystał zdjęcie ze swoim owczarkiem belgijskim King Tutem podczas kampanii wyborczej, kopie rozesłano do wszystkich stanów.Samorodki złotaGdy Laddie Boy odszedł na wieczne polowanie na koty 23 stycznia 1929 roku, co nastąpiło kilka lat po śmierci prezydenta, wiele gazet podało to jako główną informację. Historia terriera, miała kontynuację w 2012 roku. Z Muzeum Hardinga ktoś ukradł jego obrożę. Przypuszczalnie bardziej niż na świadectwo historii połasił się z samorodki alaskańskiego złota, którą była przystrojona.Gwiazdę miał George W. Bush, który szczególnie cenił szkockie terriery. Warto dodać, że tę wyjątkową rasę upodobali sobie także śp. Lech i Maria Kaczyńscy, których pupilem był Tytus. Miss Beazley nie była tak niesforna jak wspomniany Barney. W 2005 roku służby prasowe Białego Domu przygotowały nawet świąteczny film z nią w roli głównej – „A very Beazley Christmas”.Millie, ukochana suczka rasy Springer spaniel angielski należąca do George'a H.W. Busha i jego żony Barbary rodziców George'a W. Busha, była wręcz rzekomą autorką książki „Millie's Book: As dictated to Barbara Bush”. Była to opowieść o Białym Domu z punktu widzenia psa, w rzeczywistości napisana przez Pierwszą Damę. Wkrótce po wydaniu trafiła nawet na pierwsze miejsce na liście bestsellerów „New York Timesa”. Spanielka zagrała również w trzech popularnych serialach: „Murphy Brown”, „Skrzydłach” i „Who's the Boss”.Gdy Bush senior starał się o reelekcję, wykorzystał niezwykle popularną suczkę w kampanii wyborczej. – Moja Millie wie więcej o polityce zagranicznej nich tych dwóch typków – wypalił, wskazując na swoich konkurentów Billa Clintona i Ala Gore'a.Zwierzęta potrafiły też nadpsuć wizerunek czułym na tym punkcie prezydentom, zwykle nie z własnej winy. Gdy w 1944 roku Franklin Delano Roosevelt starał się o czwartą kadencję (dlaczego – temat na inną historię), w ramach kampanii wyborczej odwiedził Aleuty. Przez przypadek na jednej z wysp został jego ukochany szkocki terrier Fala. Roosevelt nakazał wysłanie okrętu, który miał podjąć psiaka.Trzy pomnikiPrezydent był potem krytykowany za wydawanie tysięcy dolarów z pieniędzy podatników na prywatę. – Możecie krytykować mnie, ale nie mojego psa. Fala jest Szkotem i wszystkie zarzuty o wydawaniu na nią pieniędzy wprawiło jej małą duszę w furię – powiedział później prezydent w wystąpieniu, która zapisało się w historii jako „Fala Speech”. Ukochana suczka Roosevelta, którą zabierał nawet na najważniejsze rozmowy polityczne, doczekała się trzech pomników, w tym jednego w monumentalnym Franklin Delano Roosevelt Memorial w Waszyngtonie. Stała się jedynym Pierwszym Psem w ten sposób uhonorowanym.Niefortunny incydent zaszkodził za to Lyndonowi B. Johnsonowi owszem. Było nim opublikowanie zdjęcia, na którym podnosi szczeniaki beagli, którym zresztą nadał niezbyt wyszukane imiona On i Ona za uszy. Organizacje broniące praw zwierząt i znaczna część opinii publicznej były oburzone, co na zawsze naznaczyło go jako prezydenta, choć oczywiście nie w takim stopniu jak zaangażowanie w wojnę w Wietnamie i twierdzenia, że można ją wygrać.Po incydencie ze szczeniakami w obronie Johnsona stanął były prezydent Harry Truman. – Na co ci krytycy narzekają, do cholery. Tak się przecież łapie szczeniaki – wypalił przywódca, który sam wielkim miłośnikiem zwierząt nie był. Owszem, miał spaniela o imieniu Feller oraz setera irlandzkiego Mike'a. Fellera, którego nazywał „głupim psem” – wziął go, żeby ocieplić wizerunek, a potem bez żalu oddał.Trump ma dwa miesiące do ponownej przeprowadzki do Białego Domu. Czy zamieszka w nim z jakimś zwierzakiem? Wątpliwe. Jeżeli zmieni zdanie, na pewno nie straci. Zysk wizerunkowy oraz drugi – cenniejszy – towarzystwo najlepszego przyjaciela.Artykuł jest aktualizacją i uzupełnieniem tekstu pierwotnie opublikowanego w styczniu 2017 roku.