Wspólna akcja Arolsen Archives, TVP i DW. W niemieckim archiwum w Bad Arolsen nadal czekają tysiące przedmiotów należących do byłych więźniów obozów koncentracyjnych. Choć od wojny mięło 79 lat, wielu osób nadal czeka na informacje o losie ich bliskich. Dzięki wspólnej akcji Arolsen Archives, Telewizji Polskiej i Deutsche Welle odnaleźli się krewni obozowych więźniów. Była niedziela, 20 października. Do Michała Szabrańskiego przyszła wiadomość od stryja: „Widziałeś wczorajszy Teleexpress? Mówili o Sylwinie”. 37-latek telewizję ogląda sporadycznie. Włączył internet. „Szukamy krewnych Sylwina Szabrańskiego. Miał 27 lat, kiedy aresztowali go Niemcy... Jego zegarek czeka w Bad Arolsen na zwrot bliskim. Każdego, kto może nam pomóc do nich dotrzeć, prosimy o maila”, apelowała prezenterka. Data, miejsce urodzenia. Obóz Neungamme – wszystko się zgadza. Michał zna Sylwina z opowieści rodzinnych, od dziadka Jana. Jan to młodszy brat Sylwina, ostatni z tych, którzy go jeszcze osobiście znali. Miał kilka lat, kiedy Sylwin został aresztowany. Do domu już nie wrócił, ale pozostał w rodzinnych wspomnieniach. Kilkanaście lat temu, kiedy Michał pisał licencjat z historii, częścią jego pracy było drzewo genealogiczne rodziny. Sylwin też na nim był. „Zrabowane historie”– Wiedzieliśmy, że był ślusarzem, że Niemcy wysłali go do obozu, że zginął tam, na jakimś statku, na który wsadzono więźniów – ale to były takie strzępki wspomnień dziadka, nic oficjalnego – opowiada Michał. Więc w tamtą niedzielę Michał Szabrański przepisuje adres i zaczyna maila. „Szanowni Państwo, dziś w Teleexpressie usłyszałem komunikat...” Odzew był niespotykany– Co poczułam? – Małgorzata Przybyła nie zastanawia się długo, zapytana o reakcje na maila – a właściwie maile, bo w sprawie Sylwina Szabrańskiego odezwał się do niej nie tylko Michał, ale i pięciu innych krewnych.Taka sytuacja nie zdarzyła się jeszcze nigdy. – Ale jeden, czy sześciu, zawsze czuje radość, że udało mi się odnaleźć rodzinę, przywrócić pamięć o osobie, która już popadła w zapomnienie. Ulgę, że dałam radę – mówi. Trudno wyrazić to uczucie. Kiedy patrzy na ich zdjęcia, jak to, Sylwina, dwudziestoparoletniego chłopaka z poważną twarzą, ma wrażenie, że te oczy mówią: znajdź mnie, proszę. – I udało się znaleźć – mówi Małgorzata, a głos jej się w tym momencie łamie. – Przywiozę go do domu. Tak Małgorzata mówi o kopertach, które zwrócą krewnym. Cztery tysiące kopert Małgorzata Przybyła pracuje w archiwum w Bad Arolsen. To instytucja, która przechowuje setki tysięcy dokumentów więźniów obozów koncentracyjnych, ale i ich rzeczy osobiste, odebrane przy przyjęciu do obozu. Te depozyty, dokładnie opisane, Brytyjczycy znaleźli w maju 1945 roku. Przez następne lata przekazali je do różnych instytucji na terenie Niemiec, z poleceniem zwrotu przedmiotów ich właścicielom. Ale w tamtych czasach szukanie nie było takie łatwe: internetu nie było, trwała zimna wojna, cześć właścicieli nie żyła, inni zmienili nazwiska, adresy. Zobacz także: Pomnik polskich ofiar w Berlinie? „Jesteśmy winni Polakom pamięć”Po 1963 wszystkie nieoddane przedmioty trafiły do archiwum w Bad Arolsen. Cztery tysiące kopert z obrączkami, medalikami, zegarkami, wiecznymi piórami, pamiątkowymi zdjęciami. – Od 1963 udało się zwrócić 1500 pamiątek, niejako przy okazji – osobom, które nie wiedziały o ich istnieniu, a zwracały się do nas po zaświadczenia o pobycie w obozie dla siebie, czy krewnych – mówi Małgorzata Przybyła. W 2015 archiwum dostało specjalne środki z ministerstwa Hesji na zintensyfikowanie poszukiwań. Znaleźli około 1000 rodzin, w tym 300 polskich. Ale nadal w archiwum czekają przedmioty blisko 600 Polaków. Młode pokolenie pyta Po 8 latach akcji poszukiwawczej #StolenMemory w mediach społecznościowych, archiwum we wrześniu tego roku, we współpracy z DW i TVP opowiedziało historie kopert i ich właścicieli w telewizji, w ramach akcji „Zrabowane historie”. Pomysł okazał się być strzałem w dziesiątkę. Dotarł też do tych, którzy częściej korzystają z telewizji, niż z Facebooka. Dotychczasowy bilans: na 9 przedstawionych osób, archiwum otrzymało informacje na temat czterech. Zgłosili się nie tylko krewni, ale i inne osoby, z konkretnymi wskazówkami, na przykład na temat lokalizacji grobu rodzeństwa bohatera odcinka. A w ciągu kilku dni po pierwszym odcinku przyszło też ponad 220 zapytań, o informacje dotyczących krewnych, nieprzedstawionych w serii. – Ludzie dowiedzieli się, że istnieje taka możliwość, że można wyjaśnić niejasne losy dziadków, czy pradziadków, o których w rodzinie przetrwały strzępki informacji – tłumaczy Małgorzata Przybyła. – Ktoś coś słyszał, ktoś coś wspomniał, że był jakiś obóz, roboty, ale nic więcej. Bo albo dana osoba już nigdy nie wróciła, albo nawet, jak wróciła, to nie chciała nic mówić. A inni nie chcieli naciskać, żeby nie ranić, albo nie byli zainteresowani – bo przecież zaraz po wojnie pobyt w obozie nie był przecież niczym nadzwyczajnym. A potem już nie było nikogo, kto mógł coś opowiedzieć – tłumaczy Małgorzata Przybyła. Kilkadziesiąt lat później nowe pokolenia widzą to inaczej. To trzecie, a nawet czwarte powojenne pokolenie. Wojna dla nich to historia, nie część własnego życia. – Chcą wiedzieć, interesują się losami przodków, nie jest to dla nich związane z bólem, raczej z ciekawością. Nowe puzzle w układance Michał Szabrański swoje licencjackie drzewo genealogiczne może uzupełnić. – Dopiero z dokumentów w archiwum dowiedzieliśmy się, że dziadek był nie tylko w Neuengamme, ale i w Auschwitz, i że trafił tam już w 1940, praktycznie na początku wojny. Nowe puzzle w układance. Następne jeszcze przyjdą, bo Michał zamierza prześledzić wszystkie nowe tropy, które uzyskał z Bad Arolsen. Zegarek trafi – zgodnie z zasadami archiwum – do najstarszego i najbliższego członka rodziny Sylwina Szabrańskiego – jego żyjącego brata. Dla niego to jedyna, namacalna pamiątka po bracie, ślad po nim, dowód, że istniał – Sylwin nie ma grobu, nawet symbolicznego, Po ostatnim odcinku w zeszłą sobotę nikt się jeszcze nie zgłosił, mówi Małgorzata Przybyła. Rozczarowana nie jest – przez lata pracy w Archiwum Arolsen nauczyłam się cierpliwości – śmieje się. – Czekam, nigdy nie tracę nadziei. Mam jeszcze takie jedno określenie na te rzeczy, to są w moim odczuciu „prezenty zza świata”. My spełniamy jedynie ostatnią wolę ich właścicieli i odprowadzamy je do domu. – mówi Małgorzata i znowu drży jej głos. – Wierzę, że w końcu odprowadzę je tam wszystkie. 26 listopada archiwum w Bad Arolsen będzie przekazywać w Warszawie pamiątki sześciu osób ich krewnym. Zobacz także: Kradzieże w miejscach pamięci obozów koncentracyjnych