Znany grabarz o pogrzebach po polsku. Do trumny trafia wszystko, co może upamiętnić osobę zmarłą. To są łańcuszki, laurki od dzieci czy wnuków. Torebki, perfumy, kosmetyki, gdy to jest kobieta. Telefony komórkowe też. Zdarzyło mi się parę razy wkładać włączony i naładowany. Być może to taki środek zapobiegawczy, że jak zmarły się obudzi, to zadzwoni – mówi Robert Konieczny, jeden z najbardziej znanych grabarzy-pogrzebników, autor książki „Moja przyjaciółka śmierć”. ***Wierzy pan w to, że jest coś tam, po drugiej stronie? Wierzę w Boga, ale nie wierzę w Kościół. Nie jestem praktykującym katolikiem. Często robimy coś w życiu, widząc jak źle, czy słabo zrobili to inni i chcemy to zrobić po prostu lepiej. Był taki pogrzeb, na którym był pan prywatnie i widział wszystkie błędy, niedociągnięcia i wtedy zdecydował, że zajmie się tą branżą i będzie to robił zupełnie inaczej? Nie, nigdy nie byłem prywatnie na takim pogrzebie ani nie widziałem, żeby jakieś biuro pogrzebowe z mojego otoczenia, które znam, zrobiło coś nie tak. Wiadomo, że zawsze zdarzają się jakieś małe wpadki, ale to jest przeważnie „złośliwość rzeczy martwych”. Jesteśmy tylko ludźmi i nam też może się to zdarzyć. „Złośliwość rzeczy martwych”, czyli wpadki się zdarzają Miał pan taką wpadkę?Miałem. Mieliśmy opuści trumnę do grobu przy pomocy windy. Wszystko przed pogrzebem zostało sprawdzone, bo zawsze tak robimy, by potem właśnie uniknąć wpadek czy większych awarii. Akumulator był naładowany, ale ta winda za nic w świecie nie chciała ruszyć, nie wiadomo, dlaczego. Gdy doszło do tej awarii rodzina była na początku bardzo oburzona, dostało nam się za to. Po rozmowie doszliśmy do kompromisu. Kolega w końcu zapanował nad sytuacją i w pewnym momencie ta winda zadziałała. Naprawdę taka „złośliwość rzeczy martwych” może przydarzyć się każdemu, więc apelowałbym o trochę wyrozumiałości dla nas, ludzi, którzy pracują w zakładach pogrzebowych, bo wiadomo, że nikt specjalnie, na złość rodzinie tego nie robi. Można pokusić się o odrobinę czarnego humoru i stwierdzić, że może temu nieboszczykowi nie spieszyło się na tę drugą stronę. Nie chciał się tam dostać. Takie teorie i żarty po tym jak emocje opadły i ceremonia się skończyła, pojawiły się w rozmowach osób, które w tym pogrzebie brały udział. Nie mogę nie zapytać o to, dlaczego wybrał pan sobie właśnie taki zawód? Co sprawiło, że chciał pan przygotowywać ludzi do ich ostatniej drogi i nie był to źle zapamiętany przez pana osobiście pogrzeb? Jestem człowiekiem, który potrzebuje adrenaliny w życiu – to po pierwsze. Po drugie, jestem człowiekiem, który lubi pomagać osobom, w tym przypadku są to też osoby zmarłe, bo uważam, że przygotowywanie i odprowadzanie w godny sposób tych, którzy odeszli, też jest formą pomocy i dla nich, i dla tych, którzy zostali i cierpią. Po trzecie jestem osobą, która lubi, jak coś się dzieje.Na okładce książki „Moja przyjaciółka śmierć” podpisuje się pan jako Robert „Grabarz” Konieczny. Z kolei w treści używa pan słowa „pogrzebnik”. Które określenie pan woli? Grabarz to stereotypowa nazwa ludzi, którzy pracują na cmentarzach, zajmują się osobami zmarłymi. Ja uważam siebie za pogrzebnika-grabarza. Pracuję w dużym zakładzie pogrzebowym, gdzie zajmuję się wszystkim od a do z, od odbioru ciała poprzez przygotowanie go do ceremonii pogrzebowej, poprzez jej przeprowadzenie, zasypanie grobu, obłożenie go kwiatami, oczyszczenie miejsca pochówku, żeby było ładnie. W naszej branży są ludzie, którzy pracują na cmentarzach i nie zajmują się ceremoniami pogrzebowymi. Myślę, że się nie obrażą, gdy powiem, że to tacy typowi grabarze, którzy po prostu kopią mogiły, dbają o pomniki itd. „Ten zawód jest dla mnie wszystkim. Nie zamieniłbym tego na nic innego” Przeszedł pan wszystkie szczeble funeralnej kariery? Tak. Zaczynałem od pomagania kamieniarzom, stawiałem, rozbierałem pomniki, kopałem też groby. Jednym słowem zaczynałem od biegania po cmentarzach. Uczyłem się wszystkiego, chłonąłem tę wiedzę, ale trochę to, co robiłem mnie męczyło. Nie mogłem się doczekać… Aż dopuszczą pana do przygotowywania ciała do pogrzebu? Tak właśnie było. Kolega mnie uspokajał, mówił, żebym cierpliwie czekał. W końcu przyszedł ten dzień i to było wielkie bum. Odkryłem, że naprawdę jestem do tego stworzony. Domyślam się, że skoro jak pan powiedział „zakochał się” w tym zawodzie, to doskonale pan pamięta ten pierwszy raz, gdy przygotowywał ciało? Pamiętam doskonale. To była moja pierwsza styczność z osobą zmarłą. Asystowałem kolegom, przechodziłem pewnego rodzaju szkolenie. Uczyłem się jak obchodzić się z ciałem, umyć je, ubrać. Koledzy poprosili mnie bym ściągnął pani, którą przygotowywaliśmy, skarpety. Do dziś mam przed oczami tę sytuację, tę panią. To była starsza osoba. Kiedy sobie przypominam, to mam ją przed oczami. Bał się pan? Stresował, że coś zrobi nie tak? W ogóle. Nie miałem w sobie ani strachu, ani żadnej blokady. Dla mnie to było coś nie z tej ziemi. Doświadczenie ponad wszystko. Porównałbym to do chłodu kostki lodu, który przeszywa, a jednocześnie daje poczucie spokoju i pewności. Dziś ten zawód jest dla mnie wszystkim. Nie zamieniłbym tego na nic innego.Pogrzebnicy nie łamią zmarłym kości. „To kompletna bzdura” Wokół pracy osób w domach pogrzebowych, głównie tej czynności przygotowywania ciała do pochówku, krąży wiele mitów, wręcz legend. Jedną z nich jest ta o łamaniu kości, by je ubrać. To kompletna bzdura. Nie trzeba nic takiego robić. Mamy odpowiednie techniki, które sprawiają, że to ciało robi się z powrotem plastyczne, jeśli zesztywniało. Wystarczy rozmasować mięśnie, rozruszać powoli nadgarstek, który pod wpływem dotyku i ruchu rozgrzewa się i współpracuje. Staje się wtedy takie jak u żywego człowieka. Te mity rzeczywiście krążą, a tymczasem to wszystko wygląda naprawdę zupełnie inaczej. Mało kto zapewne też wie, że nie pomalujemy zmarłego kosmetykami, których używamy na co dzień?Nie, bo to wszystko spłynie. Do tego są specjalne kosmetyki funeralne, którymi z kolei nie możemy malować osób, które są żywe. Zaszkodziłyby skórze. Gdy umiera nam ktoś bliski i przychodzimy do zakładu pogrzebowego, to wiemy, jak ten zmarły chciał zostać pochowany? Znamy jego ostatnią wolę, życzenia? Jeśli taka rozmowa na temat pogrzebu miała kiedykolwiek miejsce, to rodzina będzie wiedziała mniej lub więcej, jak to ma wyglądać. Czy to jest standard, że wiedzą? Nie wydaje mi się, chociażby z tego względu, że ludzie czasem odchodzą nagle. Umierają młodzi, w moim wieku, czy jeszcze młodsi, którzy podejrzewam, że nie rozmawiają o takich rzeczach. Kto myśli o tym, że umrze, mając czterdzieści lat? Znam osoby w tym wieku, które doskonale wiedzą, czego chcą w tej kwestii. Owszem są i tacy, ale myślę, że to jest rzadkość.„Jeden z żałobników wrzucił butelki z piwem do grobu” Co najczęściej trafia do trumny? Polacy mają jakieś preferencje? Podobno to telefony komórkowe, naładowane i z aktywną kartą.Trafia wszystko, co może upamiętnić osobę zmarłą. To są łańcuszki, laurki od dzieci czy wnuków. Torebki, perfumy, kosmetyki, gdy to jest kobieta. Telefony komórkowe też. Zdarzyło mi się parę razy wkładać włączony i naładowany. Być może to taki środek zapobiegawczy, że jak zmarły się obudzi, to zadzwoni. Tylko pomyślmy logicznie. Dwa metry pod ziemią? Nie ma takiej możliwości, nie ma zasięgu. To chyba kolejny mit, który możemy obalić, że żywych się nie chowa? No nie. Medycyna jest już tak posunięta do przodu, mamy XXI wiek, że nie sądzę, żeby ktoś dopuścił się pomylenia osoby zmarłej z osobą żywą. A taki najbardziej oryginalny gadżet, który pan wkładał? Raz zdarzyło mi się włożyć gitarę, ale tylko na chwilę do zdjęcia. Pan był muzykiem i rodzina chciała mieć jego zdjęcie w trumnie właśnie z gitarą. W książce wspomina pan o pogrzebie, na którym rzucano na trumnę butelki z piwem. To był, że tak powiem hardcorowy pogrzeb, na którym było bardzo dużo ludzi pod wpływem. Po opuszczeniu trumny jeden z żałobników wrzucił butelki z piwem do grobu i te butelki spadły na trumnę i o dziwo się nie rozbiły. Nie chcę oceniać, ale chyba zabrakło tam odrobiny szacunku i zastanowienia się, gdzie jesteśmy. Nie róbmy takich rzeczy na cmentarzu, bo to naprawdę słabo wygląda.Boimy się śmierci? Odsuwamy ten temat od siebie? Ludzie, gdy o niej myślą, wyobrażają sobie nie wiadomo co. Starają się bronić przed tak naprawdę nieuniknionym, bo przecież każdego z nas spotka. To po co się bronić? Bać się tego? Czasem, gdy widzę ludzi deklarujących się jako wierzących, zastanawiam się, czy naprawdę wierzą, bo zachowują się zupełnie inaczej. Jeśli wierzymy, to wierzmy do końca, nie bójmy się śmierci. Przypomina mi się takie przysłowie „Każdy by chciał pójść do nieba, ale nikt nie chce umierać”. Ja sam o śmierci za często nie myślę, uważam, że jeżeli ona jest, to trzeba się z tym pogodzić i mieć wiarę w to, że czeka nas lepszy świat. Czy na pogrzebach bywa wesoło i humorystycznie?Branża pogrzebowa nie jest tą, w której tylko i wyłącznie panuje powaga. Niektóre nieprzewidziane momenty nas zaskakują i nieco rozbawiają. Pamiętam, gdy raz zaatakowała mnie podczas pogrzebu osa. Musiałem się zacząć od niej opędzać, bo chciała mnie ugryźć. Koledzy, którzy to widzieli ledwo powstrzymali śmiech, byli na skraju. Zachowaliśmy do końca pełną powagę, nikt niczego nie zauważył, ale potem soczyście się pośmialiśmy. „Bywa, że ktoś na pogrzebie robi sobie nad grobem selfie” Bywa, że oprawa pogrzebu staje się nie do zniesienia? Owszem. Mieliśmy pogrzeb na cmentarzu, który znajduje się w środku osiedla. Pan postanowił zaśpiewać dla zmarłego i strasznie fałszował. Echo się niosło, ktoś z okolicznych bloków otworzył okno i próbował niecenzuralnymi słowami go uciszyć. Innym razem byliśmy na pogrzebie, na którym mowa pożegnalna trwała dosłownie kilka godzin. Nikt już jej w pewnym momencie nie słuchał i chyba nie wiedział za bardzo, o czym ten człowiek mówi. Mało kto wie, a pisze pan o tym swojej książce, że można połączyć pogrzeb świecki z katolickim. Tak, można tak zrobić. To jest dobre rozwiązanie, zwłaszcza gdy część rodziny jest świecka, a część katolicka. Jeżeli wszyscy spotykają się nad grobem, można poprosić zakład pogrzebowy o przeprowadzenie pogrzebu świeckiego ze znakami katolickimi. To obecnie całkiem naturalne zjawisko. Myślę, że w końcu powinniśmy się pogodzić z tym, że jesteśmy różni światopoglądowo.Mamy w Polsce dobrych mistrzów ceremonii? Mamy bardzo dobrych mistrzów ceremonii. Sam znam osobiście kilku, którzy naprawdę dobrze prowadzą ceremonie pogrzebowe i pogrzeb świecki może naprawdę ładnie wyglądać. Różni się tylko tym, że nie ma na nim księdza. Bywają sytuacje, które pana bulwersują, zwłaszcza jeśli chodzi o zachowanie żałobników? Nie tyle mnie bulwersują, co naprawdę bardzo słabo wyglądają. Powinniśmy się czasem ogarnąć i uszanować miejsce, w który jesteśmy. Nie przychodzić pod wpływem, nie kłócić się nad trumną zmarłego o pieniądze, majątek. Bywa, czego kompletnie nie rozumiem, że ktoś na pogrzebie robi sobie nad grobem selfie. Zaskoczeniem może być fakt, że często są to starsze osoby, nie młodzież. Wiem, że moda i technika idą do przodu, ale warto przemyśleć swoje zachowanie, czy oby na pewno to jest stosowne. Opisuje pan historię kobiety, która, kiedy przyjechaliście, by odebrać zwłoki, zwodziła was i mówiła, że nie ma jej jeszcze w domu. Potem okazało się, że jest, ale nie potrafi oddać ciała matki. Chciała z nią jeszcze przez dłuższy czas być. Na powiadomienie zakładu pogrzebowego o zgonie mamy trzy dni. Niektórzy ludzie reagują tak, że chcą, żebyśmy jak najszybciej zabrali tę osobę z domu, bo już nie chcą patrzeć na to, co się wydarzyło, niektórzy reagują tak, że chcą się jeszcze trochę pomodlić, pobyć z tą osobą. Zdarzały się sytuacje, że przyjeżdżaliśmy na miejsce i byliśmy proszeni przez najbliższych, czy możemy trochę poczekać. Nie mamy z tym problemu.„Ciało do pochówku przygotowuje się jak na pierwszą randkę” Wciąż najwięcej jest pogrzebów z trumną, czy częściej wybieramy pochówek w urnie? Pogrzebów trumnowych jest wciąż jeszcze trochę więcej, ale powoli Polacy przekonują się do urn. Najtrudniejsze dla pana pogrzeby to? Te dziecięce. Nigdy nie mogę zrozumieć, dlaczego ten u góry zabiera dzieci rodzicom. Porozmawiajmy o księżach. Zdarza się, że bywają opryskliwi wobec żałobników? Robią problemy? Nie wszyscy na szczęście, ale tych, którzy nie pomagają jest wielu. Bywa pan wobec nich złośliwy? Bywam. Znam może dwóch księży, którzy rzeczywiście są godni polecenia i godnie chowają ludzi. Jest jednak wielu takich, którzy zachowują się tak, jakby w ogóle nie zrozumieli, co się stało, stawiają się wyżej. Ja sam miałem taki problem, gdy chowałem moją babcię. Ksiądz uparł się, że nie może zrobić tego mój zakład, tylko ten, z którym on współpracuje. Jedyne, co mogłem dla niej w tym momencie zrobić, to ją do tego pogrzebu przygotować. Kiedyś jedna rodzina zapomniała świstka, który poświadczał o tym, że zmarła osoba była wierząca. Zwlekał z tą ceremonią, robił problemy, dzwonił do kurii. W końcu odprawił mszę i pochował tego zmarłego. Gdy go odwoziłem z powrotem zapytałem, dlaczego taki numer odwalił. Nie chciał się do mnie odzywać, więc kazałem mu wysiąść z auta. Nie toleruję takich zachowań.Jak przygotowuje się ciało do pochówku? Tak, jakbyśmy się przygotowywali na randkę. Nie może być widać zasinień, oczu otwartych, czy ust. Musimy ciało umyć, włosy umyć i uczesać. Ciało musi być tak oddane, jakby ta osoba zmarła spała. Zdarzają się nagrobki z poczuciem humoru? W Poznaniu można znaleźć grób, gdzie widnieje napis: „Na co się patrzysz? Też byśmy chcieli leżeć na plaży?”. Skoro zmarli tak chcieli, to rodzina tak napisała. Ci, którzy są w tym grobie pochowani, najwyraźniej mieli spore poczucie humoru. Jak pana bliscy reagują na to, co pan robi? Nie chcą słuchać o tym. Jedna z sąsiadek, gdy się dowiedziała, że pracuję w zakładzie pogrzebowym przestała mi podawać rękę. Sporadycznie mówi „dzień dobry”, bywa, że ucieka. Na szczęście to są tylko jednostki.„Na pogrzebach osób samotnych panuje przejmująca cisza” W domu rozmawia pan o pracy? Z partnerką i dziećmi? Niekiedy tak, ale rzadko, bo nie przenoszę pracy do domu. Jestem ojcem, mężem, mam obowiązki. Pracę zostawiam za drzwiami. Bywa, że żałobnicy skrytykują, nakrzyczą na pana? Zdarzają się tacy. Tu grają emocje, nerwy, więc to bywa naturalne. Nie możemy dopuścić do siebie emocji, odpowiedzieć tej sobie. Jeżeli jesteś profesjonalistą i chcesz profesjonalnie pracować jako pogrzebnik-grabarz musisz mieć nerwy na wodzy. Przyjąć tę rzekomą opinię na swój temat jednym uchem, a wypuścić drugim. Jakie pogrzeby bywają najsmutniejsze? Chyba te osób samotnych, gdzie uczestniczy w nich tylko ksiądz albo dosłownie dwie, trzy osoby. Najgorsze, co może spotkać człowieka, to odejść w samotności. Bez rodziny, bez nikogo. Czasem zastanawiam się, czy ta osoba tego chciała, czy może była tak zła, że nikt nie przyszedł jej pożegnać. Wspomina pan w książce, że tym samotnym pogrzebom towarzyszy cisza. To fakt. Jest taka przejmująca cisza, wręcz zadumanie, bo brakuje tej całej otoczki. Nie ma konduktu, nie ma żałobników. Ma pan jakiś swój ulubiony cytat o śmierci?„Branża pogrzebowa to nie jest żadna ciemna strona mocy” Mówi się, że pogrzeb wcale nie jest dla zmarłego, ale dla tych, którzy zostali. Zgodzi się pan z tym? Tak. Widzę to też po swoje rodzinie. Przychodzimy na tę ceremonię i padają słowa: „Ojej, jak ja cię dawno nie widziałem, nie widziałam”. Pogrzeb się kończy, wszyscy się rozchodzą i dalej się nikt się długo nie widzi. To niestety według mnie świadczy o tym, że jesteśmy zagonienia, brakuje nam tych więzi emocjonalnych, by się spotykać. Bywa, że ktoś, stojąc nad grobem tej zmarłej osoby, deklaruje, że zmieni swoje życie, że teraz wszystko będzie inaczej, ale za kilka dni wraca do tego, co było. Nic nie zmienia. Jak pan odreagowuje to, co robi na co dzień, bo pewnie jakoś trzeba odreagować. Jeżeli nie mam jakiegoś pogrzebu, który powiedzmy - emocjonalnie mnie dotknie, to żyję dalej. Nie przenoszę pracy do domu tak, jak wspominałem, a jeżeli utkwi w pamięci, to rozmawiam z żoną i przeważnie idę na swoją ulubioną siłownię. Mam trzech synów, więc z nimi spędzam czas, słucham muzyki. Założył pan Tik Toka. Po co to panu? Żeby ludzie zdali sobie sprawę z tego, że branża pogrzebowa to nie jest żadną ciemną stroną mocy, że tam się nie dzieją rzeczy z filmów. Nieboszczyk nie straszy? Nie straszy to raz, a dwa, że my z tej branży jesteśmy normalnymi ludźmi, którzy mają rodziny, dzieci, żony. Funkcjonujemy jak inni. Czy 1 listopada według pana warto o tej śmierci, przemijaniu pogadać? Powspominać bliskich? Jeżeli ktoś ma taką potrzebę, to tak. Jeśli chcemy wspominać bliskich, mamy na to cały rok, a nie tylko ten jeden dzień w roku, bo nie na tym moim zdaniem polega pamięć o zmarłej osobie.