Od milionera do antybohatera. Mógłby napisać podręcznik o tym, jak nie zostać prezydentem USA. Wydawać by się mogło, że złamał wszystkie zasady i przekroczył wszelkie granice, a ludzie i tak go pokochali. Teraz zdobył Biały Dom po raz drugi. Skąd się bierze fenomen Donalda Trumpa? „Nigdy nie widziałem kogoś, kto tak bardzo nie nadaje się do zarządzania ludźmi. Jesteś żartem, kompletnym klaunem”.„Jeśli to jest najlepsze, co potrafiłeś wymyślić, to sugeruję, żebyś przemyślał swoją przyszłość w biznesie, bo jesteś żałosny”.Albo to. Słynne: „jesteś zwolniony” („you’re fired!”):Donald Trump od zawsze robił wszystko, żeby poza bogactwem mieć też sławę. Podejmował w tym celu inicjatywy lepsze i gorsze (zwykle gorsze), aż pod koniec 2003 roku Mark Burnett, brytyjski producent telewizyjny, zaproponował mu rolę gospodarza w programie „The Apprentice”. To takie „Hell’s Kitchen” dla przedsiębiorców: ludzie, którzy marzyli o etacie w jednej z firm Trumpa, zostali podzieleni na grupy i wykonywali zadania. Najbardziej „telewizyjnym” momentem był czas rozliczeń: kontrowersyjny biznesmen z ogromną satysfakcją wyzywał i obrażał uczestników (cytaty powyżej), którzy – jego zdaniem – spisywali się niedostatecznie dobrze. W końcu jednego zwalniał. W Polsce mieliśmy „trzydzieści minut na opuszczenie domu Wielkiego Brata” czy „oddaj fartucha”, Amerykanie mieli „you’re fired”. Program, zwłaszcza w pierwszych sezonach, cieszył się ogromną popularnością (śledziło go ponad 20 milionów osób). Fakt, że nakręcono ich łącznie piętnaście, a charyzmatyczny gospodarz przez ponad dekadę zarobił na „The Apprentice” ponad 300 milionów dolarów, najlepiej świadczy o tym, że NBC miało w swoich szeregach kurę znoszącą złote jaja. Trump był oczywiście rozpoznawalny już wcześniej, ale dopiero tam dał się poznać jako odnoszący sukcesy, twardy, bezkompromisowy przedsiębiorca. Z taką łatką w 2015 roku ruszył po Biały Dom.Nie tylko budowle„Od zera do bohatera” – to nie Trump. Choć pewnie by chciał, choć bez cienia zażenowania powtarza, że dostał od ojca „tylko milion dolarów na start”, sam siebie nazywa też ironicznie „członkiem Klubu Szczęśliwej Spermy”, podkreślając, że urodził się w uprzywilejowanej rodzinie. Tego, co osiągnął, nie wypada jednak umniejszać. Ojciec, owszem, stworzył lokalną potęgę, sprzedawał mnóstwo mieszkań, ale w mniej prestiżowych rewirach Nowego Jorku. Młody Donny mierzył wyżej. Otworzył firmę na Manhattan, przejmował obskurne budynki i – dosłownie – zalewał je złotem. Było w tym wszystkim mnóstwo przepychu, jeszcze więcej tandety, ale dobrze wiedział, co robi. Ludzie, zwłaszcza bogaci, lubią błyskotki. Lubią, gdy inni ludzie widzą, że ich na coś stać. Zaczął od Grand Hyatt New York, potem było Trump Tower, Trump Plaza, Trump Parc i tak dalej. Budował coś więcej niż wieżowce. Budował markę. Biznesowe porażkiJeszcze na początku lat 80. kojarzyli go niemal wyłącznie mieszkańcy Nowego Jorku. Został lokalnym bohaterem, gdy przejął od miasta wlekący się latami projekt odbudowy ich ukochanego lodowiska w Central Parku. Załatwił sprawę w niecałe pół roku, poniżej zakładanego budżetu. Opinia „sprawnego” i „obrotnego” przylgnęła do niego na dobre. Stopniowo, dzięki kolejnym, coraz bardziej śmiałym inwestycjom, przebijał się do świadomości całej Ameryki. Nie poprzestał na mieszkaniach i hotelach. Gdy mieszkańcy stanu New Jersey przegłosowali legalizację hazardu, był jednym z pierwszych, którzy szukali szczęścia w Atlantic City. Postawił kasyno: jedno, potem drugie. Chwalił się, że na Trump Taj Mahal wydał ponad miliard dolarów. Na podobny pomysł wpadło jednak wielu. Rynek szybko się nasycił, a drogie w utrzymaniu budynki, usłane marmurami i złotem, przynosiły coraz większe straty. W 1991 roku, zaledwie kilkanaście miesięcy po wielkim otwarciu „ósmego cudu świata” i „największego kasyna w USA” (tak reklamował Taj Mahal), 45-letni Trump po raz pierwszy ogłosił bankructwo. Ale to nie tak, że z konta zniknęły mu wszystkie pieniądze, a sam wylądował pod mostem. Skorzystał z furtki zwanej „bankructwem naprawczym”. Tracił część kontroli nad inwestycją, ale zmuszał wierzycieli do rekonstrukcji długów, czyli – najczęściej – utraty sporej ilości pieniędzy. Nazywał to dumnie „strategią biznesową”, ale zwykłym biznesmenom taka „strategia” najczęściej nie uchodziłaby na sucho. Ogłoszenie bankructwa oznacza utratę wiarygodności w oczach banków i inwestorów, no i spore konsekwencje wizerunkowe. Ale gdy ktoś nazywa się Donald Trump... Który bank miałby mu odmówić?Porażki, choć mniej spektakularne, zdarzały mu się też na innych polach. Miliarder próbował konkurować z NFL, ale jego klub (New Jersey Generals) upadł wraz z całą ligą USFL. Miał swoje linie lotnicze („Trump Shuttle”), sztukę na Broadwayu („Paris is out!”), wymyślił też grę planszową, na kształt „Monopoly”, którą nazwał... „Trump: Gra”. Kłopot w tym, że zarobił na niej mniej niż wydał na reklamę telewizyjną.Inną słabością Trumpa, po sławie i pieniądzach, są kobiety. Dziś trudno w to uwierzyć, ale jeszcze w latach 80. jego pierwsze małżeństwo, z czeską modelką i narciarką Ivaną, uchodziło za wzorowe. Kobieta pełniła kluczową rolę w zarządzaniu częścią imperium męża, na co raczkujące środowiska feministyczne patrzyły z ogromnym szacunkiem i podziwem.Nieco mniej podziwu było wtedy, gdy na jaw wychodziły informacje o kolejnych romansach biznesmena. Najgłośniejszy, z Marlą Maples, skończył się rozwodem, którym w 1992 roku żyła cała Ameryka. Ivana Trump otrzymała od męża, zgodnie z zawartą w dniu ślubu umową, 25 milionów dolarów i kilka nieruchomości. Para doczekała się trójki dzieci. Gdy o córce, Ivance, słynny radiowiec Howard Stern mówił potem, że jest „dobrą dupą”, dumny ojciec przytakiwał z uśmiechem. Billy’emu Bushowi z „Access Hollywood” opowiadał za co lubi łapać kobiety. – Możesz z nimi zrobić co tylko zechcesz – przekonywał. Było tego znacznie, znacznie więcej. Związek z Marlą, ku niczyjemu zaskoczeniu, nie doczekał końca wieku. W 2005 roku biznesmen ożenił się po raz trzeci i – jak na razie – ostatni. Melania Knauss paradowała w sukni od Diora za 200 tysięcy dolarów, a na ceremonii w Palm Beach bawiła się cała śmietanka Ameryki, w tym m.in. państwo Clintonowie.Po latach wyszło na jaw, że niedługo później Trump zdradzał świeżo upieczoną żonę z aktorką filmów dla dorosłych, Stormy Daniels. Wszystkich romansów pewnie nie sposób mu udowodnić. Mowa o bardzo wpływowym człowieku, który przez lata zarządzał najważniejszymi konkursami piękności, na czele z Miss USA czy Miss Universe. Sam do niczego się oczywiście nie przyznaje, zarzucając mediom „spisek” i – standardowo – „poszukiwanie taniej sensacji”. Droga po Biały DomGdy po sukcesie „The Apprentice” Trump, u szczytu popularności, ogłosił, że zamierza startować w wyborach prezydenckich, wielu uważało, że to tylko kolejna część jego show. Najpierw nikt nie wierzył, że może w ogóle poważnie rozważać taką ewentualność, a potem nikt nie wierzył, że ktokolwiek może chcieć go wybrać. Im częściej stawał na podium, by zabrać głos, tym bardziej surrealistyczna wydawała się jego potencjalna kariera polityczna. Obrażał wszystko i wszystkich. Imigrantów z Meksyku nazywał bez cienia zażenowania „mordercami” i „gwałcicielami”. Wiwatował, gdy podczas jego wieców bito protestujących. Muzułmanów przybywających do USA porównywał do „jadowitych węży”, które „chcą zatopić swoje kły w ich kobietach”. Ludziom, ku zaskoczeniu wielu „rasowych” polityków, się to jednak podobało. Doceniali szczerość i prostolinijność. Mieli dość poprawności, pięknych słów i obietnic bez pokrycia. Trump krzyczał, za Reaganem, że „znów uczyni Amerykę wielką” („Make America Great Again”), a jego wyznawcy z dumą przywdziewali charakterystyczne, czerwone czapki, które stopniowo zalewały kraj. Wygrał prawybory i kilka miesięcy później zdobył nominację republikańską. Wielu przedstawicieli partii się od niego odcięło, poparcia nie udzielił mu choćby George Bush, ale... Trumpowi to nie przeszkadzało. Wypowiedział wojnę elitom, a dla sfrustrowanych Amerykanów był – tak się wydawało – jedyną szansą na zmianę.Mieli dość Chin. Dość tego, jak upada ich gospodarka. Jak rozpadło się Detroit, niegdyś kolebka przemysłu motoryzacyjnego. Jak współpraca międzynarodowa była dla rządu Demokratów ważniejsza niż sprawy wewnątrzkrajowe. Jak nielegalni imigranci psują rynek, odbierając im miejsca pracy.Ale, żeby nikt nie miał złudzeń, kampania Trumpa nie obracała się wokół konkretnych rozwiązań. Nie jeździł po kraju opowiadając o tym, jak wpłynie na ceny baterii czy butów do koszykówki. Mówił tylko o „wygrywaniu” i „przegrywaniu”, o „nas” i o „nich”, o „silnych” i „słabych”. Był mistrzem telewizji. Wiedział, jak porwać tłum. Wiedział, że trzeba podzielić naród i wskazać tych „złych”. „Karnawałowy szczekacz”Kadencja Trumpa usłana była, zgodnie z przewidywaniami, wieloma skandalami. Udało mu się obniżyć podatki, zerwać kilka niekorzystnych umów i wprowadzić do Sądu Najwyższego konserwatywnych sędziów (czego Demokraci do dziś nie mogą mu wybaczyć, a czego konsekwencją było m.in. przywrócenie zakazu aborcji w wielu stanach), ale czy przywrócił Ameryce obiecaną wielkość? Eksperci są zgodni: gdyby nie pandemia COVID-19, kontrowersyjny biznesmen miałby spore szanse na reelekcję. Trump zlekceważył jednak zagrożenie, opowiadał, że „to tylko grypa”, przez dłuższy czas ignorując komunikaty WHO. Gdy zaczął traktować sprawę poważnie, było już za późno, a w Ameryce umierało dziennie więcej osób niż gdziekolwiek indziej. Umierała też gospodarka. To plus głośna sprawa George’a Floyda, uduszonego kolanem przez białego policjanta, doprowadziło do rozlania się po USA głośnych protestów. Kolorowa społeczność, i tak przecież w zdecydowanej większości wspierająca Demokratów, zmotywowała się jak nigdy, by odsunąć Trumpa od władzy. W wyborach w 2016 roku zanotowano rekordową frekwencję, a Joe Biden zdobył ponad 7 milionów głosów więcej niż jego rywal. Trump jednak, w swoim stylu, nie chciał przyznawać się do porażki. Nim złożył urząd, opowiadał wszędzie, że wybory zostały sfałszowane, a on sam – oszukany. Swoich wyborców zachęcał, by „walczyli jak diabli” i „maszerowali na Kapitol”. Zrobili to. Gdy 6 stycznia 2021 roku grupa najbardziej fanatycznych zwolenników Partii Republikańskiej zakłóciła oficjalny proces liczenia głosów elektorskich, Ameryka stanęła przed największym od lat kryzysem demokracji. Winą za całe zamieszanie, choć nie bezpośrednią, obarczono byłego już wówczas prezydenta. Wydawało się, że jego kariera polityczna jest skończona. Musiała być. Na jaw wychodziły kolejne skandale i nieprawidłowości, jakich dopuszczał się już w Białym Domu, hańbiąc – zdaniem wielu – sprawowany urząd. Przez długi czas całkiem poważnie mówiło się, że może trafić więzienia. Wciąż istnieje taka ewentualność. Zdrowy rozsądek to jedno, a rzeczywistość drugie. Kolejne badania opinii publicznej wykazywały bowiem, że ludzie... tęsknili za Trumpem. Miał potężne grono wyznawców, którzy – wbrew sugestiom nieco bardziej stonowanej grupy członków Partii Republikańskiej – przekonywali, że tylko Donald daje realną nadzieję na zmianę w kraju. Że nie dokończył swojej misji. Na tle słabnącej, „nijakiej” klasy politycznej, Trump wciąż jawi się jako charyzmatyczny lider z krwi i kości. Odnoszący sukcesy przedsiębiorca, który stawia Amerykę na pierwszym miejscu – a to, zwłaszcza dla mieszkańców tzw. Pasa Rdzy (Ohio, Michigan, Pensylwania czy Wisconsin) jest dziś kluczowe. Czy znów wygra? Przez całe życie publiczne Trumpa elity i intelektualiści odrzucali go jako wulgarnego i karnawałowego szczekacza, showmana z wielkim błyskiem i niewielką dawką treści. Ale ci krytycy nigdy nie zrozumieli, że ich pogarda dała mu siłę. Przez lata karmił się brakiem szacunku i wykorzystywał go do zdobywania kolejnych nagłówków tabloidów, aby nawiązać kontakt ze zwykłymi ludźmi. To właśnie ich prezydentem był i znów chce być. „Zwykłych ludzi”. A oni znów zdają się mu ufać. Czymże wszak są zdrady i romanse, jeśli Donald Trump nad życie kocha Amerykę? *Poprzednie części: 1. Pierwszy wtorek po pierwszym poniedziałku, czyli system wyborczy w USA2. Demokracja, ale niekoniecznie, czyli o amerykańskich elektorach3. Opłaca się wahać, czyli skąd się biorą „swing states”4. Primaries i caucuses, czyli jak zostać kandydatem na prezydenta5. Demokraci a Republikanie, czyli kto na kogo głosuje*„Wyjaśniamy Stany” to cykl, w którym w krótki, przystępny sposób przybliżymy zawiłości amerykańskiego systemu wyborczego. Dowiecie się czym różnią się Demokraci od Republikanów, czemu zawsze głosuje się w pierwszy wtorek po pierwszym poniedziałku listopada i dlaczego niektóre stany są „niebieskie”, a inne „czerwone”. Kolejne części cyklu będą publikowane na stronie tvp.info do końca października.