Wokalista o odwadze i „wyjściu z mroku” na nowej płycie. Jest jedną z najbardziej oryginalnych osób na polskim rynku muzycznym. Kocha zmiany, za to nie toleruje kompromisów. Michał Szpak wydał w ubiegłym roku płytę „Nadwiślański mrok”, która teraz ukazuje się na nowo, tym razem na winylu. Artysta opowiedział nam o albumie, wyzwalających zmianach i o tym, dlaczego zawsze warto być sobą. Dla większości ludzi Michał Szpak to taki kolorowy ptak, zawsze uśmiechnięty, zadowolony. Tymczasem wydałeś płytę, która momentami jest wręcz mroczna. Postanowiłeś opowiedzieć o rzeczach, o które pewnie wiele osób by cię nie nawet podejrzewało - o głębokim smutku, problemach, zniechęceniu. Pokazałeś coś, co nie do końca pasowało do twojego publicznego wizerunku. Michał Szpak: Ja w ogóle uważam, że taka postawa ludzi, naszego społeczeństwa, jest bardzo dziwna. Nie wiem, jak bardzo ta zasada „pierwszego wrażenia” działa w innych krajach, ale my mamy tak, że jak się pokażesz, tak cię zapamiętają – i taki musisz już być. Nie możesz sobie pozwolić na zbyt duże odchylenie od tego, co już stworzyłeś, bo wtedy ludzie stwierdzą, że to nie jesteś ty, chociaż nie wiedzą, jaki właściwie jesteś. Sztuka polega na tym, żeby pokazywać, kim się jest teraz, co się czuje teraz, przecież nikt z nas nie jest zawsze taki sam. I to jest właśnie dla mnie bardzo trudne: ludzie widzą, że wszystko się zmienia i sami się zmieniają, ale od artystów wymaga się jakiejś powtarzalności, dostarczania tego, co już znane i lubiane.Odczułeś to na własnej skórze? Zdarzyło ci się, kiedy chciałeś pokazać coś nowego, że poczułeś opór, bo ludzie zakodowali sobie, że ty jesteś taki, a nie inny? Tak, zdecydowanie! To są reakcje typu: „No ja wolałam tamtego Michała, on był dla mnie lepszą wersją, teraz już przesadza, co on z siebie zrobił, kim on teraz jest?”. No, sorry, nie mam 22 lat, nie można mną manipulować tak jak wcześniej. Jestem o wiele bardziej niezależny i chcę, żeby ludzie mnie poznawali, widzieli mój progres w życiu, a nie wkładali mnie w ramy, w których myślą, że będzie mi dobrze. Ja już byłem takim ptakiem w złotej klatce i uważam, że to nie jest fajne doświadczenie. Rozwój w życiu – i duchowym, i naszym osobistym – jest niezwykle ważny.Dlaczego nie stawiać na rozwój? Jestem osobą, która podejmuje decyzję, to jest mój czas, to jest moja zmiana, dzisiaj będę wyglądał tak. I doprowadzam to do końca, a nie w połowie drogi mówię: „O Jezu, coś się nie udało, to muszę się wycofać, bo tam będzie mi lepiej". Ale co z tego, że będzie mi tam lepiej, wygodniej, bezpieczniej? Skoro nic już „tam” nie ma, już nic odkrywczego „tam” na mnie nie czeka.Uważam wręcz, że każda artysta powinien co płytę wchodzić w inny gatunek muzyczny. Że powinien eksperymentować, na tym właśnie powinna polegać muzyka, sztuka. Spójrzmy na przykład na takiego artystę, jakim był Salvador Dali, przecież on eksperymentował na każdej płaszczyźnie! I obrazy, i rzeźba, instalacje przestrzenne, szkice – wszystko! Tak samo powinna wyglądać muzyka. Jeśli mamy ochotę wydać coś mrocznego, wydajemy coś mrocznego. Może się to nie spodobać? Może, no przecież nikomu się to nie musi podobać. A jeśli mamy ochotę na radość, to pokazujemy radość. Jeśli mamy ochotę na miłość, to pokazujemy miłość. Na tym to wszystko powinno polegać i takie dywagowanie „tam było lepiej, tamten wizerunek mi bardziej pasował, po prostu tamto było przyjemniejsze” – mnie już właściwie nie interesuje. To jest moje życie i moja decyzja. Od razu zapowiadam, że kolejna płyta będzie jeszcze bardziej zaskakująca, inna. Jestem osobą, która będzie eksperymentować i tych eksperymentów na pewno nie będzie się bała. „Nadwiślański mrok” jest wynikiem wielu dziwnych, różnych, mrocznych sytuacji w moim życiu. Spotykamy się przy okazji wydania winyla i cieszę się, że mogę mieć ten właśnie album na płycie winylowej. To jest jedna, spójna historia, która opowiada o mojej transformacji. Zmianie z człowieka, który był manipulowany, który był w jakimś kieracie, nie mógł w żaden sposób wziąć oddechu.Do tego, jak to nazwałeś, kieratu jeszcze za moment wrócimy, natomiast ty zawsze kojarzyłeś mi się z bezkompromisowością. Z tym, że robisz, co chcesz, niezależnie od opinii z zewnątrz. Teraz okazuje się, że nawet współpracownicy, którzy coś ci odradzają, nie mają szans, żeby cię przekonać, jeśli jesteś pewny swoich pomysłów. Nie, bo to jest moja decyzja, która już została podjęta. Jestem taką osobą, która bardzo długo dojrzewa do trudnych decyzji. Właściwie nawet przy takiej łatwej jest ze mną ciężko. W sklepie mam wybór między dwoma batonikami i zastanawiam się, aż dojdę do kasy, a potem i tak zmieniam zdanie, decyduję się na coś innego. To po prostu jestem ja, bo jestem nieprzewidywalny i lubię to u siebie. Nie chciałbym nad tym pracować, uważam, że to jest część mojej osobowości. Wracając jeszcze na moment do tej transformacji, to ona mnie bardzo dużo kosztowała – i emocjonalnie, i czasowo, ale nie byłem w tym procesie smutny. Wokół mnie było wiele osób bardzo mi bliskich i one nie pozwalały mi na smutek. Zapisałem te uczucia na płycie, ale potraktowałem je jako coś, co odchodzi w przeszłość. To dlatego ten album jest dla mnie tak ważny i uważam go za swój artystyczny debiut, taki prawdziwy. Poczułem się, jakby jakaś lampa Aladyna wyssała fragment mojej duszy, który zapisuję na płycie. Jakby ktoś chciał powiedzieć: „Dobra, ja to już od ciebie zabieram, już tego nie masz. To jest zapisane, idziemy dalej”.Poczułeś dużą ulgę, kiedy mogłeś pozbyć się tego wszystkiego i pożegnać nieszczęśliwego „starego siebie”? Tak, to była duża ulga. Również dlatego, że pozwoliłem sobie znowu na ten proces twórczy, który dość mocno był mi ograniczany przy okazji poprzednich wydawnictw. Tym razem mogłem w końcu mieć na wszystko wpływ i być w zgodzie ze sobą, dobierać każdy dźwięk, tworzyć linie melodyczne, teksty, spotykać ludzi. Po prostu kwitnąć jako człowiek. Tworzyć! Żyć!Wspomniałeś, o manipulacji, wykorzystywaniu, o tym, że masz za sobą mroczny czas. Niewielu artystów – chociaż wielu ma ten problem, jak pewnie wiesz po swoich kolegach ze sceny – ma odwagę o tym powiedzieć wprost. Wiesz co, wydaje mi się, że różnica jest taka, iż niektórzy lubią mieszkać w złotej klatce i być takim słowikiem, który sobie śpiewa. Abstrahując od talentu, bo każdy może być w tej samej sytuacji, robiąc coś zupełnie innego. I ktoś podtrzymuje wygodne życie takiego słowika, jemu może się to podobać, bo środki finansowe i dostatnie życie powodują, że jest szczęśliwy. Tyle tylko, że mnie to nie satysfakcjonowało. Co cię uratowało? Instynkt samozachowawczy czy przemyślenia typu: „Nie jest mi z tym dobrze i dla własnego dobra muszę coś z tym zrobić, muszę to zmienić”? Wszystko naraz. I ludzie, i ja, i myśli, i moja odwaga, a przede wszystkim intuicja, która podpowiadała, że coś gnije. Że jeśli czegoś nie zmienię, to nie ruszę z miejsca, nie zrobię już nic dla siebie, bo zaraz będzie za późno, być może zwyczajnie nie będę miał już siły na tę zmianę.A co Michałowi Szpakowi daje szczęście? Czym to szczęście dla ciebie jest? Czym jest dla mnie szczęście? Dla mnie szczęście to forma samotności, to, że mogę po prostu wrócić do domu, nie otaczając się nikim. Jestem samotnikiem i podoba mi się to. Największym szczęściem, jakie mam w życiu, jest moja rodzina, która zawsze wspiera mnie w tym, jakie decyzje podejmuję i że potrafię sobie zaufać. A to nie zawsze jest łatwe. Tym bardziej, kiedy gdzieś tam z zewnątrz słyszysz głosy, że coś innego właśnie powinieneś zrobić: „Dlaczego ty się nie spotykasz z ludźmi, dlaczego ty nie próbujesz do nich wyjść?”. Taki już jestem. To, że ktoś widzi mnie jako ekstrawertyka na scenie – to tylko część mojej natury. Ale tak naprawdę uwielbiam po prostu przesiadywać w domu sam, podróżować samemu. Oczywiście mam pieska, Hektora, który mi w tych wszystkich podróżach towarzyszy. I to też jest moje szczęście, które wielu mi odradzało: „Przecież ty nie będziesz miał czasu, żeby się nim opiekować, jak ty to pogodzisz, jak to połączysz, jak ty to zrobisz w ogóle? Ten pies zniszczy ci życie”. Takie rzeczy słyszałem.Hektor za drzwiami nie wygląda na niezadowolonego. (śmiech) Trochę chciałbym być na jego miejscu. Próbuję go czasem wysłać do pracy, żeby zarobił na karmę, ale nie chce (śmiech). Naprawdę, ja szczęście odnajduję i w sobie, i w małych rzeczach, na przykład w tym, że zjem dzisiaj tę krówkę - to też jest dla mnie szczęście (przy. sięga do miseczki ze słodyczami).Może tak właśnie trzeba żyć? Myślę, że powinniśmy próbować tak żyć, żeby nie przekupywać siebie dużymi przyjemnościami. Tym, że możemy sobie na coś pozwolić, kupić luksusową torbę, albo pojechać na najdroższe wakacje na świecie. Powinniśmy się, jeśli już, przekupywać takimi przyjemnościami, które są może małe, ale potrafią nam sprawić prawdziwą radość.Czego cię nauczyły te wszystkie lata w szołbiznesie? Sprawiasz wrażenie osoby, która wyciągnęła z tego solidną lekcję i już na pewno wie przynajmniej to, czego nie chce. To jest trudne pytanie, dlatego, że uważam, iż ja w tym szołbiznesie w ogóle nie funkcjonowałem. Żyłem sobie w takiej swojej bańce: tu jest szołbiznes, a tu jest bańka Michała Szpaka, która jest trochę na obrzeżach. Zawsze była i pewnie zawsze będzie.W pewnym sensie jednak, czy tego chciałeś, czy nie, zawsze zahaczałeś gdzieś o ten świat. Jestem atomem, który przylega do tego świata, ale jest mnie tam tylko tyle, ile chcę, żeby było. Albo tyle, żeby być w miejscu, w którym chcę być, na przykład właśnie w „The Voice of Poland”. To jest format, który daje mi spełnienie, bo wiem, że posiadam jakiś instynkt i intuicję, że potrafię zobaczyć w osobie przede mną to, co jest jej słabym punktem, co powinna zrobić, żeby podkręcić temperaturę i naprawdę osiągnąć sto procent siebie. Po prostu czuję to u tych ludzi. Byłem tylko w czterech edycjach, ale w dwóch miałem zwycięstwo, a w dwóch drugie miejsce. To też chyba świadczy o tym, że to, co robię, jest dobre. Nie wiem, jak będzie teraz, ale jest intuicja i ja tej intuicji po prostu wierzę.Wiem, że właśnie ten szołbiznes – albo po prostu ta przestrzeń muzyczno-artystyczno-osobowościowa, bo tak nazwałbym ten nasz szołbiznes – powoduje, że mogę rozwijać swoje umiejętności widzenia ludzi, takimi, jakimi są naprawdę, nawet jeśli ukrywają się za maską. Jestem w stanie odróżnić tego, kto węszy podstęp, albo kto chce coś ugrać od tego człowieka, który chce naprawdę podjąć ze mną rozmowę i być może zostać moim znajomym, albo podzielić się jakąś radą, która będzie dla mnie na pewnym etapie mojego funkcjonowania cenna. A to jest, tak myślę, bardzo istotna w przypadku każdego artysty cecha, bo pomaga ochronić cię przed ludźmi, którzy próbują w jakikolwiek sposób cię wykorzystać. To nie jest nic złego, że ktoś chce na mnie zarobić, ja w ogóle nie mam z tym żadnego problemu, ale można mieć na uwadze albo dobro takiego artysty, albo tylko własne korzyści. Można to wszystko albo wykorzystać, albo spożytkować. Uwielbiam ludzi, którzy kochają tę drugą opcję, bo wtedy działamy wspólnie i energia jest spotęgowana. A jeśli ktoś cię wykorzystuje, to natychmiast pozbawia cię energii, a ja sobie już nigdy na to nie pozwolę i nie chciałbym, żeby ktokolwiek trafił na taką sytuację, na jaką ja trafiłem w swoim życiu.Czy kiedy patrzysz na tych ludzi, którzy stają na scenie „The Voice of Poland” to zdarza się, że widzisz w kimś siebie sprzed lat? Za każdym razem widzę siebie sprzed lat, bo zaczynałem w ten sam sposób, chociaż w innym formacie. I nawet trochę im zazdroszczę. Sam jeszcze raz przeżyłbym tę drogę, wyzwania, świeżość, taką żywą materię, że tam po prostu wchodzisz i nie wiesz, jak się odnaleźć, ale to wszystko jest tak fascynujące, jakbyś wchodził do Bazyliki Św. Piotra. Nie wiesz, gdzie spojrzeć, bo wszystko jest piękne. I tak było wtedy, to był taki świat, że ja w żaden sposób nie byłem na niego przygotowany i nawet nie byłem w sobie w stanie wyobrazić, jak on wygląda.Uważam, że problemem osób, które przychodzą do takiego programu, nie jest to, że nie mają na siebie pomysłu. Podejmując taką drogę oczekują, że ktoś na pewnym etapie ten pomysł na nich będzie miał. Rozumiem to w momencie castingu: nie wiem, czego chcę. Natomiast kiedy jesteśmy na etapie tzw. „nokautów”, to już trzeba wiedzieć, co chcę zrobić i dlaczego tu jestem. A często bywa tak, że ludzie po prostu chcą oddać się w czyjeś ręce – i to jest moim zdaniem najgorsza zbrodnia, bo wtedy łatwo jest przestać być sobą.Ty akurat byłeś w swoim talent show tak barwny, że już od początku sprawiałeś wrażenie osoby, która wie, czego chce.Ja wymyślałem się na każdym etapie i każdym odcinku na nowo (śmiech). Wiedziałem, czego chcę, dlaczego idę do „X Factor”, czekałem na ten format i mówiłem o tym wszystkim dookoła. Zdaję sobie sprawę z tego, że mój wizerunek w Polsce niestety generuje więcej aktywności niż moja muzyka. Tak się wydarzyło i ludzie bardzo próbują, że tak powiem, uświadomić mi, iż tak nie powinno być, że to wizerunek gra pierwsze skrzypce, ale nie ja to zrobiłem! Zrobiły to media. I to one bardziej interesują się tym, jak wysokie są moje buty i czy paznokcie mają 15 centymetrów, czy mam diamenty, czy cyrkonie. Oczywiście jest mi trochę przykro, ale jednocześnie nie potrafiłbym odebrać sobie tego atutu i atrybutu, jakim jest wizerunek, bo jest on moją nieodłączną częścią. To tak jakby mi ktoś po prostu odciął dwie nogi i powiedział „Biegnij!”.Co najgłupszego albo najzabawniejszego o sobie przeczytałeś? O matko! Nie jestem w stanie dokładnie przytoczyć, bo ja wyrzucam to od razu, mam po prostu w głowie folder „kosz”, ale ostatnio był jeden śmieszny artykuł. O tym, że miałem tak długie paznokcie, że nie mogłem na domofonie wcisnąć swojego numeru mieszkania. Piękne, po prostu piękne (śmiech).Dzisiaj czujesz się bardziej wokalistą czy performerem? Performerem, zdecydowanie i zawsze się tak czułem, ale przy tej płycie uświadomiłem sobie, że przede wszystkim jestem performerem, dopiero później wokalistą. I jest mi z tym dobrze! Jest mi bardzo trudno na przykład utrzymać statyw w jednym miejscu sceny przez cztery minuty. Przez to muszę bardzo długo walczyć ze sobą, żeby się nie ruszyć (śmiech).Gdzie chciałbyś być na przykład za pięć lat? Jesteś w stanie to zaplanować? Wiesz, nauczyłem się, że jeśli afirmujemy przyszłość, to w żaden sposób nikt nie powinien się o tym dowiedzieć, dlatego, że ona wtedy zawsze gdzieś skręca (śmiech). Wszystko, o czym marzymy, myślimy, możemy wypowiedzieć sami przed sobą, żeby później stanąć przed lustrem i powiedzieć: „Udało ci się, zrobiłeś to”. Ale wyrzucone w powietrze, w przestrzeń, przy kimkolwiek, nawet przy rodzinie, to zawsze robi niespodziankę: „Tak? To zobaczysz, tutaj będzie kolejny zakręt".Przekonałeś się już o tym? Tak, wiele razy! I zawsze mi się sprawdzało, że jeśli komuś zdradziłem swoje życzenie dotyczące przyszłości, to ona robiła mi psikusa. A jeśli mówiłem to tylko przed samym sobą, to za każdym razem się spełniało.W takim razie umawiamy się za pięć lat, a ty wtedy zdradzisz, co sobie wymarzyłeś i tylko potwierdzisz, że się spełniło. Tak, po prostu to stwierdzimy (śmiech)!