Wybory odbędą się 21 października. Jacek Jakubowski po raz drugi kandyduje w wyborach na prezesa Polskiego Związku Koszykówki. W 2018 roku przegrał z ustępującym obecnie Radosławem Piesiewiczem. Teraz jego rywalami są Grzegorz Bachański, Łukasz Koszarek, Filip Kenig i Elżbieta Nowak. – Cieszy mnie, że przedstawiciele klubów i okręgów wojewódzkich chcą rozmawiać. Gdy kandydowałem w 2018 roku, będąc jedynym kontrkandydatem Radosława Piesiewicza, niektórzy nie chcieli nawet się spotkać. Dzisiaj widzę większą otwartość – mówi Jakubowski w rozmowie z portalem tvp.info. Adrian Koliński: Dlaczego zdecydował się pan kandydować?Jacek Jakubowski: Tak naprawdę nie miałem zamiaru kandydować, ale sytuacja mnie do tego zmusiła, ponieważ inna osoba, która miała powalczyć o fotel prezesa PZKosz, nie podjęła się tego wyzwania. Dlatego zdecydowałem się wystartować i nie ukrywam, że miały na to wpływ ostatnie wydarzenia, związane z zamieszaniem wokół Polskiego Związku Koszykówki i prezesa Radosława Piesiewicza. Jego rezygnacja i całego zarządu spowodowała, że uznałem, iż to może być dobry moment.A może pan zdradzić, kto nie zdecydował się kandydować?Wolałbym nie, ponieważ jest to temat zamknięty i nie ma to już znaczenia.Jeszcze przed oficjalnym ogłoszeniem kandydatów publicznie poparł pana Marcin Gortat. Jak ważne są takie słowa najlepszego polskiego koszykarza w historii?Przede wszystkim Marcin Gortat stwierdził w wywiadzie, że widzi szansę współpracy z Polskim Związkiem Koszykówki, jeśli wygram wybory. Teraz widzę, że chyba bardziej popiera Filipa Keniga. Oczywiście Marcin jest postacią nietuzinkową, byłym zawodnikiem NBA, który jest rozpoznawalny nie tylko w koszykówce, ale generalnie w sporcie. Jego głos na temat koszykówki jest słyszalny i ludzie identyfikują to, co powie. W związku z tym uważam, że po wyborach - bez względu na to, kto wygra - należy Marcina Gortata wciągnąć w budowanie pozytywnego wizerunku koszykówki.Nie dziwi pana, że Marcin Gortat nie kandyduje? A może to on był tą osobą, która się wycofała?Nie, to nie był Marcin. W ogóle nie chciał kandydować. Rozmawiałem z nim o tym dużo wcześniej i mówił, że ma wiele innych aktywności, ma swoją działalność, więc nie miałby czasu na kierowanie związkiem. Natomiast, tak jak powiedziałem, trzeba go wciągnąć w strukturę promowania koszykówki na zewnątrz.Czytaj też: Mieszkania dla medalistek olimpijskich. PKOl wręczył nagrodySam pan powiedział, że Marcin dużo mówi. Ma pan pomysł jak go okiełznać?Widziałbym go w roli ambasadora polskiej koszykówki, żeby był w pewien sposób zobowiązany do tego, żeby o koszykówce mówić pozytywnie, bo każde złe słowo szkodzi dyscyplinie. Rozumiem rozgoryczenie Marcina, bo przez lata jego relacje ze związkiem były nie najlepsze i teraz daje temu upust. Ale trwanie w tej sytuacji niczego dobrego nie przyniesie. Chciałbym, żeby Marcin czuł się współodpowiedzialny za budowanie wizerunku koszykówki.Jak wygląda kampania wyborcza? Na jakie poparcie może pan liczyć?Z tym poparciem nigdy nie wiadomo. Słyszę, że kandydaci mówią, że mają duże czy mniejsze poparcie, a według tego, co wiem nie ma to żadnego pokrycia w rzeczywistości. Natomiast cieszy mnie, że przedstawiciele klubów i okręgów wojewódzkich chcą rozmawiać. Gdy kandydowałem w 2018 roku, będąc jedynym kontrkandydatem Radosława Piesiewicza, niektórzy nie chcieli nawet się spotkać. Dzisiaj widzę większą otwartość. A jaki będzie wynik wyborów? Uczciwie powiem, że nie mam pojęcia. Dowiemy się 21 października.A jak pan patrzy na kandydaturę Filipa Keniga, który zyskał dużą aprobatę społeczną?Filip po raz pierwszy próbuje wejść w strukturę formalną Polskiego Związku Koszykówki. Jest nacechowany dużą pozytywną energią i chęcią do pracy. Uważam, że nie można zmarnować takiego potencjału i gdybym wygrał wybory, na pewno widziałbym płaszczyznę współpracy z Filipem. Chciałbym, żeby uczestniczył w procesie budowania i funkcjonowania polskiej koszykówki. Widzę, że ma dużą wiedzę, pozytywną energię i świeże spojrzenie. Ale uważam też, że żeby zarządzać związkiem sportowym trzeba mieć doświadczenie i umiejętności. Ja już miałem okazję być w strukturach Polskiej Ligi Koszykówki, czyli instytucji zależnej od PZKosz oraz byłem przez trzy lata sekretarzem związku. Znam mechanizmy, wiem jak związek funkcjonuje, wiem jakie są odczucia w tzw. terenie. Bo Filip, jak pan słusznie zauważył, jest kandydatem społeczeństwa czy mediów. Natomiast prezesa wybierają delegaci, a to zupełnie inna bajka.W przeszłości współpracował pan już z Grzegorzem Bachańskim.Znamy się z Grzegorzem doskonale. Uważam, że trzeba również korzystać z jego doświadczenia, bo ma bardzo wysoką pozycję w FIBA, więc jeśli wygram wybory, widzę także pole do współpracy z Grzegorzem.Czytaj też: Ambitny cel Sochana. Chce zachwycać na parkietach NBA [WIDEO]Nie da się ukryć, że Radosław Piesiewicz miał poparcie polityczne poprzedniej władzy. A jak jest z panem?Każdy z kandydatów ma jakieś znajomości w świecie polityki, nawet jeśli mówi, że jest inaczej. Nie szedłbym do tych wyborów, gdybym nie miał możliwości łatwego dotarcia do osób, które dziś współtworzą władzę. To pomaga i uwiarygadnia mnie jako kandydata. Tak jest i będzie. Jeżeli ktokolwiek mówi, że coś jest apolityczne, to albo kłamie, albo wręcz kpi z opinii publicznej.Jakich umiejętności potrzeba, żeby zarządzać związkiem sportowym?To nie jest taka łatwa sprawa. Bo umiejętne zarządzanie i kierowanie takim związkiem to zupełnie coś innego niż zarządzanie przedsiębiorstwem czy firmą. Wiem, co mówię, bo dzisiaj kieruję firmą i mam porównanie. Przede wszystkim należy delegować zadania, egzekwować je, ale co najważniejsze umożliwić pracę ludziom, a nie decydować za nich jednoosobowo. Do tej pory często bywało tak, że coś ustalono, ale nagle przychodził prezes i on wszystko układał po swojemu. Ja nigdy tego nie robiłem. Jest dużo chętnych ludzi do pracy, pełnych energii i chciałbym - tak jak w poprzednich latach mojej pracy w związku - dać im pracować. Chciałbym to kontynuować i w taki sposób zarządzać związkiem.Jaki jest pana program?O wszystkim oczywiście powiem już na samym zebraniu sprawozdawczo-wyborczym, ale chciałbym przekazać więcej pieniędzy na wojewódzkie związki koszykówki, ponieważ tam się wszystko zaczyna. Są związki, które mają bardzo małe budżety i małą liczbę klubów. One potrzebują po prostu dofinansowania. Do tej pory żadne większe pieniądze nie szły do związków wojewódzkich i to trzeba natychmiast zmienić. Druga rzecz, na którą chciałbym położyć większy nacisk, to sam dół piramidy, czyli popularyzacja i - przede wszystkim - selekcja i szkolenie na samym dole, gdyż tu wszystko się zaczyna i skutkuje na dalsze etapy. Nabór dzieci do dyscypliny. Widzę to na przykładzie siatkówki, która ma bardzo rozbudowany system skautingowy na samym dole.Nie jest pan pierwszą osobą z kandydatów, która to zauważa.Widzę to na przykładzie własnej córki, która została przeciągnięta z koszykówki do siatkówki. Właśnie dlatego, że koszykówka na tym etapie dla najmłodszych jest dyscypliną trudną. Trzeba wiedzieć, w którym momencie oddzielić dziewczynki od chłopców w procesie edukacji koszykarskiej. Jeżeli to się przegapi, to tracimy dzieciaki na rzecz innych dyscyplin. I to właśnie tam musi zostać skierowany strumień pieniędzy, żeby siatka trenerów i skautów była jak największa. Oni muszą zarabiać godziwe pieniądze, bo nikt nie będzie tego robił za darmo. Mamy w kraju wielu pasjonatów, ale to nie może być na zasadzie wolontariatu. Trzeba ten segment dofinansować, żeby ściągnąć dzieci do koszykówki, a później je utrzymać.Jak zarządzać finansami w związku?Każdy, kto mnie zna, wie, że jestem za stuprocentową transparentnością finansową. Wpojono mi to, gdy pracowałem w Prokomie i odpowiadałem przed właścicielem klubu za realizację budżetu, który był rozłożony na czynniki pierwsze. Tak samo było, gdy kierowałem ligą, a także zarządzałem biurem PZKosz. Zawsze wszystko było transparentne. Nie unikałem ujawniania kosztów czy odpowiedzi na trudne pytania. Sponsor musi wiedzieć, bez względu na to czy jest prywatny, czy to Spółka Skarbu Państwa, na co te pieniądze są wydawane. Jak kierowałem ligą, ktoś rzucił oskarżenie, że nie wydajemy pieniędzy tak, jak trzeba. Natychmiast ujawniłem budżety przed sponsorem i zawnioskowałem o to, by jego przedstawiciel był na wszystkich posiedzeniach Rady Nadzorczej i miał wgląd do wszystkich dokumentów. To momentalnie rozwiało wszelkie wątpliwości. Sport musi być transparentny i ja to zapewniam.Czytaj też: Historyczny występ w NBA. LeBron i Bronny James razem na boisku