Krytyczna sytuacja na Bliskim Wschodzie. – Izrael nie chce czekać, aż zagrożenie urośnie, dlatego wyprowadza ciosy wcześniej. Co do tego, jest konsensus w Izraelu – trzeba działać, nawet jeśli może to doprowadzić do reakcji Iranu – mówi profesor Radosław Fiedler, Kierownik Zakładu Pozaeuropejskich Studiów Politycznych na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu w rozmowie z portalem tvp.info. 1 października Izrael mierzył się z rakietowym atakiem Iranu. Agresja miała miejsce prawie rok od ataku Hamasu 7 października 2023 roku na Izrael, w wyniku którego zginęło 1200 osób, a 253 zostały uprowadzone. W odwecie Izrael zaatakował Strefę Gazy, deklarując chęć zniszczenia Hamasu i uwolnienia zakładników. W trakcie operacji doprowadził do śmierci około 30 tysięcy palestyńskich cywili.W ostatnim czasie Tel Awiw zaatakował struktury przywódcze Hamasu i Hezbollahu, ze znacznymi sukcesami – przywódcy obu organizacji zginęli w dwóch oddzielnych bombardowaniach. Po czym rozpoczął ofensywę w Libanie, biorąc na cel wojskowe struktury Hezbollahu.„Izrael zaczął się rewanżować”Zdaniem profesora Radosława Fiedlera, specjalisty z zakresu politycznych studiów pozaeuropejskich z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu „Izrael zaczął się rewanżować. Najpierw w Strefie Gazy, a potem w Libanie atakując Hezbollah”. Według profesora, z tego też powodu zaatakował Iran, który „nie mógł się temu bezczynnie przyglądać”.– Zabijani są przywódcy Hamasu i Hezbollahu, a obie organizacje są cały czas osłabiane. Iran chciał pokazać, że nie jest mu obojętne, że jego sojusznicy są cały czas osłabiani – jest ich sojusznikiem i będzie reagował. Z ich perspektywy agresja Izraela może być za chwilę jeszcze większą, to narysowanie czerwonej linii – stwierdził ekspert.Z tą tezą zgadza się Przemysław Osiewicz, profesor nadzwyczajny na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Według Osiewicza „na szali jest teraz wiarygodność Iranu, który pokazuje, że jest w stanie reagować, gdy jego interesy są zagrożone”. – Sytuacja, z którą mieliśmy do czynienia przez ostatnie lata zaczęła się dramatycznie zmieniać na niekorzyść Iranu, który traci wpływy. Oczywiście, trudno sobie wyobrazić, żeby z dnia na dzień zniknął Hezbollah. Tak się na pewno nie stanie, ale może zostać na tyle osłabiony, że przez długi czas nie będzie mieć realnego wpływu na działania w regionie – przekonuje profesor. Zobacz też: Irańskie rakiety nad Izraelem. „Każda ma zabijać” [WIDEO]Przypomnijmy, że to już drugi atak rakietowy Iranu na Izrael. Pierwszy miał miejsce w kwietniu, jednak nie przyniósł większych strat dla Izraela. Jak było tym razem? W ocenie Fiedlera różnica polega na tym, że „kwietniowy atak był sygnalizowany wcześniej przez Iran, dzięki czemu Izrael mógł się do tego dobrze przygotować”. – Przy ataku z kwietnia, w obronie brały także udział jednostki amerykańskie, między innymi lotniskowce. Wtedy bardzo dużo rakiet i dronów udało się strącić – przekonywał profesor.Jego zdaniem, „nie wiadomo jednak, na ile ostatni atak mógł być dotkliwy dla Izraela”.– Pewnym jest, że nie był on krwawy, jedyną ofiarą był Palestyńczyk trafiony odłamkiem rakiety. Izraelczykom dano bardzo mało czasu, żeby się przygotować. irańskie rakiety uderzyły co prawda w niektóre cele, ale cywilna obrona w Izraelu jest bardzo rozwinięta, dzięki czemu zdecydowana większość ludności znalazła się w schronach – wyjaśnił profesor.„Obie strony blefują”Trudnością w ocenie ataku jest także brak rzetelnych informacji ze strony Iranu i Izraela. Jak przekonuje Fiedler, „obie strony blefują”. – Wiemy, że Izrael niechętnie będzie się przyznawał do strat materialnych i ludzkich. Na pewno nie jest tak, że atak się w stu procentach nie udał. Żelazna Kopuła nie zadziałała w zadowalający sposób. Izrael mówi, że nic go nie boli, a Iran przekonuje, że rakiety uderzyły w większość celów, między innymi lotniska i sprzęt wojskowy – zaznaczył ekspert.– Gdyby były znaczne straty w ludziach, to Izrael odpowiedziałby pełnoskalowym odwetem. Myślę, że tajemnicą wojskową jest, to czy Iran celował tak, żeby nie trafić, czy rzeczywiście te rakiety są tak nieskuteczne – dodał.Osiewicz z kolei przyznaje, że „na pewno był to większy atak, sam fakt, że użyto tylko rakiet balistycznych, na to wskazuje”. – Był to największy atak w historii z użyciem rakiet balistycznych. Ten zmasowany atak był obliczony na to, że części rakiet uda się przedostać przez parasol ochronny. Tak też się stało, ale na szczęście z dala od cywilnej infrastruktury. Było to groźne, bo rzeczywiście taka rakieta mogła trafić w zaludniony obszar.Profesor dodał też, że „atak mógł być także ostrzeżeniem”. – Amerykanie doliczyli się, że Iran z pewnością dysponuje liczbą rakiet balistycznych przekraczającą trzy tysiące. Jeśli w poniedziałek wystrzelono ich około 180, to łatwo obliczyć, że pozostało mu jeszcze około trzech tysięcy. Przy dużym, zmasowanym ataku Izrael mógłby mieć znaczne problemy. Choć liczy się także liczba wyrzutni, nie da się tych rakiet wystrzelić jednocześnie – zauważył Osiewcz.Zobacz także: Iran zapowiada większe uderzenie. „Zaatakujemy jego infrastrukturę”Czy Izrael odpowie Iranowi? Kolejnym pytaniem co do stabilności regionu jest to, czy Izrael odpowie na ostatni atak rakietowy. A jeśli odpowie – to kiedy i w jakim stopniu. Zgodnie za zapowiedziami premiera Izraela Benjamina Netnajahu „Iran popełnił wielki błąd i zapłaci za to cenę”. Profesor Fiedler zwrócił uwagę na to, że ważne jest czy „atak będzie zakomunikowany Iranowi”, a ten zdąży się przygotować do obrony. – Wiemy, że państwa mają tam swoich pośredników i nie uderzają się nawzajem na oślep. Gdyby tak nie było, to od dawna mielibyśmy pełnoskalową wojnę na Bliskim Wschodzie – przekonuje profesor. Zdaniem profesora optymistycznym scenariuszem może być sytuacja, „w której Izrael powiadamia o ataku Iran, uderza w konkretne cele i zamyka ten rozdział”. – Gorzej, jeśli Izrael zaatakuje obiekty nuklearne i użyje do tego wielotonowych bomb – takich, jakich użyto przy zbombardowaniu kwatery Nasrallaha w Bejrucie. W reakcji Iran może zacząć bardzo intensywnie rozwijać swój program nuklearny, żeby posiąść broń atomową – wyjaśnił FiedlerWedług Osiewicza „prawdopodobnie toczą się teraz rozmowy z USA w tej sprawie”. – Izrael zapowiada, że zaatakuje instalacje nuklearne w Iranie. Amerykanie się temu sprzeciwiają, a nieoficjalnie mówi się, że wskazują rafinerie naftowe. Wiadomo, że atak na przemysł naftowy, to również atak na główne źródło dochodu Iranu – przekonuje ekspert.Instalacje nuklearne celem Izraela?Profesor dodał także, że „zniszczenie programu nuklearnego może być potraktowane jako casus belli, czyli powód do wypowiedzenia wojny”. Na razie mamy do czynienia z działaniami zaczepnymi. Taka odpowiedź Izraela doprowadziłaby do wybuchu wojny, która może się wymknąć spod kontroli. Na szczęście oba państwa oddalone są o wiele kilometrów, co sprawia, że taka konfrontacja byłaby trudna do przeprowadzenia – zaznaczył Osiewicz. Izrael rozpoczął ofensywę w Libanie 1 października atakując cele związane z Hezbollahem. Jaki jest cel operacji? Wedle izraelskich deklaracji, celem jest zniszczenie Hezbollahu, żeby ludność izraelska mogła wrócić na północ Izraela, w pobliże granicy z Libanem. Zdaniem Fiedlera, „osłabiając Hezbollah, Izrael musi pamiętać, że będą kolejne generacje przywódców – Hamas, Hezbollah, ani Islamski Dżihad nie znikną”. Przeczytaj także: 20 lat temu Izrael połamał sobie zęby na Libanie. Jak będzie teraz?Bliski Wschód, czy kiedyś będzie spokojnie?Według profesora Fiedlera, aby doszło do względnej stabilizacji regionu, musiałoby dojść w wyniku „politycznej zmiany w Iranie, na co się nie zanosi”.– Iran nie wycofa się ze wspierania Baszszara al-Asada prezydenta Syrii i swoich niepaństwowych aktorów na Bliskim Wschodzie. Sukcesy Izraela są taktyczne, ale nie strategiczne – kupuje czas. Oczywiście w dalszym ciągu jest ryzyko wojny konwencjonalnej między Iranem i Izraelem, z czego obie strony doskonale zdają sobie sprawę – zauważył ekspert.Dodał też, że eskalacja konfliktu wpłynie „na ceny ropy naftowej i sytuację ekonomiczną, a to może zaważyć na wyborach prezydenckich w USA”. Z powodu aktywnej polityki ofensywnej Izraela, rośnie także niezadowolenie wśród innych państw regionu. Przykładem może być wypowiedź Recepa Erdogana prezydenta Turcji, który stwierdził, że „izraelska agresja ma także na celu jego kraj”. Fiedler przyznał, że „nastroje w regionie są antyizraelskie, także wśród ludności Turcji”. – Jednak, trzeba pamiętać, że Turcja to kraj obrotowy. Współpracuje z Zachodem, jest za Ukrainą i za Rosją, a także chce wejść do grupy BRICS. Polityka Turcji jest niejednoznaczna i pragmatyczna. Erdogan kieruje się korzyściami, które może uzyskać z obrotowej polityki, a jednocześnie nie pali mostów – uważa naukowiec.Zdaniem Osiewicza, deklaracje Erdogana „należy odebrać jako przenośnie”. Działania Izraela nie są po myśli Turcji, bo uderza np. W Hamas, który ma bliskie lub całkiem poprawne relacje z Turcją. Jest to także ostrzeżenie, że działania Izraela powoli wchodzą w turecką strefę wpływów – zaznaczył profesor. Doktryna bezpieczeństwa Izraela: PrzeciwdziałaćFiedler zwrócił także uwagę, że ofensywne działania Izraela wpisują się w doktrynę bezpieczeństwa, którą stosuje on od początku państwowości.– Izrael od 1948 roku żyje w dość nieprzyjaznym otoczeniu. W ich doktrynie bezpieczeństwa, wszystkie zagrożenia należy minimalizować, nawet w aktywny sposób. W 1967 roku Izrael uprzedził atak Egiptu i Syrii i wywołał wojnę wyprzedzającą. Unieszkodliwiając gros sił. Izrael buduje barierę bezpieczeństwa, np. cały czas wkraczając do Zachodniego Brzegu, czy do Strefy Gazy, niejednokrotnie bombardując także cele w Syrii – stwierdził ekspert. – Izrael nie chce czekać, aż zagrożenie urośnie, dlatego wyprowadza ciosy wcześniej. Co do tego, jest konsensus w Izraelu – trzeba działać, nawet jeśli może to doprowadzić do reakcji Iranu – podsumował Fiedler.Przeczytaj również: 20 lat temu Izrael połamał sobie zęby na Libanie. Jak będzie teraz?