Wywiad ze stewardessą Olgą Kuczyńską. Tak jak na ziemi, tak i w powietrzu mamy do czynienia z najróżniejszymi ludźmi. Można powiedzieć, że każdy lot to zbiorowisko różnych charakterów. Są cholerycy, są osoby spokojne. Jedni lubią popić, inni się poawanturować. Bywają tacy, którzy dostają ataku paniki na samą myśl, że odbędą lot samolotem – mówi w rozmowie z tvp.info Olga Kuczyńska, stewardesa i autorka książki „Życie stewardesy. Historia pewnej przyjaźni”, w której opisuje swoją znajomość z dziewczyną z indyjskich slumsów. Portal tvp.info: Jak zaczęła się twoja przygoda z lataniem? Dlaczego chciałaś i zostałaś stewardesą?Wszystko zaczęło się tak naprawdę wtedy, gdy rodzice wysłali mnie na obóz młodzieżowy do Tunezji, gdy miałam zaledwie 13 lat. Byłam bardzo podekscytowana tym, że będę leciała samolotem i że polecę na inny kontynent pierwszy raz. Dokładnie pamiętam, jak były ubrane stewardessy, jak wyglądał pierwszy start i to ta faza lotu najbardziej mi się podobała. Było w tym coś specyficznego. Niesamowite było to, że człowiek w przeciągu kilku godzin mógł znaleźć się w tak odległym i innym miejscu.Będąc nastolatką moje wyobrażenia o tej pracy, też odbiegały od rzeczywistości. Nie sądziłam, że ta praca jest bardzo odpowiedzialna, myślałam, że to tylko podróże. Od tamtego momentu prosiłam rodziców, by organizowali mi wycieczki i takie kierunki, gdzie będzie możliwy lot samolotem. Z biegiem czasu już wiedziałam, że sama będę chciała zostać członkiem personelu pokładowego i obiecałam sobie, że gdy tylko skończę szkołę, to będę aplikowała na to stanowisko. Tak też się stało.O egzaminach na stewardesę krążą legendy. Jak one wyglądają? Czego się uczy podczas szkoleń?Szkolenia dla personelu są bardzo ciężkie wbrew pozorom, ponieważ ich intensywność wymaga dyscypliny, by opanować cały materiał i umiejętności, które potem weryfikuje ta praca. Pasażerowie co prawda widzą nas głównie wtedy, gdy serwujemy kawę, herbatę, posiłki, ale właśnie zdarza się też tak, że w grę wchodzi ludzkie życie i czasem walka o nie. Takie szkolenie obejmuje najważniejsze działy pierwszej pomocy, ćwiczymy przywracanie krążenia, sztuczne oddychanie, jak unieruchomić kończynę, jak zatrzymać krwotok, jak postępować, gdy wystąpi zawał serca, padaczka, wylew.Mamy też teoretyczne i praktyczne zajęcia ewakuacyjne typu – walka z pożarem, turbulencje, dekompresję, symulacje sytuacji awaryjnych, gdzie trzeba ewakuować wszystkich w przeciągu 90 sekund. Takie jest założenie, w momencie, gdy wszystkie wyjścia są sprawne. Omawiamy najbardziej powszechne scenariusze, które mogą zdarzyć się na pokładzie i potem zdajemy z takich procedur egzaminy. Musimy się liczyć z tym, że to, co na ziemi, może zdarzyć się i w powietrzu. Z tą tylko różnicą, że straż pożarna, czy ambulans nie będą w stanie przyjechać i wtedy to my musimy sobie ze wszystkim poradzić. Przykładowo zapobiec, aby ogień nie rozprzestrzenił się całkowicie, ponieważ pożar jest jedną z najbardziej niebezpiecznych sytuacji.Musimy też postarać się, by reanimacja była odpowiednio przeprowadzona do momentu, aż personel medyczny przejmie pacjenta. Mówimy tutaj też o takich zdarzeniach, jak śmierć na pokładzie, ponieważ jeśli nie ma lekarzy wśród pasażerów, to my nie mamy takich kompetencji, by stwierdzić zgon i musimy kontynuować reanimację aż do momentu wylądowania.Jakie zadania ze szkolenia zapamiętałaś najbardziej? To była może jakaś konkretna sytuacja?Tych zadań jest naprawdę sporo. Na przykład dekompresja – polega ona na tym, że gdy z jakiegoś powodu kabina samolotu utraci swoją szczelność, to właśnie wtedy do niej dochodzi. Utrzymywane ciśnienie wewnątrz samolotu zaczyna spadać, a powstałe zmiany ciśnienia powietrza wewnątrz samolotu sprawiają, że w kabinie pasażerskiej wypadają maski tlenowe. Wyróżniamy dekompresję szybką i powolną. Różnią się one rozszczelnieniem na przykład okna. Ta szybka ma miejsce wtedy, gdyby zakładając hipotetycznie był nagły wybuch bomby.Jako personel musimy nauczyć się właśnie rozpoznawać dekompresję, gdyby maski nie wypadły, bo taki przypadek też może mieć miejsce podczas tej powolnej. Wtedy towarzyszą temu różne znaki i je omawiamy. Musimy też wiedzieć, co zrobić, gdy słyszy się komendę od pilotów albo gdy jej nie ma. Komendy są różne w zależności od sytuacji awaryjnej. Jak ugasić toaletę, którą wypełnił dym, znalezienie źródła ognia. Szukanie wyjścia ewakuacyjnego w ciemnej kabinie.Takie ćwiczenia wykonywane są na atrapie samolotu, więc można się wczuć w swoją rolę, którą instruktor nam przypisuje. Na szkoleniach uczymy się także odbierania porodu krok po kroku, czego użyć z apteczki, jak ułożyć pasażerkę, bo przecież pamiętajmy, że na pokładzie samolotu panują zupełnie inne warunki, niż na sali porodowej. Zobacz też: Boeinga mogą czekać miliardowe straty. Tym razem nie przez usterkęTak Olga Kuczyńska wspomina swój pierwszy lot. „Załoga zrobiła mi psikusa”To jak wspominasz swój pierwszy lot? To było wyzwanie, czy wszystko odbyło się bez nerwów, stresu i wpadek?Skłamałabym, gdybym powiedziała, że odbyło się bez stresu. Na pewno nadal moim problemem był język angielski, jeszcze nie był na tyle dobrze opanowany, by radzić sobie pod presją właśnie, kiedy musiałam odpowiadać na pytania z procedur przed lotem i w trakcie, bo pierwsze rejsy są na ocenę i idą do naszej teczki egzaminacyjnej. Załoga zrobiła mi psikusa. Przywiązała mi kamizelkę do siedzenia podczas wykonywania pokazu bezpieczeństwa.Jeden z pierwszych takich lotów zakończył się dla mnie tym, że przestałam słyszeć, bo się rozchorowałam i doznałam takiego bólu zatok podczas lądowania, że myślałam, że oszaleję. Niestety latanie z katarem może mieć poważne konsekwencje dla zdrowia. Ja w związku z tym, że był to mój początek pracy. nie odważyłam się zadzwonić po chorobowe. Po prostu było stresująco i cierpiałam strasznie, ale to była dobra szkoła życia.Jak doszło do tego, że najpierw pracowałaś w omańskich liniach lotniczych a dopiero potem przeszłaś rekrutację do PLL LOT?Moim pierwszym przewoźnikiem, dla którego pracowałam były linie irlandzkie z bazą we Włoszech. Jednak moim zawodowym marzeniem od zawsze było pracowanie dla linii na Bliskim Wschodzie. Udało mi się to. Był to bardzo dobry wybór i pewna nagroda za dwa lata pracy w tanich liniach lotniczych. Tam nie byłam w stanie zwiedzać, bo taki właśnie mają charakter pracy te firmy.Będąc wtedy we Włoszech wykonywałam głównie loty w jedną i drugą stronę, nie było też takiej satysfakcji, jaka potem mi towarzyszyła, gdy pracowałam dla omańskiego przewoźnika, gdy po wykonanym rejsie udawaliśmy się z załogą do 5-gwiazdkowych hoteli na przykład na Zanzibarze, w Tanzanii, Nepalu, Indiach czy Tajlandii. Rzeczywiście po pewnym czasie rekrutowałam się do linii polskich, ale nie dlatego, że chciałam wracać do Polski, bardziej było to podyktowane innymi okolicznościami. Jakimi? Tę historię można poznać w mojej ostatniej książce.Gdybyś miała porównać prace w omańskich liniach lotniczych do polskich, jakie są różnice? Co cię zaskoczyło?Całkiem sporo rzeczy mnie zaskoczyło. Po pierwsze szkolenie było po polsku. Wprawiło mnie to w zakłopotanie, ponieważ przez lata znałam terminologię lotniczą w języku angielskim i mówienie o nich po polsku po prostu sprawiało mi trudności, by się nie myliły z angielskimi. W polskich liniach miałam pobyty w hotelu, które trwały 2-3 godziny. Zostawaliśmy w nim, a nie w samolocie. Człowiek nawet się nie przebierał w piżamę. Nie zdejmowałam munduru i nie zmywałam makijażu, bo za chwilę trzeba było ten hotel opuszczać. Mówimy oczywiście o niedalekich kierunkach takich jak Słowacja, Ukraina. Polskie linie charakteryzowały się też tym, że miały znacznie bardziej rozbudowaną siatkę połączeń, niż przewoźnik omański. Latało się na przykład do Japonii, gdzie lot trwa 13 godzin, czy do Stanów.W Omanie wykonywałam maksymalnie ośmiogodzinne loty na Filipiny. Osobiście nie jestem fanką długich lotów. Mogę spokojnie stwierdzić, że ich nie cierpię i, mimo że uwielbiałam być w Tokio, to sama podróż z Warszawy tam była dla mnie katorgą. Spora zmiana czasu, ciągnący się rejs w nieskończoność. Nie wiedziałam, jak wygląda noc, bo wchodziłam na pokład w dzień, a wychodziłam też, gdy trwał dzień. Inne aspekty były podobne. Mogę powiedzieć, że pracowało się nawet fajnie, choć krótko, bo jedynie sześć miesięcy.Śmierć w samolocie. „Mieliśmy czterech lekarzy na pokładzie, pasażerki nie udało się uratować”Co jest najtrudniejsze dla załogi? Piszesz w swojej książce, że jedna ze stewardes popełniła samobójstwo. Jakie emocje wam towarzyszą?Niestety taka sytuacja może zdarzyć się wszędzie i w każdej branży. Natomiast w naszej jest o tyle inaczej, że jeśli wybierze się linię, gdzie człowiek jest z dala od domu, od rodziny, mieszka tam, gdzie jest inna kultura, to niektórych może to przytłoczyć. Praca na Bliskim Wschodzie w lotnictwie często wiąże się z trudnościami, by założyć rodzinę, czy ułożyć sobie tam życie na stałe.Przeważnie rotacja ludzi, pracowników jest ogromna. Jedni przylatują na kontrakt, inni rezygnują i odchodzą, zatem nawiązanie jakichś głębszych relacji może być problemem. To miejsce nie jest dla każdego, zwłaszcza jeśli ktoś nie rozumie specyfiki jaka jest w tej części świata, czy jak funkcjonuje miejscowy rynek. Jeśli ktoś nastawił się tylko na jeden scenariusz jak na przykład założenie rodziny, czy myśli, że ta praca to jedynie zabawa, to może się rozczarować i się nie odnaleźć. Stąd może brać się samotność czy depresja. Zobacz także: LOT pobił rekord. Przewoźnik podsumował wakacjeJacy są pasażerowie? Podzieliłabyś ich na jakieś grupy np. awanturujących się, bojących? Tak jak na ziemi, tak i w powietrzu mamy do czynienia z najróżniejszymi ludźmi. Można powiedzieć, że każdy lot to zbiorowisko różnych charakterów. Są cholerycy, są osoby spokojne. Jedni lubią popić, inni się poawanturować. Bywają tacy, którzy dostają ataku paniki na samą myśl, że odbędą lot samolotem. Bywają oczywiście rejsy, konkretne kierunki, gdzie dani pasażerowie ze względów kulturowych są specyficzni i mniej więcej wiemy, czego możemy się spodziewać, ale też są tzw. „egzemplarze” wyjątkowe, które potrafią sprawić, że lot będzie albo ciekawy, albo koszmarny. Jedno jest pewne. Nie da się wszystkiego przewidzieć.Zdarzył ci się lot, podczas którego pasażerowie uprawiali seks na pokładzie. Jak się wtedy reaguje? Co robi?Wszystko zależy od linii lotniczej i ich procedur. U niektórych przewoźników, taka sytuacja wiązałaby się nawet z awaryjnym lądowaniem, bo załoga kokpitowa i kabinowa mogłaby uznać, że to zagraża innym, zwłaszcza gdy w grę wchodziły alkohol lub inne używki. W moim przypadku do takiej sytuacji nie doszło, ale po wylądowaniu tych państwa wyprowadziła policja. Powiem szczerze, że nie ma konkretnej recepty na to jak się w takiej sytuacji zachować. Oczywiście zawsze należy zwrócić uwagę na takie zachowanie, bo nie jest normalne, zwłaszcza w miejscu publicznym. Na początku odjęło mi mowę i bardzo głupio było mi upominać kobietę, by „założyła szanownie swoje majtki”, a jej partnera, by przestał ją obmacywać.A byłaś świadkiem śmierci pasażera na pokładzie?Niestety tak. Jest to niewątpliwie bardzo smutne przeżycie, gdy widzi się najpierw pasażera, który wszedł żywy na pokład, a następnie zabierają go na noszach martwego. Z tym też musimy się liczyć jako personel. Mimo że mieliśmy wówczas na pokładzie czterech lekarzy, to nie udało się tej pasażerki uratować.W tej pracy trzeba mieć często stalowe nerwy? Z pewnością trzeba się nauczyć asertywności i cierpliwości.To jak odreagowujesz trudne i wyczerpujące loty?Plotkujemy sobie z innymi stewardessami, opowiadamy, jak to było na danym rejsie, ponarzekamy, jak to zwykle bywa i potem się zapomina. Kolejny lot, kolejny i tak w kółko. Olga Kuczyńska wyznaje: Podczas prywatnego lotu trudno mi się zrelaksowaćPodtytuł twojej książki brzmi „Historia pewnej przyjaźni”. Co to za relacja? Myślę, że trzeba zajrzeć do mojej książki i poznać historię tej przyjaźni, którą opisałam, bo trudno ją streścić w kilku zdaniach. Powiem tak. To wszystko zaczęło się wraz z moim służbowym pobytem w Mumbaju, który zmienił moje życie na zawsze. Nigdy nie sądziłam, że z Indiami, ludźmi z tego kraju będę tak blisko. A już na pewno nie sądziłam, że moim mężem będzie także Indus. Pooja, o której piszę w książce, z pewnością miała w tym swój udział. Indie nigdy nie były na mojej liście wyczekiwanych czy wymarzonych kierunków.Myślałam, że będzie to jednorazowy pobyt, by po prostu zobaczyć ten Mumbaj, który zna się z różnych dokumentarnych filmów, czy z obrazów slumsów, które notorycznie pokazywane są nam w telewizji. Okazało się, że Indie to była całkowicie inna energia, inny stan umysłu. Ten kraj miał znacznie więcej do zaoferowania niż tylko tę biedę, z których głównie słynie. Zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. A przyjaźń z tych slumsów, właśnie z Pooją, był dla mnie, jak już wspomniałam lekcją na całe życie. Mimo że my dwie kobiety byłyśmy z tak dwóch różnych światów, z innych kultur, nie przeszkodziło nam to w tym, by stworzyć piękną relację. Zrozumiałam, że to, co inne nie znaczy, że gorsze. Czym jest dla ciebie twoja praca? Pasją? Sposobem na życie? Zdecydowanie. Latanie to styl życia. To multum przygód, wyzwań, przemyśleń, ludzkich historii, przywitań i pożegnań. Niebo to dosłownie taka linia, gdzie to, co ziemskie zostawiasz na ziemi, a w powietrzu zaczyna się nowe.Przenosisz nawyki, zwyczaje z pracy do domu? Pewne zachowania mogę spokojnie nazwać zboczeniem zawodowym. Na przykład jedzenie na stojąco, czy upominanie innych, by zapieli pasy, jak jedziemy samochodem albo gdy sama jestem pasażerką w samolocie. W związku z tym podczas prywatnego lotu trudno mi się zrelaksować, bo każdy dźwięk, każda komenda na pokładzie, gdy nie lecę służbowo wiąże się z obserwacją, tego co się dzieje, nasłuchiwanie, czy przypadkiem nie dzwoni kapitan (śmiech). Zastanawiasz się już nad tym, co będziesz robić, jak przestaniesz latać? Na razie o tym nie myślę. Przeczytaj również: Zemsta na małżonku? Samolot LOT-u uziemiony w Podgoricy