Agnieszka Kobus-Zawojska dla tvp.info. Często spotykam się z krytyką. Ludzie zazdroszczą i bagatelizują cudze sukcesy. Przez to wydaje nam się często, że to co osiągamy nie jest takie wyjątkowe. Ale co znaczyłyby sukcesy i medale, gdym nie miała komu ich pokazywać? Byłabym mega smutnym człowiekiem z dwoma medalami olimpijskimi – mówiła Agnieszka Kobus-Zawojska wioślarka olimpijska w programie „Teraz Kobiety”. Sportsmenka zdobyła srebro podczas igrzysk w Tokio i brąz w Rio de Janeiro. – Jestem uzależniona od dawania sobie w kość. Potrzebuję wyzwań w każdej dziedzinie – podkreśliła. Adrian Koliński: Jesteś świeżo upieczoną medalistką w wioślarstwie morskim. Gratulacje! Agnieszka Kobus-Zawojska: Dziękuję bardzo. Szczerze powiem, że jak zobaczyłam zgłoszenia, to pomyślałam sobie „bez szans”. Byłabym zadowolona z miejsca w dziesiątce, a top 5 brałabym w ciemno. Jak przebiegała rywalizacja?W przedbiegu rywalizowałyśmy m.in. z mistrzynią olimpijską z Tokio i wicemistrzynią z Paryża w jedynce Emmą Twigg oraz z Lucy Spoors i Brooke Francis, czyli złotymi medalistkami w dwójce z Paryża. I jak zobaczyłam, że jesteśmy przed nimi, to nie wierzyłam. W końcówce nas wyprzedziły, ale do finału wchodziło dziewięć osad, więc miałyśmy pewny awans. Ostatecznie byłyśmy trzecie, bo lepsze były jeszcze Niemki. O mały włos nie zostałyśmy zdyskwalifikowane, bo prawie ominęłybyśmy boję ze złej strony. Susan krzyknęła, że źle płyniemy i w ostatniej chwili zatrzymała łódź. Właśnie przez ten błąd przegrałyśmy z Niemkami w eliminacjach. Ale w finale byłyście już drugie. I przed Niemkami, i Nowozelandkami. Wygrały Holenderki. Właśnie w finale Nowozelandki popełniły podobny błąd, który my zrobiłyśmy w przedbiegu i ledwo zdołały wywalczyć brąz. My za to długo prowadziłyśmy, ale na koniec Holenderki wzięły nas od zewnętrznej, potem był skręt w drugą stronę, dzięki czemu udało im się wyjść na prowadzenie i nie miałyśmy już sił przyspieszyć. Przegrałyśmy o osiem sekund, co nie jest dużą różnicą na morzu w wyścigach endurance. Zresztą u zwyciężczyń też płynęły medalistki olimpijskie, w tym złota z Paryża z jedynki. Nie wstyd przegrać z taką osadą po zaciętej walce. Byłam z nas mega dumna!Czytaj też: Zdobyła medal olimpijski, pomimo depresji. „Zrobiłam coś wielkiego”Jakie wrażenia wywarły na tobie mistrzostwa świata w Genui?Niesamowite. Wioślarstwo morskie jest otwarte na wszystkich, występuje tam wiele osad, każdy jest blisko siebie, są przepychanki. Jak startuje dwadzieścia osad na raz, to robi duże wrażenie. Za każdym razem na linii startu się boję, ale jak minę linię mety, jestem usatysfakcjonowana. Każdy wyścig jest inny i każdy wzbudza u mnie dreszcz emocji i strachu, który muszę przezwyciężyć.Jak smakuje ten medal siedem miesięcy po urodzeniu dziecka?Najlepiej! Już czerwcowe mistrzostwa Europy w Gdańsku, gdzie wywalczyłyśmy brąz, dały mi ogromną satysfakcję, mimo że tam startowało tylko osiem łódek. Byłam szczęśliwa, że w ogóle wytrwałam, bo wtedy byłam cztery miesiące po porodzie. Bałam się, że nie dam rady przepłynąć całej trasy. Więc tamten medal też ma dla mnie ogromne znacznie. Z kolei na mistrzostwach świata świetnie się bawiłam i popłynęłyśmy dwa świetne wyścigi, przy bardzo dużej konkurencji. Cieszę się, że wzięłam udział w tych zawodach, to niezwykle motywowało każdego dnia. Czasem nie mogłam zrobić treningu tak, jakbym chciała, ale nie narzekałam, tylko robiłam to, na co pozwalała mi „nowa rzeczywistość”. Dlaczego nie zdecydowaliście się wystartować w sprincie?Nie pozwalały mi na to kalendarz kwalifikacji wewnętrznych. Nie byłam w takiej dyspozycji, aby brać udział we wszystkich Pucharach Polski. A tego wymagał system kwalifikacji. Nie ukrywam, że z dnia na dzień jestem w lepszej formie. Jeszcze daleka droga przede mną, żeby czuć się dobrze w swoim ciele, ale jest coraz lepiej. Jeśli chodzi o przyszłość, to muszę poprawić bieganie, żeby startować w sprintach, bo to mój najsłabszy punkt. Skąd w ogóle pomysł na założenie klubu wioślarskiego?To śmieszna historia, bo kiedyś mój mąż Maciek powiedział, że nie chciałby mieć klubu wioślarskiego. Dużo pracy, a niestety często wysiłek niewspółmierny to zarobków. Jest to piękna praca, ale trochę niewdzięczna. Jednak kiedy dowiedzieliśmy się o przetargu na miejsce przy cyplu Czerniakowskim: Przystań Warszawa, zaczęliśmy się zastanawiać czy nie wziąć w nim udziału. Wspólnie ze znajomymi stworzyliśmy plan, rozpisaliśmy ofertę, ale nie spodziewałam się, że wygramy. Byłam w szoku, na początku trochę się zestresowałam. „I co teraz?” – zapytałam Maćka. A on na to: „no jak to co, chciałaś mieć klub, to masz”. Złożyliśmy papiery o licencję PZTW, przenieśliśmy się z AZS-u AWF-u Warszawa. No i mamy swój klub: Wygrywamy Warszawa. Krok po kroku, codziennie pracujemy na to, aby robić coś dobrego dla naszego sportu.Jakie macie założenia?Jakość, nie ilość. Chcemy mieć dobry sprzęt, a do tego potrzeba środków. Musimy uzbroić się w cierpliwość, nie od razu Rzym zbudowano, trochę jak w sporcie. Po jednym treningu nie wygramy igrzysk. Dbamy o to, aby ludzie czuli się u nas wyjątkowo. Mamy nawet taką tradycję, że zawsze po sobotnim treningu na ergometrach zapraszamy uczestników na kawę do kawiarni w Przystani. Marzy mi się, żeby wychować olimpijczyka. Nie wiem, czy to się uda, bo na dziś nie prowadzimy szkolenia dzieci, tylko lekcje indywidualne. Jednak wszyscy mówią, że to pewnie kwestia czasu. Nie zaprzeczam. To kto u was trenuje? Trenują u nas ludzie z różnych pokoleń, są różne inicjatywy, m.in. na ergometrach wioślarskich. Na razie na wodzie mamy treningi indywidualne. Każdy trening jest z trenerem. Dbamy o to, żeby każdy czuł się dobrze zaopiekowany od pojawienia się w Przystani. Nie uczymy tylko unoszenia się na wodzie, ale chcemy, żeby każdy umiał zrobić poprawny, komfortowy ruch, który jest przede wszystkim bezpieczny dla zdrowia. To jest nasza misja. Bez względu czy ktoś chce być zawodnikiem profesjonalnym, czy robić to dla siebie. Nie brakuje wam pomysłów na nowe formaty do propagowania wioślarstwa. W zeszłym roku wymyśliliśmy projekt Wioślarska Liga Mistrzów, w którym dzieciaki rywalizowały na ergometrach. Był to projekt w czterech lokalizacjach. Kiedyś się śmialiśmy, że marzy nam się, aby jeździć i uczyć wiosłowania od morza po Tatry. I trochę tak jest. Teraz będziemy w 13 lokalizacjach, 13 województwach, a zaczynamy już 25 września.Będziemy i w Szczecinie, i w Skawinie, czyli mamy duży rozstrzał. Chcemy pokazać, że to, co lubimy, czyli wioślarstwo, pomaga zadbać o nasze ciało, głowę, ogólny dobrostan. Nie każdy od razu musi być olimpijczykiem. Ale ważne są też wyzwania i rywalizacja. W naszym formacie dzieci rywalizują między sobą, ale w drużynach. Dlatego uczymy poprzez sport też współpracy. Nie musimy bać się przy dzieciach używać słowa „rywalizacja”, bo w życiu też się rywalizuje, ale ważne, żeby podejść do tego w zdrowy sposób. Z dumą mogę powiedzieć, że będziemy tworzyć obecnie największy projekt wioślarstwa halowego w Polsce. Dziecko, klub wioślarski, starty w wioślarstwie morskim, nowe projekty, treningi, do niedawna praca w radiu i wiele innych aktywności. Jak znajdujesz na to czas?Szczerze mówiąc, sama nieraz się zastanawiam, jak to wszystko ogarniamy. Czasami czuję się pierońsko zmęczona i mówię Maćkowi, że długo tak nie pociągnę, a następnego dnia wstaję i się cieszę, że robimy to, co lubimy. Maciek cały czas powtarza, że to kwestia hierarchii, wszystkiego nie da się zrobić i z czegoś trzeba zrezygnować. Trzeba wyznaczyć priorytety. Staram się nikomu nie odmawiać, ale niestety będę musiała zrezygnować z kilku rzeczy. I takie mam postanowienie. Nieoceniona też jest pomoc naszych rodziców, którzy pomagają w opiece nad Ulą. Bez nich z pewnością nie moglibyśmy sobie pozwolić na taki tryb życia.