Emisja programu o 20.00 w TVP Info. Znany językoznawca profesor Jerzy Bralczyk wywołał niedawno burzę, mówiąc w programie „Sto pytań do...” w TVP Info, że psy zdychają, a nie umierają. Teraz do jego wypowiedzi odniósł się Michał Rusinek w „Rozmowach (nie)wygodnych” Mariusza Szczygła. – Jestem przeciwny, żeby ktokolwiek, z Radą Języka Polskiego włącznie, mówił nam, jak mamy mówić – podkreślił. Na program zapraszamy w niedzielę o 20.00 do TVP Info. Michał Rusinek to znawca literatury, tłumacz, pisarz i wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego. Był sekretarzem poetki Wisławy Szymborskiej, a po jej śmierci został prezesem fundacji, którą założyła. Gospodarz programu „Rozmowy (nie)wygodne” zapytał literaturoznawcę, po której stronie sporu się opowiada. Rusinek przyznał, że dla niego pies umiera, a nie zdycha. – Są pewne normy, pewien uzus, jesteśmy przyzwyczajeni do czegoś w języku i bardzo nie lubimy, kiedy ktoś nas zachęca do tego, żeby te przyzwyczajenia zmieniać. Język jest jednak takim dziwnym elementem tradycji, który różni się tym od literatury czy malarstwa, że jest żywy. Jeżeli będziemy go traktować jak pewną skostniałą, stałą, niezmienną strukturę, to w pewnym momencie zacznie nam się odklejać od rzeczywistości. Rzeczywistość się zmienia, chcielibyśmy inaczej o niej mówić i na przykład uczłowieczyć, a w każdym razie inaczej traktować zwierzęta niż to w języku zostało zapisane i skodyfikowane. Nic nie stoi na przeszkodzie, poza naszymi przyzwyczajeniami, żeby teraz mówić o zwierzętach, nie tylko o psach, za pomocą innego języka – powiedział Rusinek. Dodał, że każdy ma jednak prawo mówić, że zwierzę zdycha. W Ukrainie czy na Ukrainie?– Jestem przeciwny, żeby ktokolwiek, z Radą Języka Polskiego włącznie, mówił nam, jak mamy mówić, natomiast powinien nam pokazywać różne możliwości. Tak samo jak możemy mówić „w Ukrainie" i „na Ukrainie", ale powinniśmy wiedzieć, że poprawna wersja nie jest tylko taka, którą posługiwali się nasi dziadkowie, czyli „na Ukrainie". Można teraz mówić „w Ukrainie" i może warto, bo jest to samodzielne państwo, a w czasach naszych dziadków takim nie było. Język nie tylko opisuje świat, ale także ten świat współtworzy i jeżeli dopuszczenie pewnych form spowoduje, że nam albo komuś nam bliskiemu będzie się w tym świecie żyło lepiej, warto z tego skorzystać – podkreślił językoznawca. Czytaj także: „Kajdanki z tyłu, rozbieranie, brak jedzenia”. Arkadiusz Szczurek o zatrzymaniach za rządów PiSMinistra czy ministerka?Dodał, że widać to na przykładzie feminatywów, które „do końca nie są oswojone”. – Wystarczy pokazać dwie historie. Po pierwsze, jeżeli jakaś firma organizuje konkurs na prezesa, to jest o wiele większa szansa, że zwycięży w tym konkursie mężczyzna, a jeżeli na prezesa lub prezeskę, to szanse mają równe. Drugi przykład, który bardziej lubię – w szkole podstawowej nauczycielka albo nauczyciel mówi: „Proszę, żeby teraz uczniowie narysowali domek. Wtedy najpewniej zgłosi się jakaś dziewczynka i zapyta: „A uczennice?". To znaczy, że ona się nie rozpoznaje w tym generycznym określeniu „uczniowie”, które jest tradycyjne – podkreślił Rusinek. . Jego zdaniem, duży problem jest też ze słowem Polacy. – Można mówić „Polki i Polacy", ale wówczas wykluczamy osoby niebinarne i powinniśmy właściwie używać jakiegoś neutralnego określenia, ale poza „Polactwem” nic mi do głowy nie przychodzi. Może zrobić jakiś plebiscyt? Kiedyś zrobiono plebiscyt na wersję żeńską zawodu posła i były różne pomysły –- „poślini", „poślica”, trochę żałuję, że się nie przyjęła, i „posełka”. Zawsze to użytkownicy języka decydują, która forma się przyjmuje – przypomniał Rusinek. Podobny problem jest z kobietą, która kieruje ministerstwem. Przyjęło się, że nazywa się ją ministrą, chociaż Rusinek podkreśla, że ta wersja nie jest poprawna. – Zgodnie z regułami fleksyjnymi, składniowymi i słowotwórczymi powinna to być „ministerka”, ale jakoś się nie przyjęła. Izabela Jaruga-Nowacka i później Joanna Mucha wprowadziły formę „ministra” jako zapewne poważniejszą i ona się już przyjęła. Trudno (…) Postrzegamy jako niepoprawne to, do czego nie jesteśmy przyzwyczajeni. Jeżeli się z czymś oswoimy, do czegoś przyzwyczaimy, to będziemy używać takich form, tak zresztą już jest z „gościnią”, która jeszcze nie tak dawno wywoływała bardzo duże emocje, a w tej chwili przyzwyczailiśmy się do tego – podsumował znawca literatury. Czytaj także: „Siedziałem w lesie i płakałem”. Tomasz Lipiński szczerze o depresji