Czy możemy uchronić się przed powodzią? – Niektóre zbiorniki nie dają żadnego lub zapewniają tylko minimalne zabezpieczenie przeciwpowodziowe, na przykład Zbiornik Włocławski. Takich zbiorników jest w Polsce więcej. Wydaje się, że niektóre, w przeszłości „nie były robione z głową”, choć mogą mieć funkcje rekreacyjną albo jako źródło wody dla aglomeracji. Stwarzają więcej problemów, niż dają korzyści – mówi portalowi tvp.info Grzegorz Walijewski, ekspert z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej – Państwowego Instytutu Badawczego. Silne opady deszczu wywołane niżem genueńskim spowodowały powódź w województwach dolnośląskim, opolskim i śląskim. Jedni mieszkańcy tych regionów intensywnie sprzątają i naprawiają zniszczenia, a inni jeszcze szykują się do obrony przed nadpływającą wodą. Czy można było zapobiec tej sytuacji?– Można zminimalizować skutki powodzi dzięki różnego rodzaju budowlom hydrotechnicznym, ale nie da się zupełnie przed nią obronić. Mamy miasta nad rzekami, bo od dawien dawna szukaliśmy osad w takich miejscach – tam było życie, transport, można było zdobyć pożywienie. Rzeka płynie, może być w niej za dużo albo za mało wody. Jak jest za dużo, to mamy powódź, a jak za mało - suszę. Wiadomo, że to pewne ryzyko. Jeżeli nadal chcemy bezpiecznie funkcjonować nad rzeką, szczególnie w Polsce, to trzeba zrobić pewnego rodzaju zabiegi, ale takie „z głową”, które spowodują, że skutki suszy czy powodzi będą mniejsze – mówi Grzegorz Walijewski, zastępca dyrektora Centrum Hydrologicznej Osłony Kraju Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej – Państwowego Instytutu Badawczego.„Człowiek nie oszuka natury”Ekspert dodaje, że człowiek „może robić różne zabiegi, ale nie oszuka natury”. – Nigdy nie będziemy w stu procentach zabezpieczeni przed powodzią. One zawsze będą, tylko straty mogą być większe lub mniejsze. Na przykład na rzece Ren (jedna z najdłuższych rzek w Europie, która przepływa m.in. przez Niemcy i Francję – red.) zrobiono masywne i wysokie obwałowania, myślano, że to zabezpieczy przed powodzią. Niestety, w 1995 roku przyszła powódź, ewakuowano dziesiątki tysięcy mieszkańców Holandii i Niemiec, a największe straty spowodowała awaria wałów przeciwpowodziowych. Po tym zdarzeniu zaczęto rozważać i wprowadzać alternatywne metody ochrony przeciwpowodziowej tzw. „Room for the River”, czyli dodatkowa przestrzeń dla rzeki, bez wałów. Jest to standard w Holandii, Wielkiej Brytanii czy w USA. W tych ostatnich, po poważnej powodzi w 1993 roku na drugiej najdłuższej rzeki w tym kraju – Missisipi, rozpoczęto proces odtwarzania terenów zalewowych, mokradeł i naturalnej retencji i jednocześnie ochrony przed powodzią. – Jak się okazuje „bezpieczeństwo” za wałami jest tylko w naszej głowie, bo każde urządzenie może zostać uszkodzone albo na przykład mieć wadę konstrukcyjną. Bobry w wałach przeciwpowodziowych robią dziury jak ser szwajcarski. W tym roku widzieliśmy na przykładzie Stronia Śląskiego, jak szybko woda potrafi spłynąć ze zbiornika i zalać miasto. To był moment. Ogromna tragedia, dramat. Powstaje niekontrolowana wyrwa i powiększa się przy wylewaniu się rzeki – podkreśla hydrolog z IMGW-PIB. Zdaniem eksperta, jest wiele takich przykładów. – Co chwilę dochodzi do jakichś awarii. Można tu wspomnieć poważną powódź w Rumunii, kiedy to w 2010 roku na Dunaju i jego dopływach doszło do kilku uszkodzeń wałów przeciwpowodziowych. Stan wody był rekordowo wysoki, a wały nie wytrzymały naporu wody. Gigantyczne straty, w tym niestety ludzkie. W tym roku uszkodzeniu uległ zbiornik Topola. Spowodowało to niekontrolowany spływ wody do Zbiornika Paczkowskiego na Nysie Kłodzkiej zagrażając miastu Nysa. Oczywiście, można budować te urządzenia, ale pamiętajmy, że to nie będzie nas w stu procentach chroniło, ponieważ, gdy dojdzie do awarii, to mamy jeszcze większą powódź, niż gdyby rzeka powoli wylewała – uważa Walijewski.„Wały mogą uśpić naszą czujność”Jak uważa ekspert, zbiorniki retencyjne i wały mogą uśpić naszą czujność.- Wydaje się, że zbiorniki są bardzo dobrym rozwiązaniem, przykładem jest zbiornik Racibórz (największy w Polsce obiekt hydrotechniczny, nazywany „olbrzymem z Raciborza” – red.). To odrobiona lekcja po powodzi w 1997 roku. Zbiornik zrobiony za potężne pieniądze, ale „z głową”, przy współpracy hydrologów, z wykonanym modelowaniem, prognozami, analizami. Zdaje egzamin przy tej powodzi. Pamiętajmy jednak, że tam można zgromadzić ponad 180 milionów metrów sześciennych wody, a to jest ogromny napór i ogromne ciśnienia działają na zapory boczne i czołowe. To jest dobre rozwiązanie, dopóki nie dojdzie do jakiejś awarii – podkreśla hydrolog.Dodaje, że nie wszędzie można postawić zbiornik retencyjny.– Niektóre zbiorniki nie dają żadnego lub minimalne zabezpieczenie przeciwpowodziowe, jak na przykład Zbiornik Włocławski. Ów zbiornik tworzy również zagrożenie zimą, gdy zamarza, bo tworzą się zatory i pojawia się groźba powodzi zatorowej. Takich zbiorników jest w Polsce więcej. Niektóre stanowią pewien problem jak np. Siemianówka na Podlasiu. Podczas piętrzenia więcej wody paruje z niego, niż zasila okoliczne tereny. Wydaje się, że niektóre zbiorniki w przeszłości „nie były robione z głową”. Stwarzają więcej problemów, niż dają korzyści. Jeżeli nie było przeprowadzonego prawidłowego modelowania hydrologicznego, to takie zbiorniki mogą mieć wyłącznie funkcje rekreacyjne albo jako źródło wody dla aglomeracji. Taką funkcję ma Zbiornik Zegrzyński. Wszystko musi być robione zgodnie „ze sztuką” tworzenia takich obiektów – uważa Walijewski.Mniej „betonozy”, więcej zieleniWedług eksperta, warto też działać w sposób naturalny.– Zainwestujmy więcej w zieloną retencję, czyli zatrzymanie wody przez drzewa, krzewy, zadbajmy o mniejsze powierzchnie tak zwanej betonozy w miastach i jednocześnie o więcej zielonych przestrzeni. Oczywiście, przy dużych powodziach to ma mniejsze znaczenie, ale przy opadach nawalnych, krótkotrwałych, burzowych, to już może mieć wpływ. Przy tak zwanych „flash flood”, czyli szybkich powodziach, po krótkotrwałym opadzie, powierzchnia zielona ma znaczenie, bo jak jest dużo wspomnianej „betonozy”, to woda szybko spływa do rzeki, która równie szybko wzbiera. Odbetonowanie miast sprawia, że jest więcej przestrzeni, która wchłania wodę, czyli ją retencjonuje – podkreśla Walijewski.Rekomendacje dla rząduCo rząd powinien teraz zrobić, aby zabezpieczyć miasta przed powodzią? Specjalista przypomina, że dwa lata temu Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie opracowało plany zarządzania ryzykiem powodziowym.– Nie muszę dawać żadnych rekomendacji, bo rząd je ma. W Planie Przeciwdziałania Skutkom Suszy jest cały pakiet działań, który powoli jest wprowadzany. Tam jest dużo ciekawych rozwiązań. Teraz trzeba ten plan realizować. Wiadomo, że to są drogie inwestycje, czasami czasochłonne, ponieważ najpierw trzeba podjąć decyzję, później wprowadzić je w życie i wybudować. To są też dramaty ludzi – gdy robi się suchy zbiornik, to nierzadko trzeba przesiedlić mieszkańców. To jest naprawdę długotrwały proces. Czasami mieszkańcy buntują się przeciwko temu. Pytanie: czy lepiej zadbać o bezpieczeństwo swoje i rodziny, przesiedlić się i żyć w miarę bezpiecznie, czy narażać się na ryzyko? – mówi ekspert z IMGW.Jego zdaniem, rządy powinny jednak podejmować decyzje o budowie kolejnych zbiorników retencyjnych, żeby „być fair wobec przyszłych pokoleń”.– Chociaż inwestycja trwa kilka lat, a czasem kilkanaście, trzeba podjąć rękawicę i zacząć to robić. W rządowym planie, o którym wspomniałem, są bardzo dobre zapisy, które trzeba wprowadzić. Oprócz tego, dbajmy o więcej zieleni, mniej nieprzepuszczalnej powierzchni. Takie same są rekomendacje dla społeczeństwa. Pamiętajmy, że w skali naszego podwórka czy osiedla, mikroretencja jest niezwykle istotna i ma znaczenie. Nie czekajmy na działania naszych włodarzy, na naszym podwórku też możemy zadziałać, a w dobie zmiany klimatu, kiedy nawiedzają nas cały czas takie kataklizmy jak susza czy powodzie, tym bardziej powinniśmy dbać o to, co się dzieje wokół nas. Czy to robimy? Widzę, że edukacja działa i świadomość ludzi jest coraz wyższa – podsumowuje ekspert. CZYTAJ TEŻ: Szefowa KE: 10 mld euro na odbudowę po powodzi [WIDEO]