Kłamstwo (nie)doskonałe. Tania Head uciekła z jednej z płonących wież World Trade Center. Przez lata inspirowała innych, opowiadając swoją historię. Historię tak niezwykłą, że aż trudno było uwierzyć, że jest prawdziwa. Myśleli, że to trzęsienie ziemi.11 września 2001 roku, o godz. 8:46, w południowej wieży World Trade Center nagle zaczęły grzechotać okna. Światła gasły i zapalały się naprzemiennie. Ściany wydawały niepokojące odgłosy.Tania Head, managerka w banku Merrill Lynch, siedziała w sali konferencyjnej na 78. piętrze. Prowadziła spotkanie, gdy z korytarza zaczęły dobiegać paniczne okrzyki. Ludzie biegli w popłochu, wyciągali telefony, próbowali kontaktować się z najbliższymi. Wyjrzała przez okno. To, co zobaczyła, wracało do niej w snach jeszcze przez wiele lat. – Plamki – zapamiętała. Spadła jedna, potem druga. Myślała, że to meble. Dopiero po chwili dostrzegła ludzkie sylwetki. Trzepoczące ramiona. Akty desperacji. Nie bała się o siebie. Martwiła się o Dave’a. Jej narzeczony, miłość życia, z którym za nieco ponad miesiąc miała wziąć ślub, pracował jako konsultant na 100. piętrze rozpadającego się budynku.W pośpiechu policzyła okna. Boeing 767 linii American Airlines uderzył nieco niżej. Miała nadzieję, że nic mu się nie stało, że jakoś uda mu się uciec. A może w ogóle go tam nie było, może spóźnił się do pracy? Łudziła się.Kilka chwil później sama musiała walczyć o życie. Gdy o 9:03 drugi z samolotów uderzył w południową wieżę, niemal czuła na sobie jego skrzydła. Zdążyła jeszcze, dobrze to pamięta, błagać o szybką, bezbolesną śmierć.Ale nie taki los był jej pisany. Obudziła się pod ścianą. Nie ma pojęcia, ile czasu minęło. Była poparzona i poobijana. Pamięta, że chłopak z czerwoną bandaną owiniętą wokół twarzy gasił płomienie, które trawiły jej ubranie i kolejne fragmenty ciała. Pomógł jej wstać. To wtedy Tania zorientowała się, że prawa ręka niemal w całości oderwała się od tułowia. Że trzyma się wyłącznie na ścięgnach. Gdy biegła do wyjścia, zatrzymał ją jeszcze umierający mężczyzna. – Weź to – wyszeptał, przekazując kobiecie ślubną obrączkę. – Oddaj, proszę, mojej żonie – błagał. Obiecała, że to zrobi. Krztusiła się dymem. Fetor płonących zwłok uniemożliwiał normalne oddychanie. Windy były przepełnione, a ludzie taranowali się wzajemnie. – Drodzy państwo, to nie Titanic, kobiety i dzieci nie mają pierwszeństwa! – krzyczał ktoś w tłumie. Powoli traciła nadzieję. Miała sporą nadwagę, do klatki schodowej dotarła tylko siłą woli. Sama nie wie, jak udało jej się pokonać 50 pięter. Wreszcie, wyczerpana, z trudem łapiąc ostatnie hausty powietrza, zemdlała. *W wyniku zamachów na World Trade Center, 11 września 2001 roku życie straciło ponad 2700 osób. Tych, którym udało się uciec z płonących wież, nazywano „szczęściarzami”. – Ciągle słyszałem, że mi się udało, że mam farta, że powinienem się cieszyć – mówił Brendan Chellis. – Ale nie czułem się tak. „Ocaleni” nie wzbudzali litości. Ich historie nikogo nie obchodziły. Nie było dla nich miejsca przy World Trade Center, nie mogli liczyć na specjalne traktowanie, nie wpuszczano ich do strefy Ground Zero. Nikt nie pytał jak się czują, co przeżywają, jak to, co widzieli, wpłynęło na ich życie. „Powinni się cieszyć, że chodzą i oddychają”. Inni przecież nie mieli tyle szczęścia.Dla tych, którzy nie radzili sobie ze wspomnieniem tamtych wydarzeń, powstało World Trade Center United Families Group. Przestrzeń, w której ci, którzy przeżyli, mieszali się z tymi, którzy stracili najbliższych. Napięcie było wyczuwalne. To ci drudzy zostali umieszczeni na szczycie „hierarchii żałoby”. Ich ból był „większy”. Niektórzy otwarcie kwestionowali szczerość łez, które ocaleni wylewali podczas spotkań. Przecież żyją. Są „wybrańcami”. Co mogą wiedzieć o prawdziwym cierpieniu?Trzeba było szukać ucieczki. Na forach internetowych coraz częściej pojawiały się wpisy ludzi takich jak Brendan. Ludzi, którzy budzili się w nocy, słysząc krzyki płonących kolegów i koleżanek. Ludzi, których prześladowały obrazy z tamtego dramatycznego poranka. Dzielili się swoimi historiami, szukali oparcia. Kogoś, kto rozumie, przez co naprawdę przeszli. Społeczność się rozrastała, a internetowe wpisy przerodziły się w spotkania przy kawie. Szybko stali się czymś na kształt rodziny. Założyli, z inicjatywy architekta Gerry’ego Bogacza, jednego z ocalonych, stowarzyszenie World Trade Center Survivors’ Network. By nikt nie został ze swoją traumą sam. – Tamtego dnia życie rozpadło się na dwa kawałki: na czas „przed” i „po”. Niektórzy nie zlepili ich do dziś – mówił po latach Bogacz. – Znam ludzi, którzy o tamtych zdarzeniach nie wspominali nigdy nikomu. Ale znam też takich, którzy nie mogą przestać o tym opowiadać. Każdy radzi sobie na swój sposób.Sam przez dwa lata przyjmował antydepresanty, a gdy w końcu zebrał się w sobie i udał w okolice ruin, zostawił karteczkę: „11 września uciekłem z płonącej wieży. Przykro mi z powodu tych, którym się nie udało”. Czuł się winny, że nie został dłużej, że nie poczekał na wszystkich kolegów z pracy. Cały czas przerabiał w głowie różne scenariusze.Grupa mu pomogła. Uratowała życie.– Dobrze, kochana, wszystko będzie w porządku – gdy Tania się ocknęła, znów ktoś nad nią stał. To strażak. Wysoki, postawny mężczyzna. Poprosił, by objęła go zdrową ręką. – Wyciągnę cię stąd – zapewnił.Serce biło jej tak, że niemal wypadło z klatki piersiowej. – Tam, na górze, na 78. piętrze, są jeszcze ludzie. Ciężko ranni, trzeba ich uratować – wyszeptała ostatkiem sił. Strażak przekonywał, że pomoc już do nich idzie.Próbowała stawiać kroki, ale nie była w stanie. Zostało jeszcze dwadzieścia pięter. Krzyczała, że nie da rady. – Dobrze. Wyjdziemy stąd razem. Zaniosę cię na dół – zapewnił mężczyzna, wkładając umięśnione ręce pod obolałe plecy kobiety.Zawsze była samodzielna, do wszystkiego w życiu doszła sama, ale tym razem czuła, że bez jego pomocy nie da rady. Wtuliła się i próbowała zapomnieć o bólu. Wciąż myślała o tym, co się stało z Dave’em. Miała nadzieję, że też, jak ona, wyrwał się z koszmaru. Że jakimś cudem uciekł. Widziała siebie w białej sukni. To zaraz, za chwilę – marzyła. Nie brała pod uwagę, że może być inaczej.Gdy znaleźli się pod budynkiem, strażak przekazał Tanię w ręce kolegów. – Wsadźcie ją do karetki! – krzyknął, zawracając w stronę wieży. Nie zdążyła mu podziękować. Wydawało się, że jest już bezpieczna, ale przeraźliwy hałas potęgował uczucie niepokoju. Stal gięła się i piszczała nieznośnie. Wreszcie rozległ się krzyk. Lawina gruzu spadała w stronę bezbronnego tłumu. Jeden ze strażaków chwycił Tanię, wepchnął pod wóz i okrył własnym ciałem. Wieża się zapadła. Zrobiło się ciemno. I cicho.*Grupa World Trade Center Survivors’ Network nie była jedyną. W drugiej połowie 2003 roku, prawie dwa lata po tragedii, Tania Head aktywnie udzielała się w innej, mniejszej społeczności, skupionej wokół ocalałych z ataków na bliźniacze wieże.Bogacz postanowił się z nią skontaktować. Wymienili kilka maili, raz czy dwa spotkali się na kawę, by dojść do wniosku, że warto połączyć siły. Działać razem w słusznej sprawie. Head była aktywna. Chętnie udzielała się w internecie, każdemu oferowała rozmowę, wsparcie. Z własnych pieniędzy opłacała sale, w których regularnie spotykali się ocaleni. Choć przeżyła prawdziwy koszmar, a jej rękę pokrywały blizny, była silna i uśmiechnięta. – Gdy opowiedziała swoją historię, czuliśmy się zawstydzeni – wspominała jedna z jej ówczesnych koleżanek. – To, co my przeżyliśmy, w porównaniu do tego, co przeszła ona, było niczym. A mimo wszystko stała tam, opowiadała, dawała świadectwo. Była dla nas wszystkich wielką inspiracją.*Gdy Tania obudziła się w szpitalu, od razu zapytała o Dave’a. Byli przy niej rodzice. Przylecieli z Hiszpanii, próbowali ją uspokoić. – Gdzie jest Dave?! – mamrotała. – Kto zajmuje się naszym pieskiem, Elvisem? Do domu, eleganckiego apartamentu na Manhattanie, wróciła na Święto Dziękczynienia. Nie cieszyła się. Nie miała czego świętować. Wciąż nie miała wieści w sprawie Dave’a, ale skoro nie było go obok niej, skoro nie słyszeli o nim w żadnym szpitalu, musiał już nie żyć. Wciąż jednak łudziła się, że jakoś mu się udało.Niewiele jadła. Przesypiała całe dnie. Nocami szukała informacji na temat wydarzeń z 11 września. Przeglądała zdjęcia, szukała jakiegokolwiek śladu po narzeczonym. Choćby skrawka nadziei. Aż do 25 maja 2002 roku.– Odciski palców i uzębienie zgadzają się. David nie żyje – usłyszała przez telefon.Przez kilka miesięcy walczyła z depresją. Podejmowała próby samobójcze. W końcu postanowiła jednak, że musi dać sobie jeszcze jedną szansę. Zamknęła stary etap. Opuściła mieszkanie, w którym każdy kąt przypominał jej o ukochanym. Wzięła psa, ich ukochanego pieska, spakowała się i przeprowadziła do innej części miasta.– Pamiętam jak przez okno w kuchni patrzyłam na drzewa. Piękne, rozłożyste drzewa, posadzone równo wzdłuż jednej z ulic – wspominała. – Coś się we mnie gotowało. Nie wiem co to było, ale poczułam, że mogę rozpocząć nowe życie. Że muszę to zrobić. Sięgnęła po laptopa. Wpisała w Google jedno hasło: „9/11 survivor help” („pomoc dla ocalałych z 11 września”). Znalazła grupkę. Przywitała się, napisała o swoich problemach. Pozytywny odzew bardzo ją zaskoczył. I dał siłę, by podzielić się swoją historią.*Tania działała prężnie. W 2004 roku, dzięki znajomościom w ratuszu, załatwiła „ocalałym” pierwszą od zamachu wizytę w ruinach World Trade Center. Niezwykłą, sentymentalną podróż, której nikt wcześniej nie chciał im umożliwić. Rok później, w otoczeniu kamer i fotoreporterów, oprowadzała po miejscu tragedii najważniejszych nowojorskich polityków, na czele z Rudym Giulianim i Michaelem Bloombergiem. Z detalami opowiadała o tym, co widziała 11 września i jak się wtedy czuła. Wspominała o latach pracy w południowej wieży. Śmiała się nawet, że gdy weszła do swojego biura po raz pierwszy, zakręciło jej się w głowie. – Ale tylko raz. Potem mogłam już normalnie patrzeć w okno – dodała, z iskrą w oku i charakterystycznym uśmiechem na twarzy. Ale mówiła też o rzezi, której była świadkiem. O bohaterskich strażakach. O facecie z czerwoną bandaną. O bólu i cierpieniu. To m.in. dzięki jej wysiłkom, jednym z najważniejszych eksponatów Muzeum 11 Września stały się tzw. schody ocalonych: kilka ostatnich stopni, po których uciekali z południowej wieży „szczęśliwcy”.Stawała się coraz bardziej popularna. Media zaczęły wystawiać jej laurki. – Widzieć uśmiech Head to wiedzieć, że terroryści nawet nie zbliżyli się do zwycięstwa – napisał w 2006 roku dziennikarz „New York Daily News”. – Widzieć ten uśmiech to także wyzwanie, by być tak przyzwoitym i pozytywnym jak ona.Nie unikała kamer. Raz, podczas którejś rocznicy, wyjęła z torebki zabawkowy samochodzik i pokazała go dziennikarzom. – Ja i Dave poznaliśmy się, gdy „ukradł” mi sprzed nosa taksówkę. No więc przychodzę tu co roku i zostawiam jedną, by wiedział, że wciąż o nim pamiętam – opowiadała. Rozklejała się, gdy wspominała kłótnię, do jakiej doszło tuż przed zamachem. Rano, w domu, nie mogli ustalić, co kupić jego matce na urodziny: Dave chciał coś materialnego, ona z kolei chciała zabrać ją na kolację. – Zwykła głupota – mówiła, a z oczu ciekły jej łzy. Nie mogła się z tym pogodzić.*W październiku 2006 roku, Gerry Brodacz, w dużej mierze dzięki zakulisowym działaniom Head, został odwołany ze swojej funkcji. Tania została nowym prezesem World Trade Center Survivors’ Network (WTCSN). Najważniejszą z tych, którym udało się przeżyć.Choć przekonywała, że „jej historia jest równie niezwykła jak wszystkich innych”, nikt nie miał wątpliwości: nie można było się z nią równać. – Każde z nas, ocalałych, coś przeżyło. Mieliśmy po jednej małej opowieści, którą dzieliliśmy się z innymi. Jej historia zawierała opowieści wszystkich z nas i jeszcze coś ekstra – mówiła Barbara Conrad.Ocaleni, w dużej mierze za sprawą nowej pani prezes, zyskiwali coraz większy rozgłos. W 2006 roku, gdy Angelo Guglielmo przygotowywał film dokumentalny na ich temat, chciał uczynić z Head jedną z głównych bohaterek. Zaskoczyło go, że była tak niechętna do współpracy. – Uderzyło mnie coś jeszcze. Pamiętam, że patrzyłem na bliznę na jej ręce. Nie wyglądało, jakby ktoś przyszywał ją z powrotem do tułowia, ale głupio było mi zwracać na to uwagę – mówił potem.Nawet znajomi i przyjaciele z grupy WTCSN zaczęli dostrzegać pewne nieścisłości. – Raz mówiła, że Dave był jej narzeczonym, innym razem nazywała go „mężem” – zwracał uwagę Brendan Chellis. – Tłumaczyła nam potem, że załatwiła sobie jakiś pośmiertny ślub.– Byłam u niej kilka razy. Zawsze chciałam poznać psa, Elvisa, ale nigdy nie było po nim śladu – wspominała Elia Zedeno. – Tania mówiła, że jej pokojówka, Lupe, wyprowadza go na spacer. Śmiałam się, że to pies, który wychodzi na najdłuższe spacery na świecie. Sława źle na nią działała. Wraz z upływem kolejnych miesięcy, z Head było coraz gorzej. Wróciły czarne myśli. Regularnie płakała. Zdarzało jej się budzić w nocy i dzwonić do jednej z przyjaciółek: nie mogła sobie wybaczyć, że nikogo nie uratowała. Że była słaba. Czuła się winna, że przeżyła. Gdy tylko ktoś poruszał jakiś trudny temat, zamykała się w sobie. Uciekała.– To, co ją uspokajało – wspomina Linda Gormley, jedna z jej najbliższych przyjaciółek. – To, paradoksalnie, wizyty w Ground Zero. Znajdowała na tablicy Dave’a Suareza i dotykała jego imienia. Płakała. Widać było, że bardzo za nim tęskni. *We wrześniu 2007 roku sprawa Tanii Head trafiła na kolegium reporterów dziennika „New York Times”. Zbliżała się szósta rocznica, a po latach pisania o bohaterskich czynach strażaków, tragicznych historiach zmarłych czy motywacjach terrorystów, chciano zaskoczyć czytelników czymś nowym, świeżym. Sympatyczna, uwielbiana przez wszystkich kobieta pasowała idealnie. Tania występowała wcześniej w lokalnych mediach, była bohaterką Nowego Jorku, ale profil w „Timesie”? I to w rocznicę zamachu? To byłoby coś. Dla niej: wielka szansa, by zyskać międzynarodową sławę. Dla reszty ocalonych: kolejna wygrana bitwa w walce o docenienie i zrozumienie.Serge Kovaleski i David Dunlap zabrali się do pracy. Jako reporterzy z krwi i kości, pracujący w największej gazecie świata, zaczęli od sprawdzania tła. Pojechali do rodziców Dave’a Suareza, by wypytać ich o niedoszłą synową. Ci jednak… nigdy nie słyszeli o żadnej Tanii. Przekonywali też, że Dave nie planował ślubu, że to niemożliwe.Zapaliła się pierwsza czerwona lampka. Kolejnym przystankiem był Harvard. To tam, jak twierdziła w kilku wywiadach, Head odebrała wykształcenie prawnicze. Nie pamiętał jej żaden z wykładowców. W bazach uczelni też nie było po niej śladu. Nikt nie rozpoznawał jej na zdjęciach. Zaciekawieni reporterzy zorientowali się, że zamiast hagiografii przyjdzie im pisać reportaż z pogranicza kryminału. Chcieli konfrontacji z Tanią. Za każdym jednak razem, gdy udało im się umówić na rozmowę, ta w ostatniej chwili ją przekładała. Coś jej wypadło, gdzieś musiała jechać, miała gorszy dzień – powody były różne.Dziennikarze wydzwaniali do niej i koleżanek. – To był dla niej trudny czas. Płakała, wpadała w panikę. Mówiła, że chcą jej zaszkodzić, grzebać w przeszłości, że nie ma na to ochoty. Prosiła nas, byśmy ich spławiały – opowiadała Linda Gormley.Wszystko ciągnęło się tygodniami. Kovaleski i Dunlap cierpliwie, powoli kompletowali kolejne części układanki. Efekty dziennikarskiego śledztwa były porażające.Dave i Tania nigdy się nie poznali. Nie było żadnej kłótni o żółtą taksówkę. Nie było też psa, Elvisa, słodkiego golden retrievera, który miał być ich wspólnym skarbem.Tania nigdy nie studiowała na Harvardzie. Nigdy nie pracowała w banku. Istnieje spora szansa, że nigdy nie była w World Trade Center, bo…W chwili zamachu nie było jej nawet w Nowym Jorku!Jak ustalono, Head studiowała w Barcelonie, na prestiżowej uczelni. Kilka dni po tragicznych atakach widziano ją na wykładach: całą i zdrową. Są nagrania, z czerwca 2002 roku, na których widać, jak uśmiechnięta, dumna, odbiera upragniony dyplom. Ale to nie koniec. Gdy o sprawie zaczęły pisać katalońskie gazety, do redakcji odezwało się kilka osób, które rozpoznały Tanię na zdjęciach. Jak przekonywali, wcale nie nazywa się Tania, lecz Alicia Esteve Head. A do Nowego Jorku wyleciała dopiero w 2003 roku – z gotową, starannie przygotowaną historią, którą raz na jakiś czas, w zależności od potrzeb, „upiększała”. *Nikt nie potrafił zrozumieć, dlaczego to zrobiła. Jak mogła patrzeć wszystkim ocalałym prosto w twarz i przez prawie cztery lata perfidnie kłamać. Zastanawiano się, jak to możliwe, że choć w jej historii było tyle „dziur”, że choć nigdy nie chwaliła się zdjęciami z Dave’em, a cała opowieść była niemal żywcem wyjęta z hollywoodzkiego filmu, nikt nigdy nie kwestionował jej prawdomówności. Kluczem do „sukcesu” zdawała się być… ręka. – Pokryta bliznami, poparzona i zwiotczała; funkcjonalna, ale wyraźnie uszkodzona. To, a także historie, które opowiadała, sprawiały, że każdy automatycznie zakładał, że to były rany po płomieniach, że to musiało wydarzyć się 11 września – mówił na łamach „Daily Mail” Al Siebert, psycholog, który kilkukrotnie rozmawiał z Tanią. A raczej: Alicią. W rzeczywistości – w zależności od wersji, w którą się wierzy – problemy z ręką to efekt upadku z konia. Lub wypadku samochodowego. Lub wada wrodzona. Jej koleżanki z Barcelony mówiły, że zawsze miała skłonności do mitomaństwa. Za wszelką cenę szukała uwagi i akceptacji. Jeszcze gdy była nastolatką, przychodziła do nich i opowiadała o tajemniczych chłopakach, bogatych i przystojnych, którzy się za nią uganiali. Nikt nigdy żadnego z nich nie widział, nikt też niespecjalnie jej wierzył. Ale to były tylko niewinne kłamstewka. Była bogata z domu. Motyw finansowy szybko wykluczono.– Nie robiła tego wszystkiego dla pieniędzy. Z kasy naszej organizacji nigdy nie wzięła ani centa – tłumaczył Gerry Bogacz. – Wszystko wskazuje na to, że chodziło tylko i wyłącznie o atencję. Chciała być częścią jakiejś społeczności. Chciała czuć się ważna i kochana. W 2007 roku, po publikacji głośnego artykułu na łamach „New York Times”, Alicia Head zniknęła z życia publicznego. Kilkukrotnie widziano ją na ulicach Manhattanu, wielu dziennikarzy próbowało umówić się z nią na wywiad. Bezskutecznie. Koledzy i koleżanki z World Trade Center Survivors’ Network czują się oszukani, ale nie wydają kategorycznych sądów. Nie mówią o „nienawiści”. Doceniają, ile dobrego zrobiła dla nich i całej społeczności – nawet jeśli nie było w tym za grosz altruizmu.Chcieliby tylko wiedzieć: dlaczego?*Źródła:- „The Woman Who Wasn't There: The True Story of an Incredible Deception” (Robin Gaby Fisher, Angelo J. Guglielm)- https://www.dailymail.co.uk/femail/article-1054790/The-fantasist-9-11-The-story-Tania-Heads-escape-Twin-Towers-captivated-America-heroine-survivors--Just-problem--wasnt-day.html- https://www.nytimes.com/2007/09/27/nyregion/27survivor.html- wykorzystano cytaty z filmu dokumentalnego „The Woman Who Wasn't There”