Zginęło ponad 3 tysiące osób. 23 lata temu świat wstrzymał oddech. 11 września 2001 roku doszło do największego zamachu we współczesnej historii. Terroryści Al-Kaidy porwali cztery samoloty, z których dwa uderzyły w budynki WTC w Nowym Jorku, jeden spadł na gmach Pentagonu w Waszyngtonie. Wśród ponad trzech tysięcy ofiar byli także Polacy. 11 września 2001 r. 19 terrorystów Al–Kaidy porwało w USA cztery samoloty, z których dwa uderzyły w budynki WTC w Nowym Jorku, a trzeci w gmach Pentagonu w Waszyngtonie; czwarty, który miał uderzyć w waszyngtoński Kapitol rozbił się w Pensylwanii po akcji pasażerów, którzy podjęli walkę z porywaczami. W wyniku zamachu zginęło blisko trzy tysiące osób – większość wskutek pożaru i zawalenia się WTC. Życie w zamachu straciło ośmioro Polaków: Maria Jakubiak, Norbert Szurkowski, Łukasz Milewski, Jan Maciejewski, Anna DeBin, Dorota Kopiczko, Józef Piskadło i Gina Sztejnberg. Porwanie BoeingówTerroryści przejęli tuż po starcie dwa Boeingi 767 lecące z Bostonu do Los Angeles. Pierwszy z samolotów uderzył w północną wieżę WTC między 93. a 99. piętrem. Chwilę później drugi samolot uderzył w południową wieżę. Obie wieże runęły po godzinie 10. Uszkodzeniu uległy także sąsiednie budynki. Pod gruzami WTC zginęły 2753 osoby, identyfikacja ofiar trwa do dziś. Oprócz maszyn, które uderzyły w World Trade Center, terroryści uprowadzili jeszcze dwa inne samoloty. Jeden uderzył w zachodnie skrzydło Pentagonu. Drugi rozbił się na polu w Pensylwanii, ponieważ pasażerowie stawili opór terrorystom. Prawdopodobnym celem zamachu w przypadku ostatniego samolotu miał być Kapitol lub Biały Dom. World Trade Center we wspomnieniach ocalałychWśród ocalałych z zamachu na WTC znalazła się Polka – Leokadia Głogowska. „Była wtedy piękna pogoda. W biurze panowała cisza. Nagle rozległ się przerażający huk i wszystko się strasznie zatrzęsło. W momencie uderzenia przez mgnienie oka widziałam w oknie całą masę unoszących się w powietrzu kartek papieru. Dziękuję Bogu, że oszczędził mi upiornego widoku spadających w dół rąk czy nóg. Niektórzy ludzie to widzieli” – wspominała w rozmowie z mediami. Biuro kobiety znajdowało się na 82. piętrze budynku. „Jeśli ktoś natychmiast nie uciekł, po pół minucie już mógł nie wyjść żywy. Na moim piętrze od razu pojawił się gęsty dym, a za dymem szedł ogień, który wszystkim odciął drogę. Straciliśmy trzech kolegów, komputerowców. Zatrzymali się, aby zabezpieczyć system i już nie wyszli” – opisywała. Bruno Dellinger był dyrektorem jednego z biur pracującym w północnej wieży na 47.piętrze. „Każdy słyszał kiedyś silniki samolotu, ale mało kto słyszał je pracujące pełną mocą, na pełnych obrotach, wysoko na niebie. To przerażający dźwięk. Do dziś pamiętam go bardzo wyraźnie… dźwięk silników grzejących z pełną mocą w stronę World Trade Center” – relacjonował. Polski strażak: Czułem, że jedziemy do piekłaWydarzenia z 11 września wspominał również Stanley Trojanowski strażak polskiego pochodzenia. „Czułem, że jedziemy do piekła. Potwierdziło się to, gdy radio podało informację o drugim uderzeniu − w wieżę południową. Wtedy zadzwoniła komórka. To był jeden z moich synów: Jedziecie już? „Tato, kocham cię, uważaj na siebie. Życzę ci dużo szczęścia” − powiedział. W oczach pojawiły mi się łzy, ale nie chciałem, by wiedział o moim wzruszeniu, więc twardo odpowiedziałem: „Będzie dobrze”, choć tak naprawdę nie wiedziałem, co nas czeka – opisywał w rozmowie z Onetem. „Jeszcze przed zawaleniem wież widoczność była bardzo słaba. Gdy spoglądałem czasem w górę, myślałem, że to zagubione ptaki nie wiedzą, dokąd lecieć. To jednak byli zdesperowani ludzie, którzy woleli wyskoczyć z wysokiego piętra płonącej wieży, niż czekać na nieuniknioną śmierć w budynku. Później nie było widać już nic” – opisywał. „Wokół tylko kurz, pył, azbest i cement. Odnosiło się wrażenie, że jest się w jakiejś burzowej chmurze. Po zawaleniu się pierwszej wieży miałem niskie ciśnienie w hydrancie, dlatego nie mogłem gasić żadnego pożaru. Stworzyłem fontannę wody, w której zakurzeni ludzie mogli się obmyć.Warstwy pyłu na ciałach były tak grube, że nie było nawet widać krwi, która albo parowała pod wpływem gorąca, albo okrył ją kurz” – czytamy we wspomnieniach strażaka.