Zbigniew Hołdys w rozmowie z Dorotą Wysocką-Schnepf. – Popijałem wiśnióweczkę i obserwowałem, co się dzieje, myślałem o różnych rzeczach, łapałem melancholię bliską buddyjskiemu stanowi zen, nirwany. Tego dnia wpadła mi melodia do głowy, szybko wziąłem serwetkę, długopis i zacząłem nakreślać nuty, żeby zapisać tych kilka dźwięków – wspomina Zbigniew Hołdys w programie „Rozmowy niesymetryczne” TVP Info pracę w stanie wojennym w kawiarni hotelu Victoria nad „Autobiografią”, kultową piosenką Perfectu. powiedział muzyk. Cała rozmowa w niedzielę o godz. 20.00 w TVP Info. Zbigniew Hołdys, znany wokalista, muzyk i kompozytor, w rozmowie z Dorotą Wysocką-Schnepf opowiada o powstaniu jednego z najważniejszych utworów grupy Perfect – „Autobiografii”. Wspomina, że piosenka powstała w czasie stanu wojennego. W tamtym okresie, jak przyznaje Hołdys, zdarzało mu się spędzać czas w kawiarniach, takich jak „Opera” w warszawskim hotelu „Victoria”, gdzie dyskretnie podawano mu alkohol.– Popijałem wiśnióweczkę z filiżanki kawy i obserwowałem, co się dzieje, myślałem o różnych rzeczach, łapałem melancholię – relacjonuje muzyk. To właśnie w takim nastroju, przypominającym „zen lub nirwanę”, wpadła mu do głowy melodia, którą od razu skojarzył z „Riders on the Storm” zespołu The Doors. – Szybko wziąłem serwetkę, długopis i zacząłem nakreślać nuty – wspomina Hołdys.Podkreśla, że w tamtych czasach nie było łatwo zapisywać nagłe pomysły muzyczne. – Miałem w domu rozłożonych pięć czy sześć dyktafonów – w łazience, kuchni, sypialni, żeby capnąć, nagrać i już – mówi artysta. Zaznacza, że obecnie technologia znacznie ułatwia mu pracę. – Teraz mam iPhone’a, włączam nagrywanie i nucę to, co mi wpada do głowy – dodaje.Dla Hołdysa proces twórczy był wtedy intuicyjny i spontaniczny, a zapisywanie melodii na serwetkach czy kartkach papieru wynikało z konieczności. – Miałem mnóstwo karteczek zapisanych na różne sposoby, czasami odręczną pięciolinią, a czasami literkami zaznaczałem dźwięki – przyznaje muzyk, wspominając tamte czasy jako pełne improwizacji, ale i twórczej energii.Czytaj także: Zanussi: Były na mnie nagonki. Nie jestem niewrażliwy na kopniaki, zostaje śladTo Hołdys miał śpiewać "Autobiografię"Kiedy Zbigniew Hołdys zaczął zapisywać pierwsze dźwięki „Autobiografii”, podeszła do niego prostytutka, znana w hotelu „Victoria” jako Bułka. – Bułka stanęła przede mną, bujając się na biodrach i mówi: „Ty, mały, co nas oglądasz i coś piszesz?’” – wspomina muzyk. W jednej chwili zorientował się, że kobieta mogła pomyśleć, iż spisuje to, co widzi, być może nawet jako donos, ponieważ często dochodziło tam do interwencji obyczajówki. – Wchodził facet ubrany po cywilnemu, pokazywał dziewczynę palcem, wołał, ona musiała podejść, okazać wyniki badań na choroby weneryczne – opisuje sytuację Hołdys, dodając, że prostytutki były regularnie kontrolowane i angażowane przez władze do zadań specjalnych, jak np. uwodzenie mężczyzn przyjeżdżających z zagranicy, często w pokojach hotelowych wyposażonych w podsłuchy.Muzyk opowiada dalej: – Mówię do niej: »Co ty, ja jestem z Perfectu, skomponowałem właśnie piosenkę«. Pokazałem jej, co napisałem. Chwilę później do Bułki podeszła inna kobieta, Jola, która znała Hołdysa, choć – jak sam przyznaje – nigdy nie korzystał z ich usług. – Ona powiedziała: „Uspokój się, to jest nasz człowiek’” – dodaje, opisując, jak sytuacja szybko się rozładowała.Hołdys wspomina, że kilka miesięcy wcześniej grał już w domu na gitarze akordy i melodię do refrenu „Autobiografii”. Tamtego dnia, po powrocie z hotelu, „wziął gitarę i w pięć minut zagrał cały utwór”.Następnie, jak relacjonuje, zespół rozpoczął próby, a on sam miał śpiewać tę piosenkę. Jednak Bogdan (Olewicz, autor tekstu – przyp. red.) napisał słowa, które, jak przyznaje Hołdys, „przerosły moje możliwości wykonawcze”. – Istnieje pewna forma dramaturgii, której nie sposób banalizować jakimś memłaniem pod nosem, które ja uprawiałem – mówi. Ostatecznie poprosił Grzegorza Markowskiego, aby to on zaśpiewał ten utwór, co okazało się trafnym rozwiązaniem.Hołdys zdradza również, że początkowo zamiast słów „wiatr odnowy wiał” było „wujek Józek zmarł”, co nawiązywało do śmierci Józefa Stalina. Jednak cenzura nie zgodziła się na tę wersję. – Cenzura mieściła się 50 metrów od gmachu Komitetu Centralnego PZPR i oni musieli tam pójść i spytać odpowiednich ludzi – wspomina. – Z ust cenzora padło, że muszą zapytać Cioska, bo w Związku Radzieckim może następuje reanimacja Stalin. Ostateczna decyzja była jasna: „Wujek Józek nie przejdzie”.Czytaj także: Magda Umer: Rodzice najpierw wierzyli w Boga, a później uwierzyli w komunizm