Fakty i mity o skandalistce PRL. Kalinę Jędrusik wybuch stanu wojennego zastał w Nowym Jorku. Mogła tam zostać. Namawiano ją wręcz, by to zrobiła. Postanowiła wrócić. Powiedziała wówczas: „Jestem Polką, mieszkam w Polsce. Choćbym miała wpierd***ć same kartofle, muszę tam wrócić” – opowiada w rozmowie z portalem tvp.info Mikołaj Milcke, który wraz z Aleksandrą Wierzbicką napisał książkę „Kalina Jędrusik. Opowieść córki z wyboru”. Czy rzeczywiście kąpała się w szampanie? Czy Wiesław Gomułka rzucał kapciem w telewizor, kiedy ją w tym telewizorze zobaczył? Czy cyfrę 7 uważała za pechową? O skandalistce czasów PRL w rozmowie z tvp.info opowiadają Aleksandra Wierzbicka oraz Mikołaj Milcke, autorzy książki „Kalina Jędrusik. Opowieść córki z wyboru”. ***Tytuł książki, którą wspólnie napisaliście i która poświęcona jest aktorce, uznawanej za największą skandalistkę czasów PRL, nosi tytuł „Kalina Jędrusik. Opowieść córki z wyboru”. Jak doszło do tego, że stała się pani nie tyle przybraną córką, co „córką z wyboru”? Aleksandra Wierzbicka: Gdy pisaliśmy tę książkę, to tytuł miał być zupełnie inny. Ktoś wymyślił, żeby pojawił się właśnie ten dopisek „córka z wyboru” i tak się stało, tak też było. Kalina traktowała mnie jak córkę. Nawet wiele razy chwaliła się, przedstawiając mnie, że „to moja córka”. Niektórzy robili wielkie oczy, bo przecież ona nie miała żadnych dzieci, a tu nagle córka. Mikołaj Milcke: Rzeczywiście, kiedy słuchałem opowieści pani Oli, to można śmiało powiedzieć, że ona jako mała dziewczynka wybrała sobie Kalinę, a Kalina ją. Jak doszło do tego, że zaczęła pani u Kaliny Jędrusik i jej męża Stanisława Dygata bywać? A.W.: Miałam dziewięć, może dziesięć lat, był 1966 rok. Bawiłam się z koleżankami w ogródku jordanowskim i pewnego razu moją uwagę przykuł wysoki, postawny pan z pekińczykami. To, co najbardziej zapamiętałam to dżinsy. Wtedy mało kto miał te wymarzone spodnie w PRL. To był Stanisław Dygat, ale ja o tym kompletnie nie wiedziałam. Bardziej niż on interesowały mnie jego pieski, czyli Żabka i Kulka. Zapytałam, czy mogę je pogłaskać, pobawić się z nimi i tak to się zaczęło. Odprowadziłam go do domu i nawet weszłam do mieszkania. Dziś to by było nie do pomyślenia, żeby dziecko poszło z obcym mężczyzną do jego domu. Potem spotkałam Kalinę z psami, ona powiedziała, że wie o mnie, bo Staś jej opowiadał i w ten sposób zaprzyjaźniłam się z nimi. M.M.: I czy to nie brzmi jak pierwsza scena z filmu o Kalinie i pani Oli? Jak Aleksandra Wierzbicka, czyli „córka z wyboru”, zamieszkała u Kaliny Jędrusik? W pewnym momencie pani nawet wprowadziła się do Jędrusik i Dygata. A.W.: Tak, to prawda. Ciągle w ich mieszkaniu na Mokotowie. Pomieszkiwałam u nich na Żoliborzu, miałam tam swój pokój, swoje rzeczy. A po śmierci Stasia zamieszkała z Kaliną już na stałe. Pamiętam ten dzień, gdy zostałam u niej zameldowana. Poszłam odebrać pocztę, list od jej przyjaciółki ze Stanów Zjednoczonych i mi go nie wydano. Wróciłam i mówię: „Wiesz Dzieciaku, nie dali mi tego listu, bo nie mam meldunku”. Kalina bardzo się zdenerwowała i powiedziała: „Dlaczego Ty masz meldunek tam u Jadźki, czyli mojej matki, a tu mieszkasz ze mną bez?”. No i na drugi dzień zaprowadziła mnie i zameldowała u siebie na Żoliborzu. M.M.: Dla Pani Oli ta historia jest zupełnie normalna. Jako mała dziewczynka spotyka Dygata, potem poznaje Kalinę Jędrusik. Wchodzi krok po kroczku w ich rodzinę, ale za każdym razem, gdy opowiadamy tę historię, to ludzie otwierają oczy ze zdumienia i zastanawiają się, jak to możliwe, że dwie osoby z dwóch zupełnie różnych światów – artyści, bohema warszawska, bohaterowie masowej wyobraźni i mała Ola Wierzbicka, dziewczyna, której mama pracowała na trzy zmiany w piekarni, nagle prowadzą wspólne życie. Te dwa życia nie tylko na zawsze się spotkały, bo Kalina zmarła na rękach pani Oli, ale też na zawsze się połączyły. Na pani Oli nie robi to kompletnie wrażenia. Na mnie za każdym razem. Czy wtedy, gdy spotkała pani najpierw Dygata, potem Jędrusik z tymi psami, to zdawała pani sobie sprawę, że to ta znana aktorka z Kabaretu Starszych Panów? A.W.: Kompletnie nie zwracałam na to uwagi. Miałam wtedy dziewięć lat, więc bardziej niż Kabaret Starszych Panów, którego dzieci nie oglądały, interesowała mnie bajka „Jacek i Agatka”. Oni byli normalnymi ludźmi, jak wszyscy. Do Kaliny mówiłam „ciociu”, do Dygata „wujku”, a potem „pan”. Miałam do niego dystans, z „Dzieciakiem” bliższy kontakt. Powiedziała pani „Dzieciak”. Tak się mówiło na Kalinę Jędrusik? A.W.: Tak. Zawsze mam problem z tym, by mówić Kalina, bo dla mnie była „Dzieciakiem”. Mówił tak na nią Staś, a częściej Wojtek Gąssowski. Złościła się, gdy mówiło się na nią w ten sposób przy ludziach, a potem zbulwersowana, że już do niej nie mówię tak czule. Chodziło o to, że w domu można było się w ten sposób do niej zwracać, poza nim już nie. To była cała ona. Często zmieniała zdanie. Była właśnie takim dzieckiem, którym czasem trzeba się opiekować. Myślę, że dlatego wybrała dużo starszego Dygata na męża. Jaka jest pierwsza myśl, która przychodzi pani do głowy, gdy wspomina Kalinę Jędrusik? A.W.: Choć minęły 33 lata, odkąd odeszła, dla mnie cały czas jest. Czuję jej obecność, to, że nade mną czuwa. Kiedy powstawała ta książka, też miałam takie odczucia. Przed śmiercią śmiała się, że jak ktoś położy na jej grobie sztuczne kwiaty, to będzie za mną chodzić do tej pory, aż nie przyjdę i ich nie zdejmę, bo na jej mogile zawsze mają być tylko żywe kwiaty. Ktoś może pomyśleć, że to wariactwo, ale rzeczywiście czasem czuję, że muszę iść na Powązki i zazwyczaj znajduję na jej grobie coś sztucznego. M.M.: Warto zwrócić uwagę na biżuterię, którą nosi pani Ola. Nie jest przypadkowa. Można powiedzieć, że ma Kalinę Jędrusik na palcu. Pani Olu, proszę wyjaśnić, o co chodzi? A.W.: Po śmierci Kaliny, jeszcze przez 10 lat mieszkałam w ich domu przy Kochowskiego. Kiedyś przed 1 listopada było włamanie. Złodzieje wynieśli dużo rzeczy, poza jej pierścionkami, które bardzo lubiła. Kiedy zobaczyłam, że ich nie zabrali, poczułam, jak kamień spada mi z serca. Od tamtej pory noszę te pierścionki i cały czas mam ją przy sobie. To jest taki talizman. Jak miałam dołek finansowy, dużo osób mówiło, że powinnam je sprzedać, że chętnie odkupią. Powiedziałam, że nie. Wolę jeść suchy chleb, ale się ich na pewno nie pozbędę. Skandalistka czasów PRL była zaangażowana w działania Solidarności Mikołaj, jak słuchało się tych opowieści z pierwszej ręki, o wielkiej aktorce, która była kontrowersyjną postacią, wręcz skandalistką czasów PRL? Wiele z tych mitów na jej temat, legend, do dziś krąży w mediach. Co cię zaskoczyło? Co udało ci się zdementować? M.M.: Poszedłem do pani Oli z propozycją napisania książki, uzbrojony w te wszystkie plotki, historie, nie oczekując od niej obiektywizmu. Nie da się obiektywnie opowiedzieć o własnej matce, bo Kalina Jędrusik naprawdę była jej matką, choć przybraną. To, co usłyszałem, to szczera opowieść. W tym, co powstało, nie ma lukru, nie ma wybielania. Pani Ola była w stanie stwierdzić, co się wydarzyło, a co nie. Czy rzeczywiście coś jest prawdą albo legendą. Momentami miałem wrażenie, że rozmawiam z Kaliną Jędrusik, zwłaszcza gdy pani Oli zdarzały się niecenzuralne wtrącenia. To, co najbardziej zaskoczyło mnie w postaci Kaliny Jędrusik, to nie fakt, że żyła z mężem w otwartym związku, bo ona sama się tego nie wypierała. Bardziej zaskoczyło mnie, że była tak świadoma swojej kobiecości. To widać na zdjęciach, archiwalnych materiałach, które się ostały. Mnie zaskoczyło to, że jak śpiewa w jednej z piosenek z Kabaretu Starszych Panów „pod seksem jest dusza” i tej duszy było tak bardzo dużo. Wzruszyła mnie bardzo historia pewnego zdjęcia, które znalazło się w książce i zostało zrobione w 1981 roku na lotnisku w Nowym Jorku. To właśnie tam Kalinę Jędrusik zastał wybuch stanu wojennego. Na tym zdjęciu widać smutek, strach, lęk, ale także nadzieję. Kalina mogła tam zostać. Namawiano ją wręcz, by to zrobiła. Postanowiła wrócić. Powiedziała wówczas: „Jestem Polką, mieszkam w Polsce. Choćbym miała wpier...same kartofle, muszę tam wrócić”. Te słowa dobitnie pokazują, jaka była, jak myślała i jak wyrażała swoje zdanie i siebie. Nie wiedziałem, że Kalina Jędrusik była zaangażowana w działania Solidarności. Tylko dlatego, że była właśnie Kaliną Jędrusik, wpuszczano ją do aresztu śledczego na Białołęce, gdzie były internowane kobiety. Zawoziła im leki, ubrania, podpaski, wszystko to, co było potrzebne dziewczynom, właśnie tam, w areszcie. Jest też sporo śmiesznych historii, które pokazują, że nie była idealna i miała do siebie ogromny dystans. Kalina Jędrusik była impulsywna. Nie przestrzegała przepisów Co to były za „wady”? M.M.: Była dość impulsywna. Szybko się podpalała. Ciekawe jest też to, jak jeździła samochodem. Była bardzo niska, nie widać jej było zza kierownicy, a przy tym kompletnie nie przestrzegała przepisów. A.W.: „Samochód widmo” – tak mówiono, gdy podjeżdżała do mnie do pracy. Pracowałam w biurze „Społem”, nie sprzedawałam w sklepie, jak piszą niektóre media. Bardzo dobrze nam się powodziło. Kartki, te wszystkie historie będące zmorą PRL, nas to po prostu omijało. Ale wracając do tej historii. Kiedy jechała – a jeździła małym autem – nie widać jej było w tym samochodzie. Dopiero jak się zbliżała, widać było głowę. Gdy Kalina jechała, to inni kierowcy zawsze ją otrąbili. Ona tylko się uśmiechała i jechała dalej. Nie wiedziała co to kierunkowskaz, znaki drogowe. M.M.: Kalinę przepisy po prostu nie obowiązywały (śmiech). Rzeczywiście miała do siebie dystans? A.W.: Była bardzo dowcipną osobą. Zgodziłam się na napisanie tej książki z panem Mikołajem, bo we mnie się gotowało, gdy czytałam różne artykuły na jej temat. Robiło mi się bardzo przykro, bo plotki, które powstały po śmierci Kaliny i Stasia naprawdę były okropne i okrutne. Nie ręczyłabym za Kalinę, gdyby to powstało za jej życia. Legenda o skandalistce czasów PRL. Czy Kalina Jędrusik rzeczywiście miała setki kochanków? Jedną z takich legend, która krąży, jest ta, że miała setki kochanków w tym otwartym związku ze Stanisławem Dygatem. Tak rzeczywiście było? A.W.: Kiedyś usiadła ze mną i poprosiła, żebym pomogła jej liczyć. Wyszło około sześciu osób. Zezłościła się, że określają ją mianem rozpustnej baby. „Niektóre mają tylu mężów, a ja miałam przygody, a męża jednego” – powiedziała. Dziwiła się, że takie kobiety uchodzą za porządne, a ona jest tą złą. Te plotki o niej, jaka to ona jest zła, rozpustna, rozsiewały jej zazdrosne koleżanki. Wielbicieli Kalina rzeczywiście miała sporo. Czy to była jej wina? Bardzo dużo kobiet nienawidziło ją, bo ich mężowie, jak ona występowała, wlepiali oczy w nią, a nie na przykład w mecz piłki nożnej. Kolejną pogłoską na jej temat była ta, że pod koniec życia stała się bardzo religijna, nawróciła się i leżała krzyżem w kościele. M.M.: Podobnie jak to, że Kalina ochrzciła się po śmierci męża. Zarówno tę plotkę, jak i tę o leżeniu krzyżem w kościele wyjaśniamy w naszej książce. To jaka była prawda? M.M.: Kalina została ochrzczona jako dziecko. A.W.: Mieszkałyśmy bardzo blisko kościoła, ale odwiedzałyśmy go raz w miesiącu, jak były msze za ojczyznę. Odprawiał je ksiądz Jerzy Popiełuszko. Owszem Kalina była z nim bardzo zżyta, ale głównie ze względu na to, że była zaangażowana w działania Solidarności. To sprawiało, że ona się udzielała w kościele. Kościół wtedy był ostoją wolności i Solidarność właśnie, ale ona sama w kościele bywała raz w miesiącu, a raz w roku można ją było zobaczyć na mszy za Stanisława, którą odprawiał na Wiślanej ksiądz Kazio Orzechowski. Taka była jej styczność z kościołem. W książce opisujecie zabawną historię spowiedzi u księdza Orzechowskiego. A.W.: Tu chcieliśmy pokazać Kalinę taką, jaka była naprawdę. Ona była i dowcipna, i przebojowa. Do niej ludzie lgnęli, dlatego że ona się nie wywyższała. Kiedy przychodziło się do niej do domu, to momentami czuło się jak na pokazie zabawnej komedii. M.M.: W historii ze spowiedzią chodziło to, że Kalina wymyśliła, że razem z panią Olą pojadą się wyspowiadać do księdza Orzechowskiego. Pani Ola miała pójść na pierwszy ogień, ale Kalina wymyśliła, że zostanie przy tej spowiedzi, bo przecież ona wszystko o pani Oli wie, więc po co wychodzić. Ksiądz Orzechowski zareagował ogromnym zdziwieniem. Kazał jej wyjść, ale ona i tak stała pod drzwiami i podsłuchiwała. Tej cyfry nienawidziła Kalina Jędrusik. Wierzyła, że przynosi jej pecha, tego dnia zmarła Czy rzeczywiście Kalina Jędrusik tak siarczyście przeklinała, jak zostało to pokazane w filmie „Bo we mnie jest seks”? M.M.: Powiedziałbym, że robiła to zwiewnie. A.W.: Gdy coś ją zdenerwowało, to potrafiła przekląć. W tym filmie została przedstawiona tak, jakby co chwila przeklinała. Nie, tak nie było. Jak ją coś zdenerwowało czy coś jej się nie spodobało, to klęła, ale to było tak, że człowiek w ogóle na to nie zwracał uwagi na to. M.M.: Przekleństwa w naszym języku są po to, by coś podkreślić, nadać odpowiedni kolor, pewne rzeczy, uwypuklić. Temu też służyły przekleństwa w języku Kaliny. One były niezauważalne, jak mówiła mi pani Ola. W tym filmie, o którym wspomniałaś, klęła jak prosta baba, jak szewc. W waszej książce brakuje stron z cyfrą 7. Dlaczego? A.W.: Na spotkaniu z wydawcą nagle pojawiła mi się w głowie taka myśl, jak nic sterowana przez Kalinę, a właściwie pytanie o to, czy możemy usunąć tę cyfrę 7. Ona uważała ją za pechową. Mówiła, że to jest kosa. Dziecko, które urodziła, zmarło 7, ojciec też odszedł 7. Kiedy dostała telefon i wybierała numer, poprosiła, by nie było w nim tej pechowej siódemki. Dodała jeszcze wtedy, że „taki numer dla idiotów, żebym ja zapamiętała”. Starała się bardzo, by tej siódemki nigdzie nie było. M.M.: Umarła 7 sierpnia… Ale za to jest w naszej książce sto prywatnych zdjęć Kaliny, jej prywatne listy i przepisy na dania, które gotowała. Jak wspominacie w książce z jedną emeryturą na koncie, a miała wobec tej emerytury poważne plany. A.W.: Tak, dostała zaledwie jedną albo dwie. Ile tam było zachodu, załatwiania, by w ogóle ją miała. Księgowe mocno się natrudziły, by była to kwota jak najwyższa. M.M.: Miała nadzieję, że pożyje sobie z tym stałym dochodem. Mogłoby się wydawać, że takie gwiazdy – wielki pisarz i wielka aktorka, to muszą opływać w luksusy. Tak nie było. Kalina wiecznie cierpiała na brak pieniędzy. W tamtych czasach prawo autorskie było inne niż dziś, artyści żyli przeważnie bardzo skromnie. Kalina lubiła wydawać, zwłaszcza na dobre jedzenie. Często odwiedzała targ na Polnej. Czasem w ogóle nie miała czego wydawać, wiecznie się zapożyczała. A.W.: Kiedy pracowała w Teatrze Rozmaitości to jej dyrektor, czyli Andrzej Jarecki był przyjacielem domu i przymykał oko na jej spóźnienia. Kiedy zaczęła pracę w Teatrze Polskim, nie było przebacz. Kazimierz Dejmek za te spóźnienia obcinał pensje. A prawdą było, że Wiesław Gomułka rzucał kapciem w telewizor, kiedy występowała w Kabarecie Starszych Panów? A.W.: Kalina słyszała tę anegdotę, że miał rzucać kapciem, popielniczką, czy w ogóle wyrzucić telewizor za okno, ale to było wymyślone. Oczywiście była na czarnej liście – za głębokie dekolty, za krzyżyk, za swój styl. Mówiło się, że Stanisław Dygat chciał z niej zrobić polską Marylin Monroe. Nie. To był styl Kaliny. Ona już jako małe dziecko postanowiła, że będzie aktorką. Wypracowała swój styl. Bardziej bym ją jednak porównała do Brigitte Bardot niż do Marilyn Monroe. Partia, czy złośliwe koleżanki? Kto blokował występy Kaliny Jędrusik? Kto stał za tymi blokadami? Partyjna wierchuszka, czy bardziej te zazdrosne koleżanki? A.W.: Pomogły w tym koleżanki. Kabaret Starszych Panów miał bardzo dużą oglądalność, a Kalina była jedną z jego głównych postaci. Zazdrość o to, że jest na świeczniku była ogromna. M.M.: Myślę, że dziś niewiele się zmieniło. Im większy sukces, tym więcej jest nienawistników. Spójrzmy na Igę Świątek. Wielki sukces i ciągle ktoś kręci nosem. A.W.: Kiedy zaczęto ją blokować, pomocną dłoń wyciągnął do niej Kazimierz Kutz. Zaczęła występować w Katowicach, dla górników. Przypłaciła to niestety zdrowiem. W końcu Starsi Panowie powiedzieli, że nie będzie kabaretu jak Kalina nie wróci. Udało się. Jak wyglądały jej ostatnie chwile? Czy rzeczywiście powodem śmierci była alergia na sierść zwierząt? A.W.: Pierwszy niepokojący atak miała w marcu 1991 roku. Wystraszyła się i kazała mi wtedy o 3 w nocy pojechać po pielęgniarkę. Zaprowadziliśmy ją wtedy do pokoju Stasia. Gdy doszła do siebie, popłakała się. Powiedziała, że jedną nogą była już po tamtej stronie. Poszła do szpitala, leżała tam ponad miesiąc. Kiedy wyszła, był czas, gdy czuła się nieco lepiej. Do Polski przyjechał wtedy Jan Paweł II. Zawiozłam ją na Plac Teatralny, była przeszczęśliwa, że mogła być tam, gdzie nasz papież. W niedzielę przed jej śmiercią pojechałyśmy na aukcję obrazów na rzecz schroniska dla zwierząt. Bardzo źle się poczuła, był straszny upał, poprosiła, by podjechać samochodem pod bramę, że ona już musi iść. To jej ostatnie zdjęcie w meleksie, gdy stamtąd odjeżdża, znajduje się w naszej książce. M.M.: To jest naprawdę ostatnie zdjęcie Kaliny Jędrusik. A.W.: Zawiozłam ją do domu. Wzięła lek, położyła się. We wtorek poszła na spotkanie do znajomej, kilka uliczek dalej od swojego domu. Dostałam telefon, żeby po nią przyjechać, bo jest źle. Przywiozłam ją do domu, poszła do sypialni. W tym czasie był u nas jej znajomy, który pisywał artykuły o filmach. „Chyba Cię Kalina woła” – powiedział. Zadzwoniliśmy po pogotowie. Kiedy przyjechali, stwierdzili niewydolność układu krążenia. Powiedzieli mi, że nie żyje. Nie mogłam się z tym pogodzić. W dniu pogrzebu w karawanie z tyłu przy trumnie było jedno miejsce siedzące. Zajęłam je i pojechałam do kościoła Karola Boromeusza na Starych Powązkach, gdzie odbył się pogrzeb. Miejska legenda o kąpielach w szampanie. Czy Kalina Jędrusik naprawdę to robiła? Pani Olu, została pani jedyną spadkobierczynią Kaliny Jędrusik? A.W.: Tak. Kalina powtarzała, że chce, żebym to ja po niej dziedziczyła. Zostałam jej spadkobierczynią na podstawie ustnego testamentu, który potwierdzili liczni świadkowie. M.M.: Pani Ola ma też wiele pamiątek po Kalinie. Będziemy chcieli je pokazać w 2026 roku, w 95. rocznicę urodzin Kaliny. Chcemy ją głośno uczcić. Posiada też prawa do znaku towarowego „Kalina Jędrusik”, który zarejestrowany jest w Urzędzie Patentowym. Co to oznacza w praktyce? M.M.: Wielu artystów rejestruje swoje nazwisko jako znak towarowy. W największym skrócie znaczy to tyle, że bez zgody pani Oli nikt nie może zarabiać na używaniu nazwiska Kaliny Jędrusik. Np. przy wydawaniu płyt, koncertach, produkcji filmów, seriali czy spektakli teatralnych. Powołaliśmy właśnie do życia Fundację Kaliny Jędrusik, która między innymi tę rzecz ma porządkować. Bo nie wszyscy przestrzegają prawa. Jakie złote myśli, zachowania Kaliny Jędrusik zapadły wam w pamięci najbardziej? Co z tej historii wyciągnęliście dla siebie? M.M.: Myślę, że to, aby żyć na własnych zasadach, nie podporządkowywać się nikomu, nie udawać kogoś, kim się nie jest. Nie udawać anioła ani też kogoś rozpustnego nadmiernie. Trzeba być po prostu takim, jakim się jest. Dla mnie to lekcja wyciągnięta z tej książki i z historii Kaliny Jędrusik. A.W.: Żeby zdrowie było. Kalina zawsze uważała, że pieniądze nie są najważniejsze i są po to, by je wydawać. Tak robiła. Nie oszczędzała, nie odkładała. Uważała, że tylko idiota to robi, bo do grobu się pieniędzy nie zabierze. To na koniec tej rozmowy obalmy jeszcze jeden mit z kategorii luksusowych. Czy rzeczywiście kąpała się w szampanie? A.W.: Nie kąpała się w szampanie (śmiech). A skąd to się wzięło? Znając Kalinę, mogło to wyjść od niej. Mogła gdzieś rzucić, że kupuje szampana nie, żeby go pić, tylko się w nim kąpać i poszło w świat.